Rodzanice. Katarzyna Puzyńska
prawdę.
– Prawda ma to do siebie, że z każdej strony wygląda inaczej – mruknęła Klementyna, rzucając nieprzyjemne spojrzenie Joannie. – A pismak to pismak.
– Czyżbyś broniła Kamińskiego? – zapytała Weronika. – Ty? Pomyślę, że świat się kończy.
Kopp tylko wzruszyła ramionami.
– Tego nie powiedziałam. Powiedziałam tylko, że pismak to pismak.
– Teksty Joanny były dość ostre – przyznała Ewelina Zaręba. Ona z kolei uśmiechnęła się do dziennikarki miło. – Ale czasem tak trzeba. Może Paweł sobie to przemyśli. Może go to trochę poruszy i facet się zmieni.
Joanna szczerze w to wątpiła. Tacy jak Kamiński raczej się nie zmieniają. Jej zdaniem Grażyna powinna zebrać się na odwagę, zabrać dzieci i odejść. Ale na to nie była jeszcze gotowa. Potrzebowała więcej pewności siebie. Może odnajdzie ją tu w sklepie.
Joannę ogarniała irytacja na myśl, że żadna z nich nie wspomniała o tym, że ani Daniel Podgórski, ani Marek Zaręba nie zrobili dotychczas nic, żeby pomóc Grażynie. Nie ruszyli palcem, a byli przecież kolegami Kamińskiego. I doskonale wiedzieli, co dzieje się w domu kolegi. Cała wieś wiedziała. Dlatego właśnie Joanna z zasady nie ufała mężczyznom. Nawet jeżeli wydawali się dobrzy. Jak ci dwaj.
– Paweł nie wie, że ja tu przyszłam – szepnęła Grażyna.
– Spoko. Ale! Nic mu do tego. – Kopp wypluła słowa jak jeden zbitek połączonych wyrazów.
Przez chwilę pracowali w ciszy.
– Pięknie tu – powiedziała w końcu Agnieszka, przerywając milczenie. – Bardzo wam wszystkim dziękuję. Przez weekend posprzątam i otwieram w poniedziałek.
– Junior Kojarski nie zapłacił żadnej raty, prawda? – zapytała Ewelina. – Boję się, że bomby naprawdę eksplodują.
– Nie ty jedna – westchnęła Agnieszka.
Tak było. Joanna chodziła po wsi i słuchała ludzi. Do wybuchu miało dojść w listopadzie, tymczasem już we wrześniu atmosfera w Lipowie była coraz bardziej napięta. Niektórzy mieszkańcy mówili nawet o wyprowadzce. Przynajmniej czasowej. Żeby nie ryzykować. To akurat Joanna uważała za dobry pomysł. Coraz mniej osób wierzyło w zapewnienia Juniora, że listu nie było.
– Naprawdę robimy, co możemy – powiedział Podgórski uspokajająco. – Joanna, wiem, że masz dobre intencje, ale mogłaś trochę liczyć się ze słowami w swoich artykułach. Nie przedstawiłaś wszystkiego…
– Powiedziałam prawdę – przerwała mu Joanna. – Robicie niewiele.
– Robimy wszystko, co w naszej mocy – odparł Daniel spokojnie. – A swoimi artykułami sprawiasz, że we wsi narasta panika. To nie prowadzi wcale do niczego dobrego. A wręcz utrudnia nam pracę.
Joanna wiedziała, że narastająca panika to faktycznie jej wina. Do pewnego stopnia oczywiście. Szum medialny, który narastał wokół listu, to było narzędzie obusieczne. Z jednej strony zmuszał policję do działania, a z drugiej tworzył atmosferę niepokoju i strachu. To z kolei mogło pchać ludzi do działań niepożądanych. Mimo to uważała, że gra warta jest świeczki i wszyscy mogą na tym zyskać więcej niż stracić.
– Daj spokój. Pismaczce chodzi o zwiększenie nakładów jej szmatławca – rzuciła Kopp. – Nie dajcie się zwieść, że jest inaczej.
Joanna poprawiła golf. Miała wrażenie, jakby Klementyna mogła zobaczyć tatuaż przez materiał.
– Chodzi mi o bezpieczeństwo ludzi – powiedziała. – Chodzi mi o to, żeby zostało zrobione wszystko, co trzeba.
– I jest robione – zapewnił Daniel. – Rozmawiałem z Kaczmarkami i z ludźmi, którzy współpracują z nimi w Fundacji Rusałka. Z niektórymi podopiecznymi też.
