Rodzanice. Katarzyna Puzyńska
właśnie – powiedziała Joanna. Nogi ją bolały. Miała ochotę usiąść, ale wtedy wyzbyłaby się części swojej mocy. Nie byłaby widoczna, a przez to straciłaby na znaczeniu. Póki stała, to jej słuchali. – Co pan zamierza zrobić?
Rzuciła pytaniem prosto w Juniora Kojarskiego. Kiedy chciało się coś osiągnąć, należało wybrać konkretną osobę.
– Bo że pan kłamie, tego akurat jestem pewna – dodała dla podtrzymania efektu.
W sali znów zrobiło się głośno. Joanna czuła, że zyskała zainteresowanie zebranych. I bardzo dobrze. Może dzięki temu nie dadzą się głupio zabić.
– A niby co ja mam zrobić?
Po raz pierwszy zauważyła, że jest zdenerwowany. Kojarski stracił na chwilę panowanie nad sobą. Joanna zerknęła na jego wychudzoną żonę, chyba Różę, o ile dziennikarka dobrze pamiętała. Kobieta zdawała się zaskoczona nagłą słabością męża. Czyżby była zadowolona?
Joanna poczuła znajomy dreszcz. Może dowie się więcej, rozmawiając z Kojarską. Nie może, ale na pewno. Materiał będzie doskonały.
– Na przykład wpłacić te pieniądze! – zawołał nieco histerycznie Józef Kaczmarek.
Znów rechot z drugiego końca sali.
– No jasne, że byś chciał, żeby Kojarski wpłacił, prawda? – zapytał Żegota wyraźnie rozbawiony. – Przecież to na waszą fundację poszłyby pieniążki. Dla was.
– Nie dla nas, tylko dla potrzebujących dzieci – oznajmiła Bożena Kaczmarek z mocą. – Fundacja Rusałka jest imienia mojej zaginionej córki Michaliny. Nie pozwolę go kalać. Od czasu, kiedy zaginęła moja córka, pomagamy innym dzieciom w trudnej sytuacji. Robimy wiele dobrego. Od wsparcia finansowego rodziców po rehabilitację chorych dzieci, załatwianie wyjazdów wakacyjnych, szkół językowych. Długo mogłabym wymieniać. Ktokolwiek napisał ten list, być może chciał dobrze, ale może nam zaszkodzić. Ani ja, ani mój mąż nie mamy z tym listem nic wspólnego. Absolutnie nic. Sugerowanie, że jest inaczej, jest śmieszne.
Sprawa zaginięcia Michaliny Kaczmarek wydała się Joannie obiecująca od razu, kiedy o niej usłyszała. Aż dziwne, że dowiedziała się dopiero teraz. Skoro dziewczynka została porwana w rodzinnej wsi Rodomiła, pomyśleć by można, że wieść o tym jakoś do niej dojdzie.
Chociaż niby w jaki sposób? Z nikim stamtąd nie utrzymywała kontaktu. Po śmierci przyjaciela próbowała rozmawiać z Żywią, ale córka Rodomiła nie wyglądała na zainteresowaną podtrzymywaniem znajomości. Była już wtedy w ciąży z Żegotą i chyba na tym się skupiała.
Joanna obiecała sobie, że jak zagadka anonimu się wyjaśni, wróci do tematu zaginionej dziewczyny. Tymczasem zamierzała skupić się na liście i bombach, które być może wybuchną w Lipowie. Jeżeli Kojarski nie zechce wpłacić okupu.
– Nie mamy z listem nic wspólnego! – zawtórował żonie Józef Kaczmarek. – To nie nasza wina, że jakiś wariat chce pieniądze przekazać akurat nam. To znaczy naszym podopiecznym oczywiście. Ale to chyba jedyne rozwiązanie w tej sytuacji. Zapewniam, że pieniądze zostaną dobrze wykorzystane. Dla dobra społeczności.
– Kojarski, masz tyle kasy, co ci szkodzi dać milion! – krzyknął ktoś. Teraz tłum zdawał się kierować przeciwko bogaczowi. – Zapłać!
– Nie ma żadnego listu – powiedział Junior Kojarski, znów z fałszywym spokojem. – Żegota Wilk ma być może rację. Sądzę, że chodzi o państwa Kaczmarków i ich chęć zarobku. Być może obiecali Agnieszce Mróz jakiś procent z tego miliona za rzucanie oskarżeń. Kaczmarkowie są łasi na pieniądze. Sami państwo wiedzą, że chodzili ostatnio po wsi od domu do domu i żebrali.
