Zamęt. Vincent V. Severski
– rzucił cicho Henryk. – Obetną nam głowy i żaden rząd, w Berlinie czy w Tokio, nic nie zrobi, nie pomoże, nie wymieni nas ani nie wykupi.
– Już to mówiłeś – wtrącił Jürgen. – Siejesz defetyzm. Nic nie wskazuje na to, żeby mieli zrobić nam krzywdę. A właściwie dlaczego rozmawiamy po rosyjsku?
– Bo nie chcę, żeby oni… – Henryk wskazał ruchem głowy na Anglika i Japończyka – nas słyszeli. Rozumiesz? Talibom nie wolno wierzyć. Będą opowiadać, że wszystko jest w porządku, będą uprzejmi, będą uspokajać, zapewniać, że już dochodzą do porozumienia, że jeszcze tylko jakiś drobiazg został… – Nagle urwał i rozejrzał się po chacie. Oliver leżał z rękami pod głową, tępo wpatrując się w sufit, a Kazuo oddawał mocz do wiadra. – Tymczasem nasz los jest już przesądzony…
– Mówiłeś, mówiłeś… A skąd ty to wszystko wiesz?
– Myślałem, że ty… Niemiec, inżynier, człowiek doświadczony, powinieneś mieć trochę poukładane w głowie i zrozumieć tę prostą prawdę, że jak sami nie weźmiemy sprawy w swoje ręce, to zarżną nas jak barany. Uważasz, że jeżeli Kazuo myśli podobnie jak ty, to razem macie rację do kwadratu? Nie mówię, że Japończyk jest głupi, ale wiesz… oni kombinują trochę inaczej niż my.
Niemiec przestał grzebać w bucie, wyciągnął patyk i zaczął go oglądać. Powąchał końcówkę.
– Chyba mam już jakieś zapalenie skóry od tych pcheł – oświadczył, zatroskany, po niemiecku, więc Henryk nie zrozumiał.
– Co powiedziałeś?
– To co planujesz? – zapytał Jürgen po rosyjsku i spojrzał na Kazuo, który siedział w kucki po drugiej stronie chaty i przyglądał im się podejrzliwie. – Chyba nie zna rosyjskiego?
– Chuj jeden wie… w końcu to etnograf – wyszeptał Henryk z dobrym rosyjskim akcentem.
23
Chociaż Roman Leski nie miał doświadczenia operacyjnego i nigdy nie ćwiczył wykrywania obserwacji, jednak to, co zobaczył, kiedy szedł tego dnia do lokalu, nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości: ktoś się nim interesuje i najwyraźniej próbuje to ukryć.
Cała czwórka była jednomyślna w ocenie. Na sto procent mieli do czynienia z profesjonalistami, którzy wiedzieli, jak poradzić sobie z człapiącym powoli starym człowiekiem. Popełnili jednak błąd pychy i arogancji, bo nie uwzględnili inteligencji i zwykłej spostrzegawczości Romana, więc wyłożyli się dwukrotnie.
Pojawiło się pytanie, kto i dlaczego interesuje się Romanem. Dlaczego akurat teraz? Wprawdzie on sam nie mógł wykluczyć, że miał obserwację już wcześniej, to jednak wszyscy się zgodzili, że ktoś najprawdopodobniej chce ustalić, gdzie zbiera się Sekcja, kim są jego ludzie, i że musi to mieć związek ze sprawą Henryka Olewskiego. Zbieżność była zbyt oczywista.
– Gdybyśmy założyli, że obserwację dostałeś dzisiaj, a wyszedłeś prosto z Miłobędzkiej i przyjechałeś tutaj, oznaczałoby to, że musiał cię wystawić ktoś z Agencji – stwierdził Dima, który miał największe doświadczenie w pracy z obserwacją, i wszyscy musieli przyznać mu rację. – Pewności jednak nie mamy. Najprawdopodobniej nie udało im się namierzyć lokalu ani nas, bo twój system bezpieczeństwa jest niemal idealny. Sprawdził się. Mogli określić w przybliżeniu, w którym domu, a nawet na której klatce znajduje się lokal, ale dokładne usytuowanie mieszkania zajmie trochę czasu. Jeżeli już im się to udało, z pewnością dostaniemy ogony, kiedy stąd wyjdziemy. Teraz muszą ustalić, kim jesteśmy. A w nocy to nie będzie łatwe.