Joanna skinęła głową. Sama też to zrobiła. To się nasuwało jakoś pierwsze. Gdyby Kojarski faktycznie wpłacił okup, którego żądano w anonimie, zyskaliby na tym najbardziej. Przy okazji dziennikarskiego śledztwa Joanna dowiedziała się bardzo ciekawej rzeczy. Jedna z policjantek miała chorego syna i była podopieczną fundacji. Nie w sposób bezpośredni, więc może Podgórski nawet do tej informacji nie dotarł. Joanna nie zamierzała mu mówić. Laura Fijałkowska była rozmowna, a informator w policji to dla dziennikarza osoba bezcenna.
Fijałkowska miała sporo do powiedzenia na temat Emilii Strzałkowskiej. Same niepochlebne rzeczy. Podobno Emilii zdarzało się nadużywać uprawnień. Zastrzeliła człowieka podczas służby. Postępowanie zostało umorzone, ale nie wszyscy uważali, że postąpiła słusznie.
Joanna nie była kobietą naiwną. Czuła, że między Fijałkowską a Strzałkowską jest jakaś animozja. Potrzebowała trochę czasu, żeby wydobyć z Laury, o co chodziło. Postanowiła, że zajmie się tym później. Najważniejszy był anonimowy list i to, co się wokół niego działo. Potem się skupi na tych dwóch policjantkach.
– Z tych rozmów niewiele wynikło – kontynuował Podgórski. – Nikt się oczywiście nie przyzna do autorstwa, a jak nie mamy kartki z listem, to brak nam punktu zaczepienia.
– Mamy jednak jakiś punkt zaczepienia – nie zgodziła się Weronika Nowakowska. – Wiera przecież opisała, jak wyglądał. To jest już coś.
Agnieszka Mróz odłożyła pędzel. Malowali teraz z Markiem Zarębą ladę. Oboje mieli białe plamy farby na twarzach i ubraniach.
– Wiera mówiła, że to była kartka maszynopisu. Jestem pewna, że o tym wspomniała. Pojedyncza kartka bez koperty.
– Czyli ktoś ją tu po prostu przyniósł – zauważyła Weronika. – Ktoś miejscowy.
– Niekoniecznie – nie zgodził się Marek Zaręba. – Przecież mógł podjechać samochodem i już.
– Rozmawiałam ze wszystkimi mieszkańcami Rodzanic – wtrąciła się Joanna. Doszła do wniosku, że czas podzielić się swoimi przemyśleniami z policją. Narzekała, że nic nie robią, ale mogła im pomóc. – Jeszcze tego nie opublikowałam, ale zamierzam.
Podgórski westchnął nieco teatralnie.
– Oczywiście nie dasz nam tego do przeczytania?
– A niby dlaczego miałabym pokazywać ci mój tekst? Czyżby dla dobra śledztwa, którego praktycznie nie ma? – zakpiła.
– Skupimy się na zapewnieniu ludziom bezpieczeństwa w dzień ewentualnych wybuchów. To na pewno. A jeżeli wiesz coś, to mów. Byłoby dobrze, gdybyśmy mogli zatrzymać wcześniej autora listu.
Teraz Joanna westchnęła, choć podjęła decyzję rano, kiedy stawiała ostatnią kropkę w nowym artykule. Miał ukazać się w następnym numerze, więc i tak było za późno, żeby się wycofać.
– Moim zdaniem to Żegota Wilk – powiedziała.
Wcale nie czuła się dobrze z tym, co zasugerowała. Chłopak był przecież wnukiem Rodomiła. Uznała jednak, że prawda jest ważniejsza niż pokrewieństwo chłopaka z jej dawnym przyjacielem.
– Masz jakieś dowody czy chodzi tylko o to, że Żegota ciągle uprzykrza wszystkim życie? – zapytał Podgórski.
– Skoro nie mamy listu, to skupiłam się na jego treści. Wyznaczanie dat zapłaty rat okupu w pełnie księżyca skojarzyło mi się z Anastazją Piotrowską. Poza tym ona pisze wszystkie swoje teksty na maszynie. Więc to nasunęło mi się samo. Tyle że jakiś czas temu ktoś jej tę maszynę ukradł. Znalazła ją potem pod lasem. Piotrowscy nie zamykają domu, więc wynieść maszynę nie było trudno.
Tak