Zamęt. Vincent V. Severski

Zamęt - Vincent V. Severski


Скачать книгу
a skoro my doszliśmy do takiego wniosku, to inni z pewnością też. Teraz rozpocznie się prawdziwa rozgrywka albo… połów w mętnej wodzie.

      – Ale tylko my wiemy o Olewskim i Kowalowie – włączył się Dima. – Jest zbyt wiele dziwnych zbiegów okoliczności, by mogło to być dziełem przypadku. Trzeba zacząć od Moskwy. Nie podoba mi się ta sprawa z Mocarzem. GRU to najtrudniejszy przeciwnik.

      – Też tak uważam. – Leski uśmiechnął się porozumiewawczo. – Polecisz do Rosji powęszyć wśród swoich byłych kontaktów. Może coś tam znajdziesz. Wiera?

      – Tam jest początek i koniec wszystkiego – przyznał Dima. – Jeśli w Moskwie nic nie znajdziemy, to znaczy, że to coś nie istnieje.

      Uśmiechnęli się wszyscy oprócz Moniki.

      – A co ja? – zapytała.

      – My mamy robotę tutaj – odpowiedział Roman. – I to ostrą. Miałem dzisiaj obserwację.

      22

      Była piękna słoneczna pogoda, krystaliczne niebo bez chmur. Dochodziła dziesiąta, kiedy biała toyota land cruiser pięła się wąską kamienistą drogą wzdłuż potoku rozcinającego jar.

      Tygrys siedział na dachu parterowego domu skleconego z ociosanych kamieni i przez lornetkę śledził samochód. Co jakiś czas kierował ją w niebo, by sprawdzić, czy w pobliżu nie kręci się dron.

      Po piętnastu minutach toyota wjechała na dziedziniec i stanęła pod rozciągniętą zieloną płachtą maskującą, która miała chronić przed obserwacją z powietrza.

      Najpierw wyskoczyło z samochodu dwóch bojowników z automatami i zajęło pozycje tuż przy nim, a po chwili wysiadło jeszcze dwóch mężczyzn: wysoki chudy starzec z długą białą brodą, ubrany w tradycyjny strój plemienny, i mężczyzna około pięćdziesiątki, w granatowej kurtce, ciemnych okularach i zielonej bejsbolówce.

      Tygrys już na nich czekał.

      Przywitali się jak pobożni muzułmanie, przeszli kilka metrów i zasiedli pod rozłożystą starą akacją, gdzie na dużym barwnym dywanie przygotowany był posiłek.

      – Bardzo dobrze przeprowadzona akcja. Gratuluję – odezwał się po arabsku mężczyzna w czapce. – Film z niewiernymi pokazały wszystkie stacje telewizyjne na świecie. Efekt już jest piorunujący, tak jak się spodziewaliśmy, teraz trzeba go umiejętnie wykorzystać. Nie wolno nam tego zmarnować. – Sięgnął po płaski chleb naan, urwał kawałek i zamoczył w zielonym sosie czatni. – W jakim oni są stanie?

      – Dobrym. Dbamy o nich, zgodnie z poleceniem – odparł Tygrys, przeczesując palcami brodę. – Czy ktoś się już odezwał, jakieś propozycje?

      – Jeszcze nie. Za wcześnie… czekamy. Ale lada chwila się zacznie. Ustaliłeś już, który z nich jest najsłabszy?

      – Jeszcze nie. Przyglądamy się im cały czas i będziemy ich testować. Wydaje mi się, że Japończyk rokuje największe nadzieje, ale nie jestem pewny.

      – Tak, Japończyk byłby dobry. Podwójny efekt… A Polak?

      – Dziwny trochę. Wygląda na twardego. Niewykluczone, że będzie coś kombinował…

      – Uważaj na niego… mamy szczególne plany z nim związane…

      – Jakie?

      – Dowiesz się we właściwym czasie. Jeżeli ten Japończyk jest taki słaby psychicznie, to może zrób go swoją wtyką. Obiecasz mu, że wyjdzie z tego żywy, i będziesz miał Polaka pod kontrolą…

      – To jest pomysł. – Tygrys z aprobatą pokiwał głową.

      Spojrzał na starca, który nie odzywał się, nie rozglądał, tylko z zamkniętymi oczami powoli żuł chleb. Obaj rozmówcy starali się wyczytać z jego twarzy, czy rozumie i akceptuje to, co mówią.

