Rodzanice. Katarzyna Puzyńska
i znów nerwowo przejechał ręką po rzadkiej bródce. Kilka włosów na krzyż upodabniało go do uczniaka, który próbuje przekonać wszystkich, że jest już dorosłym mężczyzną.
Daniel dotknął swojego zarostu automatycznym ruchem. Od jakiegoś czasu zaczął chodzić do profesjonalnego barbera. Przyjmował niedaleko komendy, więc zawsze dało się znaleźć chwilę. Skoro znów był gruby, przynajmniej o to mógł zadbać.
– Doprawdy – powiedziała Emilia.
Zabrzmiało to jak wyrzut. Józef chyba też tak to odebrał, bo znów poruszył się niespokojnie.
– Proszę pani, nie mogłam pozwolić, żeby mąż zachorował – odezwała się Bożena Kaczmarek.
Była wysoka, o męskiej posturze, ale twarz, choć rysy miała ostre, była wyraźnie kobieca. Nawet na swój sposób piękna. Podobieństwo Michaliny do matki było uderzające.
– Nawet w obliczu śmierci naszej córki – dodała Bożena. – A może nawet tym bardziej w takiej sytuacji. Teraz przed nami trudny czas. Musimy być silni. Oboje.
Strzałkowska najwyraźniej nie była przychylnie nastawiona do Józefa, ale Daniel z kolei nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to w Bożenie jest coś dziwnego. Na pewno była zdenerwowana, choć mocno starała się to ukryć. Z drugiej strony czego innego oczekiwać po matce, która właśnie straciła dziecko.
– A pani co robiła w tym czasie? – zapytał.
– Ja?
Bożena wydawała się zaskoczona pytaniem. Podgórski skinął głową.
– No jak mąż poszedł pobiegać, to ja wyszłam porozmawiać z sąsiadkami. – Spojrzała w górę na Rodzanice. – Ale nie schodziłam tu na dół, a stamtąd nie widać… Nie zobaczyłabym…
Nie dokończyła. Po jej policzkach potoczyły się łzy. Józef objął żonę opiekuńczym gestem. Przy jego niskim wzroście i jej potężnej budowie wyglądało to dziwacznie. Tym bardziej że Bożena zdawała się nie zwracać uwagi na męża. Jakby nawet nie zauważyła jego starań.
Daniel poczuł sympatię do niziutkiego Józefa Kaczmarka. A jeżeli nie sympatię, to przynajmniej zrozumienie. Kobiety czasem nie zdają sobie sprawy, że mężczyzna też potrzebuje pocieszenia, kiedy stara się stanąć na wysokości zadania w takiej sytuacji jak ta. Kiedy jego córka leży martwa na śniegu.
– Moja córeczka. Moja Miśka – szepnęła Bożena. – Najpierw myślałam, że ją straciłam, kiedy ten potwór ją porwał… Potem odzyskałam… A teraz…
Daniel zganił się w duchu za wcześniejszą podejrzliwość. Bożena Kaczmarek miała prawo być zdenerwowana. Mało która matka przeżywa najpierw porwanie córki, a potem jej morderstwo. Tego byłoby za wiele dla każdego.
– Gdyby nie to, że Bohdan się powiesił w więzieniu, można by pomyśleć… – Józef Kaczmarek nie dokończył.
Gdyby. Ale porywacz nie żył. Mordercą Michaliny był więc ktoś inny. I Podgórski zamierzał jak najszybciej dowiedzieć się kto.
– Kiedy widzieli państwo córkę po raz ostatni? – zapytał.
– Wczoraj wieczorem – podpowiedziała Bożena. Otarła łzy i otuliła twarz szalikiem.
– Wczoraj? – wtrąciła się Emilia. – I nie zdziwili się państwo, że jej nie ma?
– Miśka miała nocować w sklepie – wyjaśnił Józef Kaczmarek.
Daniel skinął głową. Po śmierci Wiery sklep odziedziczyła Weronika. Bardzo przeżywała odejście przyjaciółki, więc gdyby nie wynikła sprawa anonimowego listu, zapewne długo nic by się tam nie działo.
Kiedy rozpętała się afera z anonimowym listem, Weronika zdecydowała w geście solidarności, że pomoże Agnieszce Mróz. Kiedy dawna służąca Kojarskiego zamieszkała w mieszkaniu na górze, wkrótce dołączyła do niej Grażyna Kamińska z dziećmi, a sklep zmieniał się powoli w społeczność kobiet skrzywdzonych przez los. Weronika wspominała Danielowi, że Michalina zaczęła tam spędzać sporo czasu.
