Zamęt. Vincent V. Severski
sygnalizował jakąś szczególnie ważną wiadomość.
Na wyświetlaczu pojawił się napis LESKI. Korycki podniósł słuchawkę.
– Tak, panie pułkowniku?
– Myślę, że powinniśmy porozmawiać – powiedział Leski. – Sprawa majora Olewskiego nie jest taka prosta, jak nam się wydaje. Sądzę, że powinniśmy podjąć działania specjalne.
– Czekam na pana.
16
Minęła dziewiętnasta. Monika leżała nago na plecach, z szeroko rozrzuconymi rękami i nogami, poruszając nimi powoli w takt muzyki Jo Yeong-wook – Sympathy for Lady Vengeance. Ostatnio słuchała tego na okrągło.
Wysokość człowieka to dziesięć modułów, gdzie moduł to wysokość głowy mierzona od brody do nasady włosów. Otwarta dłoń również ma długość jednego modułu. Głowa człowieka ma wielkość jednej ósmej, jednej szóstej od wysokości piersi do góry, do miejsca, w którym zaczynają się włosy. Od włosów do podbródka dzieli się na trzy części: w górnej czoło, w środkowej nos, w dolnej usta z podbródkiem. Długość mierzona od nadgarstka do łokcia jest długością stopy. Stopa to jedna siódma człowieka, łokieć jedna czwarta, pierś też jedna czwarta, szerokość rozstawionych ramion równa jest wzrostowi – recytowała w myślach, z zamkniętymi oczami, zasady człowieka witruwiańskiego.
Powtarzanie tej mantry dawało Monice poczucie całkowitej jedności, zespolenia sztuki, człowieka i myśli w idealną proporcję, witruwiańską właśnie. To jest prawdziwa pranama, uważała, bo do jogi podchodziła twórczo i elastycznie.
Szkoda tylko, że mój dzisiejszy orgazm nie miał nic wspólnego z muditą, a powinien – pomyślała i spojrzała na nagiego Roberta, który leżał obok na brzuchu i wciąż ciężko oddychał. Słaby on jakiś… i po co nagle zaczął z tym dzieckiem… tatusiem chce zostać? Trzeba się nad nim poważnie zastanowić…
– Trzeba.
Ostatnie słowo wypowiedziała na głos, powoli założyła ręce za głową i miękko przeszła do pozycji salamba sirsasana, a po chwili skrzyżowała nogi nad głową i przyjęła figurę pindasana.
Po rozmowie z Dimą tak zdenerwowała się jego ostentacyjną obojętnością, że musiała koniecznie odreagować i wieczorem ściągnęła Roberta do domu. Jednak ani seks, ani joga nie pomogły i cały czas wracała myślami do zimnego Dimy. Coraz częściej, kiedy patrzyła na wyrzeźbione szerokie, muskularne plecy Roberta, zastanawiała się, czy nie byłoby jej lepiej, gdyby leżały tu szczupłe, zwinne plecy Dimy. A właściwie dlaczego po seksie Robert zawsze leży na brzuchu, nie obejmie jej, nie przytuli, nie pocałuje? Taki z niego macho?
Nie minęła minuta, kiedy z przedpokoju dobiegł dźwięk telefonu. W takiej chwili to nie mógł być nikt inny, tylko Dima, Monika to po prostu wiedziała. Straciła równowagę i spadła kolanami wprost na monumentalne plecy Roberta, który nawet nie drgnął.
Poderwała się i pobiegła do przedpokoju.
– Tak, Dima? – rzuciła, nie spojrzawszy na wyświetlacz.
– Za godzinę u taty – usłyszała.
– Będę.
Rozłączył się.
Kapitan Monika Arent była pewna, że chodzi o porwanego Polaka, bo odkąd zobaczyła jego twarz w telewizorze, o niczym innym nie mogła myśleć. A poza tym całą swoją energię kierowała na Dimę, żeby się w końcu ruszył i coś zrobił. Miała głębokie i niczym niepoparte przekonanie, że tylko on może uratować tego człowieka. Znała Dimę doskonale i jeszcze nigdy nie pomyliła się w jego ocenie. Czasami zdawało się jej nawet, że może sterować jego myślami. Jedynym wyjątkiem była „nudna Kaśka”, jak ją po cichu nazywała, z którą związał się trzy miesiące wcześniej. Tego błędu akurat nie mogła sobie darować, bo stało się to dokładnie tydzień po tym, jak sama zerwała z Tomkiem, który też do najmądrzejszych nie należał.