– Nie żebraliśmy – oburzyła się Bożena Kaczmarek, purpurowa na twarzy. – Zbieraliśmy pieniądze dla dzieci. To szczytny cel. Nie żebrzemy i nie wyłudzamy. Próbujemy pomóc potrzebującym. Proszę niczego nie insynuować z łaski swojej, panie Kojarski.
– Skoro jesteście tacy wspaniali w zbieraniu – warknął bogacz – to może zróbcie zbiórkę i zbierzcie sobie ten milion i sami wpłaćcie na konto fundacji. Łatwo od kogoś wyłudzać, gorzej, kiedy samemu trzeba by zarobić. Poza tym z całym szacunkiem, ale Robin Hood to tylko bajka. Jeszcze nie widziałem, żeby jakiś kryminalista, a ktoś, kto straszy bombami, jest kryminalistą, chciał pieniędzy dla kogoś innego niż dla siebie samego. Nie wierzę, że ktoś napisał anonim i grozi, że wysadzi całą wieś, bo żąda pieniędzy dla biednych dzieciaczków. To śmieszne. Jeżeli już, to chciałby sam coś na tym zyskać.
– Nie wszyscy są tak samolubni jak ty – powiedziała Agnieszka Mróz. Teraz zdawała się dużo odważniejsza. Nie zaszczyciła byłego pracodawcy ani jednym spojrzeniem. – Autor listu nie zażądał żadnych zbiórek pieniędzy. To mają być twoje pieniądze. Z twojego konta bankowego. Z niczyjego innego.
– Bzdury – żachnął się Kojarski. – Wcześniej o takim zapisie w tym rzekomym liście nie wspomniałaś. Rozumiem, że wszyscy mi zazdrościcie, że ojciec przepisał firmę na mnie, ale to są moje pieniądze.
Wspomnienie Seniora Kojarskiego wywołało wyraźne oburzenie wśród zgromadzonych. Joanna nie znała sprawy dokładnie, ale nestor rodu był, zdaje się, zamieszany w jakąś brudną sprawę i w końcu trafił do więzienia. Chodziło o dom w jakimś lesie. O Diabelec i czarne narcyzy czy coś w tym guście. Joanna uśmiechnęła się pod nosem. Junior popełniał teraz błąd za błędem. Drań się denerwował.
– Ja mówię tylko to, co słyszałam – oświadczyła Agnieszka Mróz.
Patrzyła teraz prosto na ludzi. Nareszcie.
– Proszę państwa! – zawołał Kojarski. – Agnieszka, jak wiecie, pracowała u mnie. Nie wywiązywała się ze swoich obowiązków, więc musiałem ją zwolnić. To jest zwyczajna zemsta z jej strony i stąd pomówienia. Oraz próba wyłudzenia grubych pieniędzy.
– Zwolniłeś mnie, bo zaczęłam być niewygodna! Zakazałeś mi mówić komukolwiek o liście! Miałam trzymać gębę na kłódkę! Chyba tak to ująłeś!
Joanna pchnęła krzesło na ścianę. Znów głośne uderzenie. Chciała zwrócić uwagę na siebie, bo sytuacja nie przebiegała po jej myśli. Gdzie histerie i kłótnie, tam ludzie zapominają o meritum.
– Wpłacenie pieniędzy niekoniecznie rozwiąże problem – oznajmiła dziennikarka. – Może, ale nie musi. Bywało, że rodziny wpłacały okup porywaczom, a oni nie zwracali porwanego. Wiem, że tu nie chodzi o porwanie, ale mechanizm jest taki sam. Sprawca domaga się pieniędzy w czterech ratach. W każdą pełnię. A więc jeżeli liczymy od trzydziestego lipca, to wypada osiemnastego sierpnia, szesnastego września, szesnastego października i czternastego listopada.
Czternasty listopada, termin ostatniej raty, to nie będzie zwykła pełnia, lecz cudowne zjawisko zwane superksiężycem. Oznaczało, że naturalny satelita Ziemi znajduje się wtedy w tak zwanym perygeum, czyli w pozycji najbliżej Ziemi, jednocześnie będąc w pełni. Naprawdę niesamowite.
Joanna kochała księżyc. Interesowało ją wszystko, co z nim związane. Wierzenia znane od wieków, ale też fakty naukowe. Była wściekła, kiedy naczelny powierzył wypindrzonej w świecidełka Anastazji Piotrowskiej napisanie tekstu o pełni, który ukazał się w jednym z ostatnich numerów „Selene”. To Joanna powinna go napisać.
Przecież sama nazwa magazynu odnosiła się do greckiej bogini, uosobienia księżyca. Selene pędziła przez noc na rydwanie zaprzężonym w białe konie. Takie logo przygotowali nawet, otwierając pismo. Później uległo ono uproszczeniu i teraz tworzyło je kilka kresek.
Rzymskim odpowiednikiem Selene była