Zamęt. Vincent V. Severski
sprawie dzwoni Centrala. Po raz pierwszy na telefon specjalny, wyłącznie do użytku w sytuacji nadzwyczajnej. Przez kilka sekund zastanawiał się, co ma odpowiedzieć, bo jakie usłyszy pytania – wiedział.
Nacisnął przycisk z zieloną słuchawką.
12
Zebranie w krypcie Faradaya rozpoczęło się punktualnie o dwunastej. Wokół stołu konferencyjnego zasiadło siedem osób. Wszyscy znali się doskonale i wiedzieli, w jakim celu zostali wezwani. Tylko obecność pułkownika Leskiego wydawała się co najmniej dziwna.
Roman Leski był najbardziej tajemniczą postacią Agencji Wywiadu. Dawno przekroczył już sześćdziesiątkę, ale nikt dokładnie nie wiedział, ile ma lat. Był niskim, mocno łysiejącym mężczyzną z dużą nadwagą. W niemodnym, wygniecionym garniturze i okularach z lat siedemdziesiątych wyglądał jak niechlujny pracownik archiwum. Nie obchodził urodzin ani imienin, nie urządzał żadnych imprez z okazji świąt czy nagród. Małomówny i raczej opryskliwy, nigdzie nie chodził z wizytą i nikogo nie przyjmował. Podobno działał w podziemnych strukturach opozycyjnych, ale gdzie konkretnie, tego nikt nie wiedział.
Swoje biuro miał na ostatnim piętrze, w tej części budynku, gdzie nie było już nic poza wejściem na dach. Chyba żaden oficer w Agencji nie mógłby powiedzieć, że był w jego gabinecie. Widywano go czasami, jak przemyka do szefa i nigdy nie czeka w sekretariacie. A czarną szyfrową teczkę zawsze trzymał pod pachą, jakby się bał, że ktoś mu ją wyrwie.
Nikt go nie lubił. Przez lata narosło wokół niego mnóstwo mitów i tajemnic, a wszystkie podobne do siebie. Nikt sobie z niego nie żartował ani nie opowiadał o nim dowcipów, mimo że jego wygląd mógł do tego zachęcać. Kiedy ktoś mówił: „Bezpieka w bezpiece”, zapadało wymowne milczenie i każdy myślał: Leski…
Tak było i teraz, bo Leski nigdy nie uczestniczył w takich naradach – ani w żadnych innych – więc wszyscy, spoglądając na niego ukradkiem, czekali, czy się odezwie, a jeśli tak, to co powie.
– Mamy sytuację dramatyczną… kryzysową… – zaczął szef, Filip Korycki. – Opinia publiczna, ba, sam premier, jeszcze tego nie wie do końca… – Przerwał, by spojrzeć na zegar ścienny. – Za pół godziny jadę w Aleje i do tego czasu musimy uzgodnić plan działania, który przedstawię premierowi… Media szaleją i szukają Henryka Olewskiego… i w końcu znajdą. Talibowie domagają się uwolnienia kilkudziesięciu terrorystów więzionych przez Amerykanów w bazie Bagram.
– MSZ już jest oblężone… – wtrącił dyrektor gabinetu.
– Nie wszyscy przy tym stole wiedzą, ale major Henryk Olewski to nasz oficer drugiej linii… wyjątkowy oficer… jeden z najlepszych… – Korycki urwał. Widać było, jaki jest przejęty. – Powołuję komisję nadzwyczajną, do której włączam wszystkich tu zebranych. Moi zastępcy zajmą się natychmiast kontaktami ze służbami wojskowymi i naszymi partnerami… w pierwszej kolejności CIA, MI6 i Mosadem… nie wahałbym się zapytać Rosjan, oni tam dużo mogą. Może coś…? Współpracę ze służbami pakistańskimi nadzorują pułkownik Pański tutaj oraz Khan na miejscu, w Islamabadzie. Szef gabinetu koordynuje współpracę z utworzonym już zespołem kryzysowym w MSZ. Naczelnik Błaszczyk będzie moim osobistym doradcą. Nie muszę mówić, że wszystkie aktywa operacyjne Agencji Wywiadu, wszyscy współpracownicy, agentura, konsultanci… wszystko, co się rusza, pracuje teraz na rzecz Olewskiego. Natychmiast! – Lekko się zapowietrzył, bo cały czas mówił na wydechu. – Natychmiast uruchomić naszą agenturę w Afganistanie i poprosić kolegów z wojska o to samo…
– Porwania dokonali talibowie pakistańscy… – włączył się Pański. – Może… może weźmy jakiegoś ich mułłę… no… Rosjanie tak kiedyś zrobili w Bejrucie, z dobrym skutkiem… wycięli jaja jakiemuś watażce i zakładników zaraz uwolniono… Izraelczycy też… – Pociągnął wzrokiem po zebranych. – No co? Przecież chodzi o naszego oficera.
