Niemiecki bękart (wyd. 3). Camilla Lackberg
zajmującej się doradztwem finansowym.
– A ja od trzech dni mam urlop ojcowski – powiedział nie bez dumy Patrik.
– Fajnie! A gdzie jest…
Karin rozejrzała się, a Patrik uśmiechnął się głupawo.
– Zostawiłem ją z Eriką. Miałem kilka spraw do załatwienia.
– Skąd ja to znam. – Karin puściła oko. – Ta powszechna niezdolność facetów do ogarnięcia kilku spraw naraz.
– Może i tak – odparł z zawstydzeniem Patrik.
– Wiesz co? Może byśmy się spotkali razem z dziećmi? Pobawiliby się ze sobą, a my moglibyśmy przez ten czas pogadać jak dorośli. Wiesz, jakie to cenne?
Przewróciła oczami i spojrzała na Patrika pytająco.
– Bardzo chętnie. Gdzie i kiedy?
– Zazwyczaj około dziesiątej wychodzę z małym na długi spacer. Możecie się przyłączyć. Moglibyśmy się spotkać przed apteką kwadrans po dziesiątej. Co ty na to?
– Świetnie. A tak w ogóle to która godzina? Zo-stawiłem w domu komórkę, służy mi jako zegarek.
Karin zerknęła na zegarek.
– Piętnaście po drugiej.
– Shit! Już dwie godziny jestem poza domem! – Ruszył biegiem do kasy, popychając przed sobą wózek. – Do zobaczenia jutro!
– Piętnaście po dziesiątej. Przed apteką. I nie spóźnij się, jak zwykle, o kwadrans! – zawołała za nim Karin.
– Nie ma obaw! – krzyknął Patrik, wyrzucając zakupy na taśmę. Miał nadzieję, że Maja nadal śpi.
Gdy samolot zaczął schodzić do lądowania w Götebor-gu, za oknem zalegała jeszcze poranna mgła. Rozległ się głuchy odgłos wysuwania podwozia. Axel oparł głowę na fotelu i zamknął oczy. Błąd. Pojawiły się te same obrazy co od lat. Ponownie otworzył zmęczone oczy. Niewiele spał, raczej przewracał się na łóżku w swoim paryskim mieszkaniu.
Głos kobiety w słuchawce był chłodny. Gdy mu przekazywała wiadomość o śmierci Erika, w jej głosie słychać było współczucie, ale jednocześnie jakby się od tego dystansowała. Zrobiła to tak, że domyślił się, że nie po raz pierwszy zawiadamia kogoś o śmierci bliskiej osoby.
Niemal zakręciło mu się w głowie, gdy spróbował sobie wyobrazić, ile musiało być takich zawiadomień na przestrzeni dziejów. Telefon z policji, ksiądz stojący na progu, koperta z pieczęcią armii. Miliony, miliony zmarłych. Ktoś musiał informować najbliższych. Zawsze ktoś musi o tym poinformować.
Axel złapał się za ucho. Z wiekiem nabrał tego zwyczaju, ale nie uświadamiał go sobie. Nie słyszał na lewe ucho, ale dotyk, o dziwo, sprawiał, że szum w tym uchu stawał się znośniejszy.
Chciał wyjrzeć przez okno, ale zobaczył w nim włas-ne odbicie. Siwy, pomarszczony mężczyzna koło osiem-dziesiątki. Smutne, głęboko osadzone oczy. Dotknął twarzy. Przez moment miał wrażenie, że widzi Erika.
Podwozie uderzyło o ziemię. Był w domu.
Mądry po szkodzie, a właściwie po małym incydencie w gabinecie, Mellberg wziął smycz zawieszoną na gwoździu na ścianie i przyczepił do obroży Ernsta.
– Chodź, miejmy to wreszcie z głowy – mruczał pod nosem, a Ernst z radości zaczął ciągnąć do drzwi tak mocno, że Mellberg musiał niemal biec.
– Ty masz prowadzić psa, nie odwrotnie – zauważyła Annika, gdy ją mijali.
– Jak chcesz, możesz go sama wyprowadzić – warknął Mellberg w drzwiach.
