Rodzanice. Katarzyna Puzyńska

Rodzanice - Katarzyna Puzyńska


Скачать книгу
dotarła informacja o dziewczynie na lodzie, Podgórski wcale się nie zdziwił, że właśnie jemu naczelnik zlecił tę sprawę. Rodzanice leżały niewiele ponad dwa kilometry od Lipowa, rodzinnych stron Daniela. Policjant nie spodziewał się natomiast, że przełożony przydzieli mu do pomocy właśnie Emilię.

      Podgórski wiedział oczywiście, że Strzałkowska miała dzisiaj dyżur, ale od dawna nikt nie kierował ich do tych samych spraw. Tak się utarło. Wszyscy wiedzieli, że relacje między nimi są napięte. Początkowo plotkowano trochę i koledzy robili sobie żarty, ale powoli im się znudziło. Ciągle coś się działo, nie brakowało ciekawszych, przede wszystkim nowszych tematów. Na komendzie Daniel i Emilia trzymali się od siebie z daleka. Kiedy zdarzyło im się być w tym samym pomieszczeniu, oboje zachowywali się tak, jakby drugiego tam nie było. I tak to jakoś się toczyło.

      Strzałkowska została przeniesiona do krymu2 jakieś półtora roku temu. Propozycję dostała już wcześniej, ale najpierw trzeba było załatwić kilka spraw zarówno w wydziale, jak i na posterunku w Lipowie. Trochę to trwało.

      W Lipowie też nastąpiło sporo przetasowań. Matka Daniela nadal siedziała w recepcji, ale Kamiński nie był już kierownikiem. Jego miejsce zajęła Laura Fijałkowska, która przedtem pracowała w Brodnicy. Paweł wrócił do patrolowania wsi i okolic.

      Podgórski westchnął. Wolał nie myśleć o aferze, która rozpętała się pod koniec dwa tysiące szesnastego roku. Im rzadziej tamte wydarzenia wspominał, tym czuł się lepiej. Nie pił już trzysta dziewięćdziesiąt cztery dni. Jeżeli dotrwa do północy oczywiście. To było najważniejsze.

      – Raz muszkieterem, zawsze muszkieterem – zaśmiał się jeszcze Marek Zaręba.

      – O to, to, Młody – zawtórował mu Kamiński.

      Strzałkowska przewróciła oczami z wyraźną irytacją.

      – Rozumiem, że chłopcy to raczej do piaskownicy niż do poważnej roboty, ale nie wiem, czy zauważyliście, że mamy tutaj martwą dziewczynę? Może odrobinę skupienia i powagi by się przydało? Nie uważacie?

      Podgórski zerknął w jej stronę. Kiedy naczelnik wezwał ich oboje do siebie i oznajmił, że to oni we dwoje zajmą się dochodzeniem, Strzałkowska zrobiła taką minę, że Daniel o mało nie zakrztusił się kawą. Ale jednocześnie jej skrępowanie sprawiło, że on poczuł się pewniej. A może tylko opanował go czarny humor.

      Od dłuższego czasu unikała go nie tylko w pracy. Kiedy przychodził do Łukasza, to albo wychodziła, albo chowała się w swojej sypialni i zostawiała go z synem sam na sam. Wyjątek zrobiła tylko raz, kiedy nawrzucała Podgórskiemu, że pozwala nastolatkowi brać samochód i jeździć po lesie. Wpadła wtedy w prawdziwą furię. Z kurwami i wymyślaniem od nieodpowiedzialnych idiotów włącznie.

      Łukasz nie miał jeszcze prawa jazdy, to prawda, ale Daniel już dawno nauczył go jeździć. Wydawało mu się, że to był jedyny czas, kiedy nastoletni syn łapie z nim jakiś kontakt. Nie zamierzał z tego rezygnować dlatego, że Strzałkowska się wściekała. Nic nie rozumiała. Sama miała syna na co dzień.

      – Skoro przykrył ją kocem, to może znaczyć, że mu na niej zależało – zgadywał Marek, przyglądając się martwej dziewczynie. – Jakby chciał się nią zaopiekować. Przecież to nie przypadek. Musiał ten koc przynieść tu ze sobą. Nie uważacie? Zamknął jej oczy. Bo raczej tak z zamkniętymi chyba nie umarła. No i ułożył ją na plecach.

      – To na pewno któryś z miejscowych szajbusów – wtrącił się Kamiński. – Zanim dojechaliśmy tu z Młodym, to trzeba było odśnieżyć drogę. Wszystko kurwa zasypane. Na szosie spoko, ale jak się zjechało w las, to kurwa nie szło. Musieliśmy wezwać Kuszewskiego z traktorem. Nikt z zewnątrz by tu nie dotarł.

