Rodzanice. Katarzyna Puzyńska

Rodzanice - Katarzyna Puzyńska


Скачать книгу
W wieku dziewięciu lat została porwana. Przetrzymywano ją przez kolejnych osiem. Na wolność wyszła pod koniec dwa tysiące szesnastego roku.

      Podgórski po raz kolejny spojrzał na wzgórze, na Rodzanice. Pamiętał to zdarzenie doskonale. Są takie sprawy, których nigdy się nie zapomina. To była właśnie jedna z takich. Michalina została porwana przez sąsiada. Bohdan Piotrowski mieszkał w środkowym domu. Tym, który widać było z plaży. Teraz została tam tylko jego żona, Anastazja. I makabryczna piwnica. Pamiątka po przetrzymywaniu w niej dziewczynki.

      Zaduchu, który panował w środku, nie dało się zapomnieć. Tak samo jak duszącego smrodu odchodów w przepełnionym wiadrze. Ani porwanej różowej sukienki, w którą ubrana była Michalina, kiedy Daniel i reszta ekipy ją stamtąd wyciągali. Groteskowy strój przeznaczony dla małej dziewczynki ledwo mieścił się na wychudzonej nastolatce. Ale najbardziej poruszające były jej oczy. Malowało się w nich takie przerażenie, że Podgórski sam poczuł ogarniający go lęk.

      Niejedno widział podczas wszystkich tych lat służby w policji, ale w tym wypadku trudno było mu zrozumieć, jak jeden człowiek może zgotować taki los drugiemu. Kiedy Michalina łamiącym się głosem zapytała, gdzie jest tatuś, Danielowi o mało po raz pierwszy na służbie nie poleciały łzy z oczu.

      A teraz leżała martwa na lodzie.

      – Myślicie, że to ma związek z tym przetrzymywaniem? – zapytała Strzałkowska. Jakby znów odgadła, o czym Podgórski właśnie pomyślał.

      – Bohdan Piotrowski strzelił samobója w kiciu, więc on raczej jej nie zajebał – odpowiedział Kamiński.

      Piotrowski spędził w Starych Świątkach niecały rok. Pedofile nie mają łatwego życia w więzieniach. Może dlatego się powiesił. A może ktoś mu w tym pomógł. Daniel wiedział, że jeszcze tego nie wyjaśniono. Wątpił, żeby sprawa miała priorytet. Ludzie raczej się cieszyli, że potwór nie żyje.

      – Co powiesz o tej ranie na skroni? – zapytał Koterskiego. – To może być bezpośrednia przyczyna zgonu?

      Oprócz rozszarpanej ręki Michalina miała niewielką ranę na skroni. Wokół ciała było sporo krwi. Nie wyglądało na to, żeby pochodziła z rany na głowie, ale Podgórski wolał zapytać.

      – To na skroni to pikuś – zaśmiał się doktor Koterski. – Podejrzewam, że prawdziwa przyczyna zgonu znajduje się pod kocem. Wolałbym go tu nie zdejmować. Jest być może przymarznięty do ciała i…

      – Kurwa, doktorze, nie patyczkujmy się.

      Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, Kamiński poderwał brzeg koca. Na szyi dziewczyny błysnął naszyjnik w kształcie półksiężyca. Daniel go rozpoznał. Weronika miała identyczny.

      – Ja jebię – zaklął Paweł, kręcąc głową.

      Tak. Przyczyna zgonu była jasna.

      Rozdział 2

      Dworek Weroniki w Lipowie.

      Wtorek, 30 stycznia 2018. Godzina 12.00.

      Weronika Podgórska

      Weronika Podgórska wypuściła Kofiego na padok. Wystrzelił do przodu, rżąc radośnie, i pogalopował w stronę Lancelota. Kary koń tarzał się zapamiętale w śniegu. Zrobiły się prawdziwe zaspy. Aż trudno uwierzyć, ile napadało w nocy. I to przejmujące zimno, przed którym nie chroniła nawet najgrubsza kurtka.

      Bajka zaszczekała głośno. Weronika odpięła karabińczyk i pozwoliła suczce pobiec za końmi. Nie był to może najlepszy pomysł, ale nie miała siły jej powstrzymywać. Pitbulka była rozbrykana i pełna energii. Przez cały spacer ciągnęła smycz tak, że Weronika miała wrażenie, że suczka urwie jej rękę.

      Kiedy w drodze powrotnej nieoczekiwanie spotkały Klementynę, Bajka wpadła w prawdziwy szał radości. Weronika z trudem ją utrzymywała. Na szczęście Kopp nie była dziś szczególnie rozmowna. Wymieniły więc tylko uprzejmości i każda poszła dalej w swoją stronę.

