Wielkie kłamstewka. Liane Moriarty

Wielkie kłamstewka - Liane  Moriarty


Скачать книгу
Tak, Abigail jest moją pasierbicą, i to prawda, że miała różne, hm, problemy, typowe dla dziewczynki w jej wieku, ale Madeline i ja próbowałyśmy jej pomóc wspólnymi siłami. Czuje pani mirt i cytrynę? Wypróbowuję to nowe kadzidło. Ponoć łagodzi nerwy. Proszę głęboko odetchnąć. O, tak. Wygląda pani na zestresowaną, jeżeli mogę tak powiedzieć.

      Rozdział trzynasty

      To był jeden z tych dni. Minęło trochę czasu. Ostatnio miał miejsce na długo przed świętami. Celeste czuła suchość w gardle. Głowa ją pobolewała. Szła przez boisko za chłopcami i Perrym, trzymając się sztywno i stąpając ostrożnie, jakby była szklanką, z której zaraz coś się wyleje.

      Miała wyostrzone zmysły: czuła ciepłe powietrze na gołych ramionach i paski sandałów na stopach, widziała każdy liść figowca i jego zarys na tle błękitu. Było to uczucie podobne do tego, kiedy człowiek się zakocha, zajdzie w ciążę albo po raz pierwszy prowadzi samochód. Wszystko się liczyło.

      „Kłócicie się z Edem?”, zapytała kiedyś. „Jak pies z kotem”, odpowiedziała wesoło Madeline.

      Chyba miały na myśli coś innego.

      – Czy możemy najpierw pójść z tatusiem na drabinki?! – krzyknął Max.

      Szkoła rozpoczynała się dopiero za dwa tygodnie, ale sklep z mundurkami był otwarty dziś rano przez dwie godziny, żeby rodzice mogli kupić niezbędne rzeczy. Perry miał wolne, więc kupią chłopcom mundurki i pójdą ponurkować.

      – Jasne – odpowiedziała Celeste.

      Patrząc, jak biegnie, zrozumiała, że to nie był Max, tylko Josh. Traciła głowę. Sądziła, że jest skupiona, a tak naprawdę myślała o niebieskich migdałach.

      Zadrżała, gdy Perry powiódł palcem po jej ramieniu.

      – W porządku? – zapytał. Uniósł okulary słoneczne, żeby widziała jego oczy. Miał bardzo białe białka. Ona po każdej takiej nocy miała przekrwione białka, ale oczy Perry’ego zawsze były czyste i błyszczące.

      – Tak. – Uśmiechnęła się do niego.

      Odwzajemnił uśmiech i przyciągnął ją do siebie.

      – Ślicznie ci w tej sukience – szepnął jej do ucha.

      Właśnie tak się zawsze zachowywali dzień później: czuli i rozedrgani, jakby przeżyli razem coś strasznego, jakiś kataklizm, i omal nie zginęli.

      – Tatusiu! – wrzasnął Josh. – Chodź zobaczyć!

      – Lecę! – odkrzyknął Perry. Zabębnił pięściami w pierś jak goryl i pognał za nimi, zgarbiony, ze zwieszonymi rękami, wydając małpie odgłosy. Chłopcy mało nie oszaleli z zachwytu i natychmiast rzucili się do ucieczki.

      To była tylko kłótnia, nic więcej, pomyślała. Wszystkie pary tak mają.

      Chłopcy nocowali u matki Perry’ego.

      – Zjedzcie sobie romantyczną kolację bez tych małych gałganów – powiedziała teściowa.

      Poszło o komputer.

      Celeste upewniała się co do godzin otwarcia sklepu z wyposażeniem szkolnym, kiedy wyskoczył komunikat o „błędzie krytycznym”.

      – Perry! – zawołała z gabinetu. – Coś się stało z komputerem!

      Nie mów, szepnął głosik. A jeśli nie będzie umiał naprawić?

      Głupia, głupia, głupia. Gdzie miała głowę? Ale za późno. Z uśmiechem stanął w progu.

      – Odsuń się, kobieto – oznajmił.

      Znał się na komputerach. Lubił rozwiązywać za nią problemy, więc gdyby naprawił, nic złego by się nie stało.

      Ale nie naprawił.