– Gdybyśmy założyli… – Monika spapugowała Dimę – że obserwacja nie zorientowała się, że Roman ich rozkuł, to kolejny dzień rozpoczęliby od punktu stałego, czyli tutejszego adresu. Przyjmijmy więc, że znają już topografię domu, wszystkie nasze wyjścia i przejścia, ale muszą jeszcze poznać numer mieszkania, bo inaczej nas nie wyłapią.
– Oba wyjścia obsługują prawie pięćset osób… mieszkańców, którzy wykorzystują ten skrót, idąc na plac Zbawiciela lub w przeciwnym kierunku – wtrącił Roman.
– Z pewnością jutrzejszy dzień rozpoczną od penetracji budynku i ustalenia numeru mieszkania – dodał Dima. – Założą technikę i będą czekali. Tak czy inaczej, ten lokal jest na razie spalony. – Spojrzał pytająco na Romana. – Mamy coś… gdzieś?
– Możemy urządzić tymczasowy sztab u nas – odezwała się Ela, bo wszyscy wiedzieli, że nie mają drugiego zabezpieczonego lokalu. – Kabaty… linia metra… jest garaż i wjazd na piętro, mieszkanie nowe… raczej po remoncie. Wynajmujemy na czarno, więc nigdzie nas nie ma.
– Dobrze – rzucił Roman. – Widzimy się jutro u Witka i Eli o jedenastej rano. Dopóki nie ustalimy, co się dzieje, działamy jak na wrogim terenie. Pełna autokontrola i zero samowolki.
Spotkanie przeciągnęło się do późnej nocy. Roman został w lokalu.
Wychodzili w pięciominutowych odstępach. Dima wyszedł przed Moniką.
Przejście z placu Zbawiciela na Kazimierzowską zajęło mu ponad czterdzieści minut. Sprawdzał się ostro, i to po raz pierwszy we własnym kraju. Najgorsze było jednak to, że nie wiedział, kto go może śledzić.
Kiedy dotarł do domu, ze spokojnym sumieniem mógł sobie powiedzieć, że jest czysty, i wysłał do Romana umówionego esemesa.
Usiadł przy komputerze i najpierw sprawdził, czy pod jego nieobecność ktoś nie próbował penetrować mieszkania. Potem otworzył zabezpieczenia przed próbami włamań na dysk. Zajęło mu to kilka minut i kiedy ustalił, że nie stało się nic podejrzanego, wszedł na Facebooka.
Miał założony fikcyjny grecki profil na nazwisko Angelos Katsogridakis. Tylko maskował swoją aktywność, a wykorzystywał go jedynie do łączności z Tamarą.
Szybko znalazł w internecie zdjęcie przedstawiające pędzący pociąg i przekleił je na swój profil jako post oznaczony „publiczne”. Wyłączył komputer.
Otworzył szufladę biurka. Wsunął do niej rękę i nacisnął zgrubienie, a po chwili wyciągnął notatnik Moleskine i z małej koperty przyklejonej do trzeciej strony okładki wyjął kartę sim. Wsunął rękę jeszcze raz i dobył smartfon. Sprawnie włożył do niego kartę i uruchomił. Po chwili zalogował się do sieci. Kiedy się upewnił, że wszystko jest w porządku, położył smartfon przy łóżku obok telefonu służbowego i zapalił nocną lampkę.
Wyjątkowo zrezygnował tego dnia z kąpieli. Pomyślał, że powinien coś zjeść, bo czuł ssanie w żołądku, nawet zajrzał do lodówki, ale nic nie zainteresowało go na tyle, by sięgnąć po to ręką. Właściwie to lubił wstawać głodny, bo śniadanie to był posiłek, który celebrował z wyjątkową atencją, denerwując tym swoje partnerki.
Rozebrał się do naga i poszedł do łazienki. Przy otwartych drzwiach umył zęby, zmył twarz mleczkiem. Spojrzał na zabrudzony wacik.
Smog jak w Atenach – pomyślał i kiedy wycisnął tonik, usłyszał dźwięk przychodzącego esemesa.
Przybliżył się do lustra i palcem rozgrzebał swoje gęste czarne brwi. Znalazł kilka nowych siwych włosów i przez moment pomyślał, żeby je wyrwać. Ale kiedy spojrzał na swoją pierś, na której też pojawiły się kępki siwizny silnie kontrastującej z resztą owłosienia, uznał, że w takim razie je też musiałby zacząć wyrywać. I nagle zrozumiał, że to naiwne oszukiwanie czasu, miałkie i próżne jak na pięćdziesięciolatka, a patrząc na swoją twarz w lustrze, pomyślał, że jest żenująco żałosna.
Włożył