Może to i dobrze, że ta Kaśka jest taka nudna – czasami mówiła do siebie Monika – bo przynajmniej Dima nie musi się martwić o konspirację. Czy taka gąska może zrozumieć życie kogoś takiego jak on? Skądże!
Stanęła naga w drzwiach i spojrzała na wypracowane pośladki Roberta, który wciąż leżał na brzuchu. Podeszła bliżej.
Zasnął? Ja pier… – pomyślała ze złością.
– Zbieraj się! – Rzuciła mu spodnie.
– Co się stało? – Robert był wyraźnie zaskoczony.
– Nic się nie stało. Muszę zaraz wyjść… mam spotkanie…
– Spotkanie? O tej porze? Tak nagle? Z kim?
– Tak, o tej porze – odpowiedziała spokojnie.
Pomyślała, że to był zły pomysł, żeby ściągać Roberta. Niczego nie znosiła bardziej niż tych jego nieustających pytań, nadopiekuńczej troski, ostentacyjnej miłości, a teraz jeszcze wyskoczył z dzieckiem.
Gdybyś wiedział, kim jestem i co robiłam, jakie mam zaszargane sumienie i życiorys, tobyś się chyba rozpłakał, chłopie… Minuta na złożenie glocka 19 i dwie na test CQB, a ty wciąż myślisz, że tylko pędzelek, płótno i fiu-bździu…
Monika ubierała się pospiesznie.
I te twoje pytania, zamartwianie się, czy jest mi dobrze… czy smakowało… co chcę robić… czy chcę w łóżku tak czy siak. Fajny jesteś, ale nie dla mnie.
– Nie wierzę! – Wybuchnęła śmiechem.
– Z czego się śmiejesz? – zapytał Robert, wciągając spodnie.
– Z siebie.
– Dlaczego?
– Robercie kochany… spadaj już, bo bardzo się spieszę…
– Zadzwonisz?
– Tak, zadzwonię… oczywiście…
– Ale jeszcze dzisiaj?
– Tak, dzisiaj.
– Pomyślisz o tym?
– Pomyślę – odparła, szybko wciągając dżinsy.
Wcale nie zamierzała myśleć o dziecku z adwokatem, który ma kancelarię na Nowym Świecie, wypieszczony triceps i ciągle o coś pyta, jakby nie miał własnego zdania. Nigdy nie powiedział do niej jak normalny mężczyzna: chodź, kotek, obejmij mnie, dotknij mnie tu, nigdy nic jej nie kazał, niczego się nie domagał, nie żądał, tylko ciągle pytał i prosił: nie chciałabyś tu przyjść? masz czas? podoba ci się? co o tym myślisz? Pewnie po sakramentalnym „pan młody może pocałować pannę młodą” natychmiast by jej wepchnął język do ust, jakby uważał, że ona tylko o tym marzy.
A o dziecku kobieta myśli zawsze, nawet jeśli nie chce go mieć, i nie trzeba jej o to pytać! Uświadomiwszy to sobie, jeszcze bardziej się wkurzyła.
Stojąc już za progiem, zdążył jeszcze zapytać, czy nie chciałaby, żeby ją podwiózł, i kiedy odda samochód do warsztatu, więc jak tylko zatrzasnęły się za nim drzwi, od razu poczuła się lepiej.
W końcu została sama.
Spojrzała na zegarek. Za dwadzieścia minut miała być u taty na placu Zbawiciela.
17
Kiedy przyszedł, pułkownik Leski już był. Ubrany w swój dyżurny szary garnitur ze spodniami bez kantów i stare góralskie kapcie, które zawsze przynosił ze sobą w teczce. Wpuścił go bez słowa i wrócił za biurko,