Prawdziwy łobuziak. Ręce go bolały od trzymania psa. Po chwili Ernst zatrzymał się przy jakimś krzaku, podniósł łapę i ulżył sobie. Natychmiast się uspokoił i mogli iść dalej nieco wolniej. Mellberg złapał się na tym, że pogwizduje. To nawet nie jest takie głupie. Trochę ruchu na świeżym powietrzu dobrze mu zrobi. Ernst też zrobił się całkiem posłuszny. Szedł naprzód ścieżką i węszył. Proszę, jaki spokojny. Tak samo jest z człowiekiem, gdy już się zorientuje, kto rządzi. Na-uczyć posłuchu to żaden problem.
W tym momencie Ernst się zatrzymał. Zastrzygł uszami, napiął wszystkie mięśnie i ostro ruszył naprzód.
– Ernst! Kurde, co jest? – Mellberg o mało się nie przewrócił, kiedy szarpnęło smyczą. W ostatniej chwili złapał równowagę. Usiłował dotrzymać kroku gnającemu przed siebie psu.
– Ernst! Ernst! Stój natychmiast! Wróć! Do mnie!
Nienawykły do takiego wysiłku sapał ciężko, co utrudniało mu pokrzykiwanie na psa. A pies całkowicie ignorował jego komendy. Gdy minęli, a raczej przelecieli zakręt, wyjaśniło się, co go skłoniło do takiego biegu. Ernst rzucił się do dużego, jasnego, podobnego do niego psa. Psy zaczęły baraszkować. Pani tamtego psa szarpała za jedną smycz, a Mellberg za drugą.
– Seniorita, fuj! Nie wolno! – Kobieta upominała swojego psa, usiłując nawiązać z nim kontakt wzrokowy.
Mellberg chciał odruchowo stanąć na baczność. Musiał się powstrzymywać.
– Bardzo… przepraszam – wyjąkał i szarpnął smycz, żeby Ernst nie mógł się znów rzucić na jej psa. Sądząc po imieniu – sukę.
– Raczej nie ma pan posłuchu u swojego psa.
Właścicielka Seniority powiedziała to ostro i spojrzała na Mellberga ciemnymi, iskrzącymi oczami. Mówiła z lekkim obcym akcentem, który pozostawał w zgodzie z jej południową urodą.
– To nie mój pies… Opiekuję się nim chwilowo… – Mellberg zdał sobie sprawę, że jąka się jak nastolatek. Chrząknął i zaczął od nowa, bardziej władczo: – Nie znam się na psach. Zresztą to nie mój pies.
– Pies najwyraźniej uważa inaczej.
Wskazała palcem na Ernsta, który zaniechał zaczepek i usiadł, tuląc się do nóg Mellberga. Spoglądał na niego z uwielbieniem.
– No tak… – mruknął Mellberg z zażenowaniem.
– Może pospacerujmy razem? Mam na imię Rita. – I wyciągnęła dłoń. Mellberg chwycił ją po chwili wahania. – Całe życie miałam do czynienia z psami. Mogę to i owo podpowiedzieć. Poza tym przyjemniej się spaceruje w towarzystwie.
Nie czekając na odpowiedź, ruszyła ścieżką przed siebie. Mellberg nie wiedział, jak to się stało, że poszedł za nią. Zupełnie jakby nogi same go poniosły. Ernst nie miał nic przeciwko temu. Z zachwytem dołączył do Seniority. Szedł obok niej, niestrudzenie merdając ogonem.
Fjällbacka 1943
– Erik? Frans?
Britta i Elsy z wahaniem weszły do domu. Pukały, ale nikt nie odpowiadał. Rozejrzały się z niepokojem. Doktorostwu na pewno nie podobałoby się, że pod ich nieobecność odwiedzają syna dwie dziewczyny. Do-tychczas nie spotykali się u nich, ale Erik w nagłym przypływie odwagi zaproponował, aby przyszły do niego, bo rodzice wyjeżdżają na jeden dzień.
– Erik?! – zawołała nieco głośniej Elsy.
Aż podskoczyła, kiedy usłyszała głosy dochodzące z pokoju na wprost: Ćśśśś! Erik wysunął głowę i kiwnął ręką.
– Na górze śpi Axel. Wrócił dziś rano.
– Ojej, jaki on odważny… – Britta