Rodzanice. Katarzyna Puzyńska

Rodzanice - Katarzyna Puzyńska


Скачать книгу
cały czas była w Rodzanicach – poinformowała Fijałkowska. Triumf w głosie.

      Joanna była tak zaskoczona, że upuściła jedną z bombek na ziemię. Stara. Szklana. Rozbiła się w drobny mak.

      – Jak to?

      – Tak to. Wygląda na to, że mamy własnego Josefa Fritzla. Kto by pomyślał, że coś takiego zdarzy się u nas. Przetrzymywał ją przez lata w piwnicy. Podobno przygotował tam specjalne pomieszczenie w części warsztatu. Drzwi były ukryte za regałem z narzędziami. Wszystko wygłuszone i tak dalej.

      – Kto?!

      – Bohdan Piotrowski. Kaczmarkowie szukali jej przez lata, a córka była dosłownie za miedzą. W Rodzanicach.

      Joanna nie odpowiedziała. Cały czas miała przed oczami dobroduszny uśmiech olbrzyma. Bohdan Piotrowski przetrzymywał dziewczynę osiem lat? Aż trudno było uwierzyć, że mógł wymyślić i zrobić coś tak przerażającego. Nigdy by się po nim tego nie spodziewała. Kolejny dowód, żeby nie ufać mężczyznom.

      – Anastazja Piotrowska twierdzi, że o niczym nie wiedziała – kontynuowała Laura Fijałkowska. Podejrzliwość w głosie. – Dziś mąż opowiedział jej o wszystkim na widzeniu. Od razu zgłosiła to policji. Zresztą obok byli klawisze, więc też słyszeli. Jedzie tam cała ekipa, żeby dziewczynkę uwolnić. Musisz się pospieszyć, jeśli chcesz zdążyć.

*

      Tłum dziennikarzy i gapiów zamarł. Joanna zdołała przesunąć się jeszcze bliżej. Za stara już była, żeby bić się o miejsce w pierwszym szeregu, ale miała swoje sposoby. W końcu ją zobaczyła. Michalina szła prowadzona pod ramię przez Bożenę Kaczmarek. Podgórski osłaniał dziewczynę z drugiej strony przed gapiami, ale od razu rzucała się w oczy różowa sukienka małej baletnicy na wyrośniętym ciele niemal dorosłej kobiety. Było w tym obrazie coś nieskończenie przerażającego i smutnego. Na tyle, że nawet ci najbardziej żądni sensacji ucichli.

      – Chcę do tatusia.

      Słowa przerażonej dziewczyny aż zawibrowały w pełnej napięcia ciszy.

      – Chcę do tatusia – powtórzyła.

      Skąd mogła wiedzieć, że Józef Kaczmarek jest za kratami w Starych Świątkach?

      Rozdział 10

      Remiza Ochotniczej Straży Pożarnej w Lipowie.

      Sobota, 31 grudnia 2016. Godzina 23.50.

      Joanna Kubiak

      Joanna zerknęła na zegarek. Za dziesięć dwunasta. Za dziesięć minut zacznie się Nowy Rok. Zawsze w takich momentach zastanawiała się, co przyniesie. Lubiła tę niepewność, choć czasem przywoływała wspomnienia. I palące wyrzuty sumienia.

      Muzyka grała nadal, ale ludzie przestali tańczyć. Pogrążeni byli w rozmowach i dolewaniu sobie drinków. Część wyszła na papierosa. To był moment przerwy w zabawie. Półmetek przed północą. Niedługo odliczanie.

      – Wszystko w porządku? Dobrze się bawisz?

      Joanna odwróciła się na pięcie. Weronika Nowakowska, a właściwie już Podgórska. Wysoko upięte rude włosy. Biała sukienka z delikatną koronką. Wyglądała naprawdę pięknie. Ewelina Zaręba i Grażyna Kamińska bardzo się postarały, żeby zrobić z warszawianki najpiękniejszą pannę młodą w okolicy.

      – Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – odparła Joanna zamiast odpowiedzi.

      Obie trochę sztywne. O Danielu nie rozmawiały na osobności ani razu. Zawsze spotykały się w towarzystwie Grażyny i Agnieszki.