      Szejk jednym ruchem ręki mógł zakończyć całą tę operację. Z jego klanu, który panował na tym terenie, pochodzili wszyscy bojownicy oddziału Tygrysa. Mężczyzna w bejsbolówce i Tygrys byli obcymi. Dopóki przestrzegali tego, co dla szejka było najważniejsze, czyli interesu klanu i Allaha, mogli czuć się bezpieczni. Ale obaj doskonale też wiedzieli, że w każdej chwili to się może zmienić, wystarczy jakiś błąd. Czasami wydawało się, że szejk Rahman jest nieobliczalny, ale to było tylko złudzenie. Planował wszystko z rozwagą i wiedział, czego chce.

      Gdy trwało spotkanie pod akacją, czterej uprowadzeni siedzieli zamknięci w domu po drugiej stronie zabudowań. Nie byli skrępowani. Pilnowało ich dwóch talibów, którzy przebywali na zewnątrz. Ucieczka i tak była niemożliwa, bo nawet nie wiedzieli, gdzie się znajdują.

      Henryk szybko się zorientował, że szanse na uwolnienie się i zdobycie broni są znikome. Chyba żaden z jego towarzyszy nie potrafił posługiwać się bronią, a co gorsza – Japończyk i Niemiec byli głęboko przekonani, że władze ich uwolnią. Wierzyli Tygrysowi, który zapewniał, że włos im z głowy nie spadnie, bo bojownicy chcą tylko uwolnić swoich z pakistańskiego więzienia, a w najgorszym wypadku zadowolą się określoną sumą pieniędzy. Uspokajał, że nagranie sceny symulującej podrzynanie gardła miało jedynie zachęcić władze ich państw do spełnienia żądań.

      Tylko Henryk w pełni zdawał sobie sprawę, co ich czeka, i wiedział, że jedynym rozwiązaniem jest zdać się na siebie i przynajmniej spróbować zawalczyć o życie. Była też szansa, że ich odbiją, ale równie nikła jak ta pierwsza, więc i tego wariantu nie traktował zbyt poważnie. Jürgen i Kazuo uważali, że nie należy drażnić ani prowokować terrorystów, bo i tak są nerwowi i przypadkowo mogą wyrządzić komuś krzywdę. Jedynie Oliver miał wątpliwości i nie mógł się zdecydować, czy stanąć po stronie Polaka, czy raczej Niemca i Japończyka, którzy jasno dali mu do zrozumienia, że z talibami trzeba współpracować, inaczej mogą nie wyjść cało z tej opresji.

      Henryk rozważał nawet, czyby się nie ujawnić i nie powiedzieć im, kim jest, że ma odpowiednią wiedzę i doświadczenie, by twierdzić, że nie mogą liczyć ani na litość porywaczy, ani na zaangażowanie swoich rządów. Jednak niemiecka odpowiedzialność Jürgena i serwilizm, jaki Kazuo okazywał talibom, nie dawały dużej nadziei na to, że zdoła ich przekonać.

      Mimo wszystko postanowił spróbować i popracować nad Niemcem. Wydawało mu się, że inżynier Siemensa powinien być otwarty na logiczne argumenty i pojąć, jaka jest ich rzeczywista sytuacja. Gdyby mu się to udało, Oliver z pewnością przyłączyłby się do większości. Nie wiedział natomiast, jak się zbliżyć do Kazuo, który witał talibów głębokimi ukłonami, mimo że ich to wyraźnie denerwowało.

      Jürgen siedział pod ścianą i grzebał patykiem w bucie.

      – Jakieś robactwo mnie oblazło – oznajmił niepytany, gdy Henryk usiadł obok niego. – Pchły chyba… Spójrz na Japończyka, jak się czochra.

      – To mogą być pchły piaskowe.

      – Piaskowe?

      – Tak… to takie, co żrą tylko ludzi, bo inne żerują wyłącznie na zwierzętach. Kiedyś mnie pogryzły w Meksyku… do krwi.

      – O kurwa! Serio? A jakieś choroby roznoszą?

      – Nie wiem, ja nie zachorowałem. Skąd jesteś, Jürgen?

      – Z Lipska.

      – Byłeś w wojsku? Jakie znasz języki? – Henryk poczuł, że jednak jest nadzieja.

      – W NRD służyłem w wojsku… byłem kapitanem NVA… – odparł Jürgen obojętnie, zajęty grzebaniem. – Znam rosyjski… potem byłem kilka lat w Moskwie i Kazaniu,


Скачать книгу