– Ja tak bardzo się bałam, jak ona sama chodziła do Lipowa. Przez ten las… po tym wszystkim. No ale niedługo przed dwudziestą zadzwoniła, że dotarła na miejsce. Dlatego się nie martwiliśmy.
Daniel zauważył, że Strzałkowska zerka na niego. Michalina leżała przecież martwa blisko rodzinnej wsi. Dotarła do Lipowa, żeby potem tu wrócić? Jak się znalazła z powrotem w Rodzanicach?
– Polubiła Agnieszkę i Grażynę – dodał Józef. – Dobrze się z nimi czuła. Taka nić zrozumienia skrzywdzonych kobiet. Zajmowała się dzieciakami Kamińskiej. Jak nam o nich opowiadała, to się zawsze uśmiechała.
– Myśleliśmy, że to dobrze na nią wpływa – szepnęła Bożena. – W piątek też tam spała i nic się nie stało. Bezpiecznie przebyła całą trasę. Skąd mogliśmy wiedzieć?
– Wiem, co państwo zapewne myślą… Że jesteśmy nieodpowiedzialni, że po tym wszystkim puszczaliśmy ją do Lipowa samą – wtrącił się znów Józef Kaczmarek. – Ale psycholog, który zajmował się Miśką po porwaniu, radził nam, żebyśmy dali córce trochę wolności. Musiała powoli zacząć żyć. Krok po kroku. Nie mogła siedzieć w domu. To było dla nas trudne, ale wręcz zachęcaliśmy ją, żeby próbowała pokonać lęki. Staraliśmy się być dla niej oparciem. Potrzebowała trochę wolności.
Daniel nie był pewien, czy nocna wędrówka do sąsiedniej wsi to trochę wolności, czy już bardzo dużo. Co by zrobił, gdyby był na ich miejscu? Gdzie przebiegała granica? Spojrzał w stronę zamarzniętego jeziora, gdzie Koterski pakował właśnie ciało Michaliny do worka na zwłoki. Być może granica przebiegała właśnie tam.
– Jak się nazywa ten psycholog? – zapytała Strzałkowska. – Z nim też będziemy musieli porozmawiać.
– Doktor Andrzej Duchnowski. Przyjmuje w Magnolii – wyjaśniła Bożena Kaczmarek. – To psychiatra i psycholog. Naprawdę świetny specjalista. Miśka zrobiła bardzo duże postępy. Od całkowitego załamania do odzyskania radości. Miała jeszcze całe życie przed sobą, a ktoś…
Matka zamordowanej dziewczyny znów nie dokończyła.
– Doktor Duchnowski, tak? – zapytała Emilia, wyciągając notes, nieco oschłym, oficjalnym tonem. Znów wyszło niezbyt taktownie.
Daniel miał ochotę powiedzieć jej, że niepotrzebnie zapisuje. Znał Duchnowskiego. Doktor pomógł mu przestać pić. Po skandalu na weselu nie było innego wyjścia. Podgórski nawet nie chciał wspominać tego upokorzenia. Duchnowski faktycznie był człowiekiem godnym zaufania.
Weronika radziła, żeby Daniel wyjechał do ośrodka pod Warszawą i w ten sposób oderwał się od codziennych kłopotów. Nie chciał. Wręcz przeciwnie. Po tym, co się stało, w pracy znajdował powód, żeby nie zwariować. Dlatego ostatecznie zdecydował się na sesje w Magnolii. Była przecież blisko Lipowa. Podgórski mógł tam wpadać po służbie albo przed nią. Duchnowski pomógł mu poradzić sobie z kilkoma problemami. Może nie ze wszystkimi, ale przynajmniej ze wstydem i wyparciem, które towarzyszą chyba każdemu alkoholikowi.
Zdawało się, że do czasu wesela sprawa picia została zamieciona pod dywan. Mieszkańcy Lipowa oczywiście plotkowali, ale Daniel bardzo się starał nie dawać im powodów. Ukrywał się z tym, jak mógł. Kiedy teraz myślał o tym, jak jeździł od stacji do stacji, od sklepu do sklepu, żeby nikt nie zorientował się, jak dużo alkoholu kupuje, ogarniał go jeszcze większy wstyd. Kłujący i nieprzyjemny, mimo że minęło sporo czasu. Łudził się, że nikt niczego nie zauważył. Te grzeczne