      – Powinnaś uważać – dodała dziennikarka. – Z nim będziesz miała same kłopoty. To czuć na kilometr.

      Obie spojrzały w stronę wyjścia. Podgórski stanął właśnie w drzwiach. Galowy mundur. Równo przystrzyżona broda i dobrze ostrzyżone włosy. Uniósł paczkę papierosów. Dawał nowo poślubionej żonie znać, że idzie zapalić.

      Dotychczas zachowywał się wzorowo.

*

      Ślub mieli piękny. Kościół w Lipowie. Kolorowe światełka świątecznych dekoracji przełamywały biel stroików, którymi kobiety z Lipowa przyozdobiły ławki. Pracowały wszystkie razem, jak każe tradycja. Nawet te, które przyglądały się warszawiance z pewną nieufnością. Mimo kilku lat, które Weronika spędziła w tej miejscowości, nadal wiele z nich czuło, że nie jest do końca swoja.

      Kościół pachniał kadzidłem i sosnowymi szpilkami. Joanna usiadła w ławce z tyłu. Nie pchała się przed ołtarz. Nie było tam miejsca dla takich jak ona. Doskonale to wiedziała. Z tyłu panował chłód. Miała wrażenie, że wielkie kościelne drzwi przepuszczają zimowy wiatr. A może tylko dopadły ją dawne wspomnienia.

      – Danielu i Weroniko… – mówił stary ksiądz. Plamy wątrobowe na drżących rękach. Mlecznobiałe włosy. – Wysłuchaliście słowa Bożego. Przypomnieliście sobie olbrzymie znaczenie sakramentu małżeństwa i miłości w naszym życiu. W imieniu Kościoła pytam was, jakie są wasze postanowienia. Danielu i Weroniko, czy chcecie dobrowolnie i bez przymusu zawrzeć związek małżeński?

      W kościele panowała cisza. Wszyscy byli skupieni na dwójce młodych ludzi stojących przed ołtarzem. Biała suknia i galowy policyjny mundur. Wzdłuż ławek umundurowani policjanci z komendy. Za Danielem i Weroniką świadkowie: Marek Zaręba i jego żona. Zaczerwienione twarze. Emocje.

      – Chcemy.

      – Czy chcecie wytrwać w tym związku, w dobrej i złej doli, w zdrowiu i w chorobie, aż do końca życia?

      – Chcemy.

      – Czy chcecie z miłością i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy?

      – Chcemy.

      Głos księdza załamywał się, kiedy recytował dalsze formułki. Joanna prawie go nie słyszała. Teraz rozległy się organy. Joanna odwróciła się. Znajdowały się na chórze nad wejściem do świątyni. Organista śpiewał z pasją. Nie rozróżniała słów.

      – A więc – wydusił stareńki ksiądz, kiedy muzyka ucichła – podajcie sobie prawe dłonie i powtarzajcie za mną słowa przysięgi małżeńskiej.

      Joanna poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Było w takich uroczystościach coś poruszającego, mimo że prawie każda prowadziła do zguby.

      – Ja, Daniel, biorę sobie ciebie, Weroniko, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący w Trójcy jedyny i wszyscy święci.

      Głos Podgórskiego drżał delikatnie. Patrzył Weronice prosto w oczy, trzymając ją za rękę. Jakby byli tam tylko we dwoje.

      – Ja, Weronika, biorę sobie ciebie, Danielu, za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący w Trójcy jedyny i wszyscy święci.

      – Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela – zagrzmiał stary ksiądz.

      Joanna usłyszała, że trzasnęły drzwi. Ktoś chyba wyszedł z kościoła. Obróciła się za późno, żeby zobaczyć kto. Wstała ostrożnie i po cichu wydostała się z ławki. Młodzi zaraz wymienią się obrączkami. Standard. Bardziej interesowało ją, kto opuścił właśnie świątynię.

      Wyszła na dwór. Zaczynały padać pierwsze w tym roku płatki śniegu. Dotychczas zima ich rozpieszczała, ale jak widać, to się miało skończyć. Ostatni


Скачать книгу