      Daniel spojrzał w stronę brzegu. Na wzgórzu widać było tylko jeden z trzech domów, które wchodziły w skład niewielkiej wioseczki zwanej Rodzanicami. Dwa pozostałe znajdowały się z prawej i lewej strony sporej łąki. Bliżej przeciwległych ścian lasu.

      Kamiński mógł mieć trochę racji. W taką pogodę jak ta miejscowość była niemalże odcięta od świata. Z dwóch stron łąka otoczona była lasem. Z trzeciej ciągnęły się zasypane śniegiem pola. Najbliższe siedziby ludzkie znajdowały się w Lipowie. Dojechać tu można było wyłącznie wąską drogą przez las. Ewentualnie dotrzeć węższymi ścieżkami. Ale wtedy trzeba by przyjść na piechotę.

      – Zakładając oczywiście, że sprawca przyjechał tu samochodem – zauważyła Strzałkowska.

      Najwyraźniej pomyślała dokładnie o tym samym co Podgórski. Kiedyś lubił z nią współpracować. Uzupełniali się. Oczywiście zanim życie im się pokomplikowało.

      – A tego nie możemy zakładać, prawda? – dodała. – Zresztą mógł przyjechać wcześniej. Zanim zaczęła się śnieżyca. Przed nią drogi były przejezdne. Wiadomo, kiedy ona umarła, doktorze?

      – Sami widzicie, że ciało jest praktycznie zamarznięte – powiedział Koterski. – To znacznie utrudni ustalenie czegokolwiek w tej kwestii. Obawiam się, że będziecie musieli zacząć od sprawdzenia, kiedy widziano ją żywą, i wtedy będę mógł starać się jakoś to uściślić.

      – Czy mogły to zrobić psy z hodowli? – zapytał Podgórski.

      Prawa ręka martwej dziewczyny wystawała spod koca. Kurtka na przedramieniu i bicepsie była podarta. Pod spodem widać było wyszarpane kawałki ciała.

      – Wypowiem się po sekcji – powiedział jak zwykle Koterski. – Muszę zobaczyć, co uda mi się ustalić. Rozstaw zębów i tak dalej.

      – Nie byłby to kurwa pierwszy raz – wtrącił się Kamiński. – Pamiętacie, co się stało dwadzieścia lat temu z Rodomiłem Wilkiem? A może to było wcześniej?

      – Dziewiętnaście – sprostował Daniel. – W dziewięćdziesiątym dziewiątym.

      To była wówczas głośna sprawa. Przynajmniej w Lipowie. Rodomił Wilk prowadził hodowlę psów. Teoretycznie szkolił je do obrony, ale w praktyce chyba raczej do walki. Zimą dziewięćdziesiątego dziewiątego roku znaleziono go martwego na wybiegu. Okazało się, że mężczyzna poślizgnął się na zamarzniętej kałuży, kiedy wszedł nakarmić swoich podopiecznych. Uderzył głową w lód i stracił przytomność. Wygłodniałe psy rzuciły się na niego. Jego żona nie żyła już od dawna. Zostawił nastoletnią wtedy córkę.

      Podgórski znów zerknął w górę na Rodzanice. Gospodarstwo Wilków znajdowało się po lewej stronie, nieco w dole. Nie było widoczne z tafli zamarzniętego jeziora, ale z oddali dało się słyszeć szczekanie.

      Po śmierci ojca Żywia musiała radzić sobie sama. Nadal prowadziła hodowlę. Ale zajęła się psami innej rasy. W przeciwieństwie do podopiecznych Rodomiła były całkowicie łagodne. Podgórski sam się o tym przekonał. Jednego kupił jesienią w prezencie dla Weroniki.

      – Kurwa, mam wrażenie, że ta pierdolona Laura wysłała mnie tu specjalnie – mruknął Kamiński. – Przecież doskonale wie, że po tych wszystkich aferach nienawidzę tej dziury.

      – Daj spokój – szepnęła Emilia. Tym razem bez przekory.

      Daniel starał się nie patrzeć na Kamińskiego. Paweł faktycznie miał prawo nie czuć się w Rodzanicach dobrze. Nie po tym, co tu się stało pod koniec dwa tysiące szesnastego roku, i po tym jakie to miało konsekwencje dla jego kariery i życia prywatnego. Nie po śmierci Żegoty Wilka.

      Podgórski też nie czuł się z tym najlepiej. To był naprawdę trudny czas. Z wielu względów. Daniel zrobił wiele rzeczy, których się wstydził. Nie chciał do tego wracać.

      – To


Скачать книгу

<p>2</p>

Wydział kryminalny.