      Weronika uśmiechnęła się pod nosem. Klementyna babcią! Aż trudno było w to uwierzyć. Tatuaże, ogolona na łyso głowa i skórzana kurtka niezbyt pasowały do stereotypowego obrazu dobrotliwej babci. A jednak ekspolicjantka odnajdywała się w nowej roli całkiem dobrze.

      – Bajka! – krzyknęła Podgórska, kiedy suczka podbiegła niemal pod kopyta Lancelota. – Wracaj!

      Kary stulił uszy i zrobił groźną minę. Nie lubił psów. Igor to wiedział i zawsze omijał go szerokim łukiem. Bajka będzie jeszcze musiała się tego nauczyć.

      Weronika westchnęła cicho. Minęło już tyle czasu, a ona nadal nie mogła pogodzić się z myślą, że złoty golden retriever nie wybiegnie z wesołym szczekiem na powitanie. Daniel próbował ją pocieszać, mówił, że pies zginął bohatersko, próbując jej bronić. Niewiele to pomagało. Igor nie żył, a obraz zakrwawionych wideł ciągle Podgórską prześladował. Budziła się w nocy zlana potem. Daniel przytulał ją wtedy i kołysał, jakby była małym dzieckiem.

      A dwa miesiące temu kupił jej Bajkę. Przyniósł małe zawiniątko ukryte pod pazuchą. Bajka patrzyła na Weronikę wielkimi oczami nieco przestraszona. Nie przypominała groźnego pitbula, widywanego na zdjęciach czy w filmach. Miała wiecznie uśmiechnięty pyszczek. Weronika od razu ją pokochała.

      Nie zmieniało to wcale faktu, że doskonale wiedziała, dlaczego Podgórski kupił jej psa. Wcale nie chodziło mu tylko i wyłącznie o to, żeby przestała rozpaczać po Igorze. Chodziło o coś, o co prosiła go od kilku miesięcy. Myślał chyba, że jak Weronika zajmie się malutkim psem, zapomni, czego tak naprawdę chciała.

      – No i co? – zaśmiała się, kiedy Bajka podbiegła do niej przestraszona parskaniem Lancelota. – Chodź. Obejrzymy zdjęcia ze spaceru.

      Weronika oparła się o płot padoku i wyjęła telefon z kieszeni. Z trudem odblokowała ekran. Szybka zbiła się wczoraj, kiedy Bajka z rozpędu wpadła na stolik nocny. Co gorsza, suczka chwyciła potem komórkę w zęby i podjęła próbę konsumpcji. Weronika odebrała jej telefon w ostatniej chwili. Gdyby nie to, zapewne już by nie działał. Trzeba będzie szybko pomyśleć o nowym.

      Zaczęła przeglądać zdjęcia. Zima dawała się we znaki, zwłaszcza tu na wsi, ale trzeba było przyznać, że zasypany białym puchem las wyglądał cudownie. Wielkie czapy śniegu na gałęziach sosen. Tropy zwierząt prowadzące gdzieś w zarośla. Skrzypienie butów niosące się daleko. I ten zapach. Zapach zimy.

      Poszły z Bajką nad Skarlankę. Zawróciły, zanim dotarły na mostek. Zima miała również swoje złe strony. Weronice wydawało się, że odmroziła sobie dłonie, zanim pokonały połowę planowanej trasy.

      – Cholera – mruknęła pod nosem, kiedy ekran odmówił posłuszeństwa.

      Potrząsnęła telefonem i znów go odblokowała. Tym razem zadziałał, wróciła więc do przeglądania zdjęć. Niedaleko mostku na Skarlance pstryknęła kilka fotografii sobie i Bajce. Przykucnęła, obejmując suczkę ramieniem.

      – Zaraz…

      Weronika wróciła do poprzedniego zdjęcia. Uśmiechały się obie do aparatu. W tle za ich plecami widać było mostek na Skarlance. Ktoś tam stał. Już samo to wzbudziło w Podgórskiej nieprzyjemne uczucie niepokoju. Wydawało jej się, że była w lesie sama.

      Ale nie tylko to ją zaniepokoiło. Miała wrażenie, że zobaczyła ducha. I to dosłownie.

      – Przecież ona nie żyje – szepnęła ni to do Bajki, ni do siebie. – Wiera nie żyje.

      Przyjaciółka zmarła trzydziestego lipca dwa tysiące szesnastego roku. Rak płuc był nieubłagany, zabrał Wierę szybko. Zdecydowanie za


Скачать книгу