      Mijały minuty. Poznała, że sprawy nie idą w dobrym kierunku, po tym, jak spiął ramiona.

      – Nieważne – spróbowała. – Zostaw.

      – Dam radę – odparł. Poruszył myszką, tam i z powrotem. – Wiem, gdzie leży problem… Muszę tylko, cholera jasna…

      Znowu zaklął. Najpierw cicho, a potem głośniej. Każde słowo było jak cios. Za każdym się wzdrygała.

      A kiedy furia w nim narastała, to samo działo się w niej samej, ponieważ już wiedziała, jak potoczy się wieczór, i jak potoczyłby się, gdyby nie jej „błąd krytyczny”.

      Owoce morza, które przygotowała, pozostaną nietknięte. Pavlova trafi do kosza. Tyle zmarnowanego czasu, wysiłku i pieniędzy. Nie znosiła marnotrawstwa. Skręcało ją od niego.

      Dlatego kiedy powiedziała „Proszę cię, Perry, zostaw”, w jej głosie zabrzmiała frustracja. To była jej wina. Może gdyby ładnie się odezwała. Była bardziej cierpliwa. Siedziała cicho.

      Odwrócił się na krześle. Jego oczy błyszczały gniewem. Za późno. Przepadł. Znowu to samo, w koło Macieju.

      Ale ona nie ustąpiła. Znów się zawzięła. Walczyła do końca, bo to było takie niesprawiedliwe, takie idiotyczne. Przecież tylko poprosiła go o pomoc. To nie powinno tak wyglądać, burzyła się w środku, nawet kiedy buchnął wrzask, serce załomotało jej w piersi i napięła wszystkie mięśnie w oczekiwaniu na to, co nieuniknione. To niesprawiedliwe. Nie może tak być.

      Było jeszcze gorzej niż zwykle, bo chłopcy nocowali poza domem. Nie musieli ściszać głosów, syczeć na siebie za zamkniętymi drzwiami. Nikt z sąsiadów nie usłyszy krzyków. Prawie jakby czekali na okazję, aby rzucić się na siebie bez żadnych zahamowań.

      Celeste podeszła do drabinek. Znajdowały się w chłodnym, zacienionym kącie placu zabaw. Chłopcy będą tu chętnie przychodzić, kiedy zacznie się szkoła.

      Perry podciągał się na drabince, a oni liczyli. Przychodziło mu to z łatwością. Musiał zginać nogi, barierki znajdowały się zbyt nisko nad ziemią. Zawsze był wysportowany.

      Czy jakaś chora, skażona część jej istoty lubiła żyć w ten sposób i trwać w tym ohydnym, żałosnym związku? Tak jej się zdawało. Jakby łączyła ich chora, zboczona fascynacja.

      Seks stanowił nieodłączny aspekt.

      Zawsze następował potem. Kiedy było po wszystkim. Około piątej nad ranem. Dziki i gorączkowy, pełen łez, czułych przeprosin oraz deklaracji mamrotanych raz po raz: „Już nigdy, przysięgam, choćbym skonał, nigdy więcej, to musi się skończyć, musimy przestać, musimy poszukać pomocy, nigdy więcej…”.

      – No, chodźcie – ponagliła synów. – Idziemy do sklepu, zanim go zamkną.

      Perry zeskoczył lekko na ziemię i wziął chłopców pod pachę, po jednym z każdej strony.

      – Mam cię!

      Czy kochała go równie mocno, jak nienawidziła? Czy nienawidziła go tak, jak kochała?

      „Musimy znaleźć innego terapeutę”, powiedziała do niego dziś rano. „Masz rację”, skwitował, jakby naprawdę brał to pod uwagę. „Porozmawiamy o tym po powrocie”.

      Wyjeżdżał następnego dnia. Tym razem do Wiednia. Na „szczyt” sponsorowany przez jego firmę. Miał wygłosić ważną mowę o złożonym, globalnym problemie. Padnie dużo akronimów i niezrozumiałego żargonu, a on stanie ze wskaźnikiem, jeżdżąc czerwonym punktem po prezentacji w PowerPoincie, przygotowanej przez swojego zastępcę.

      Perry często przebywał poza domem. Czasem odnosiła wrażenie, że stanowi w jej życiu odchylenie od normy. Jakby


Скачать книгу