– Chodzi o naszego obywatela, panie pułkowniku – odparł twardo Korycki. – Puszczę mimo uszu pański pomysł. My tak nie postępujemy… są zasady. Jeśli zaproponuje pan jeszcze, żeby wysłać tam GROM, to od jutra jest pan na emeryturze… z wpisem o nieprzydatności do służby!
W krypcie zaległa cisza.
Pański jakby dostał w twarz. Nikt nie ośmielił się na niego spojrzeć, choć niektórzy chętnie by to uczynili. Ale po pułkowniku najwyraźniej to spłynęło. I rzeczywiście, bo nie był mięczakiem, a wszyscy wiedzieli, że szef tylko straszy.
– Rozumiem… – skwitował obojętnie Pański.
– Problem w czym innym – ciągnął szef. – Jeżeli media się dowiedzą, że Olewski jest oficerem wywiadu, natychmiast puszczą to jako mocny news i informacja pójdzie w świat. Sprawą zajmie się prokuratura, więc zaraz będzie przeciek i wiecie, co to oznacza… dla naszego oficera. Nie będzie miał lekkiej śmierci…
– Może powinniśmy twardo zaprzeczać? – wtrącił się pułkownik Hurman, zastępca szefa do spraw informacyjnych, niski pyknik z łysiną i grubymi ustami.
– To nie takie proste. Możemy potwierdzić, że ustalenia mediów są zgodne z prawdą, i tym samym dać sygnał majorowi, żeby się przyznał. Czy jednak dzięki temu uniknie tortur? Talibowie będą podejrzewać, że ma wiedzę o organizacjach terrorystycznych… no bo co by robił w Pakistanie polski szpieg na przykryciu? Jeżeli natomiast zaprzeczymy, to i tak będą go dręczyć, żeby ustalić prawdę. A prawda jest taka, że on nic nie wie o Tehrik-i-Taliban ani o naszej działalności w Afganistanie. Jego misja w Islamabadzie nie ma nic wspólnego z terroryzmem ani z Pakistanem… – Korycki zawiesił głos, jakby się zastanawiał, co powiedzieć, i spojrzał na pułkownika Walewskiego, swojego zastępcę do spraw operacyjnych.
– Myślę, że to wystarczy – odezwał się Pański. – Sprawa i tak jest zagrożona dekonspiracją, ale nie uprzedzajmy faktów.
– Spróbujemy nawiązać kontakt z mediami, może uda nam się z nimi dogadać, by nie publikowały informacji o majorze… – włączył się szef gabinetu. – Przynajmniej przez jakiś czas.
– Trzeba byłoby jednak poinformować je wcześniej, jaka jest prawda – odparł Korycki. – Tak… to jest jakieś rozwiązanie… Porozmawiam z premierem. Musi znać prawdę, to teraz decyzja polityczna. Znów odżyją w Polsce duchy rasizmu, z takim trudem zduszone… Hm… Talibowie mogą wyznaczyć wysoką cenę za darowanie życia majorowi i zażądać wycofania naszego kontyngentu z Afganistanu. Premier będzie miał problem, ale to my musimy go rozwiązać.
Zamilkł i w krypcie zaległa cisza.
Wszyscy czuli, że znaleźli się w klinczu, i rozumieli, jaka odpowiedzialność spada na Koryckiego, ale nikt nie miał żadnego pomysłu. Wydawać się mogło, że najlepszym rozwiązaniem byłaby szybka śmierć majora Olewskiego.
– Jakieś pytania… pomysły? – rzucił Korycki i rozejrzał się po zebranych.
Wiedział, że ta narada niewiele da, ale musiał poradzić się wszystkich, którzy w Agencji mieli coś do powiedzenia.
– No to jadę do premiera. – Podniósł się z fotela i zebrani poszli za jego przykładem. – Dalszą część spotkania poprowadzi pułkownik Walewski. – Wskazał ręką na zastępcę do spraw operacyjnych i ruszył do wyjścia.
– Szefie! – Z końca stołu niespodziewanie odezwał się Błaszczyk.
Korycki stanął w drzwiach. Wszystkie twarze zwróciły się w stronę milczącego dotąd analityka.
– Według moich informacji atak w Pir Sohawa nie był