Zranić marionetkę. Katarzyna Grochola
sam. – Odsunęła się od niego. – A ze mną nie chciałeś!
Nie wiedział, jak zareagować. Nie zapytała o telefon ani o wiadomość z komendy.
– Joanka, przepraszam. – Chciał ją pocałować, ale uchyliła się.
– Mnie też nalej i może nareszcie mi powiesz, dlaczego przez cały dzień mnie unikasz – powiedziała jak skrzywdzone dziecko, ale wiedział już, że na pewno jest to wstęp do zgody.
Weronika wróciła do domu późno.
Zatrzymała się jednak przy kolejnym dużym sklepie, zrobiła porządne zakupy, które na pewno starczą do końca tygodnia, wrzuciła mrożonki do zamrażalnika, otworzyła puszkę szprotek, zrobiła herbatę cytrynową, pokroiła bułeczkę na dużo drobnych pasków – nigdy nie kroiła bułek na dwie części, traktowała je jak mały chlebek, posmarowała grubo masłem. Pokroiła pomidora i ogórka, choć nie powinno się ich mieszać, ale przecież w żołądku i tak nie ma oddzielnych szufladek na te produkty, pokropiła lekko oliwą, plasterek szynki zwinęła w rulonik razem z białym serkiem ziołowym.
Z tak przygotowanym daniem zasiadła przed telewizorem i włączyła swój ulubiony kanał – o zbrodniach amerykańskich.
To ją odprężało. Gdzieś tam daleko w świecie ktoś kogoś zabijał, ranił, porywał albo gwałcił i gdzieś tam daleko w świecie panowała jakaś sprawiedliwość. Dzielny szeryf znajdował zaginionych, tropił morderców, karał zbrodniarzy. Nikt w tym serialu dokumentalnym nie uszedł karze. To było bardzo optymistyczne.
Niestety, z dzisiejszego odcinka nie powiało optymizmem. Dzisiaj opowiadali o słynnych Barbie i Kenie – studencie medycyny, którzy gnając przez całą Amerykę, zwabiali do samochodu młode kobiety, a następnie je gwałcili i zabijali. Dzisiejszy odcinek był o tym, że również amerykańskie prawo szwankowało. Barbie doniosła na Kena, podpisała ugodę z prokuratorem w zamian za nietykalność, pokazała kasety z nagraniami z morderstw – pierwszą ofiarą była jej młodsza siostra – i zagrała wymiarowi sprawiedliwości na nosie. Z kaset panowie śledczy dowiedzieli się, że właściwie ona była prowodyrką i współuczestniczką – ale było za późno. Dzisiaj gdzieś tam sobie żyje pod zmienionym nazwiskiem, a nawet wyszła za mąż i ma dziecko. Ken popełnił samobójstwo w więzieniu.
Ten odcinek nie był wcale fajny.
Przydałoby się znaleźć tę Barbie. Tak jak innych.
Sprawiedliwości musiało się stać zadość, a akurat w tym odcinku tego nie było.
Weronika wyłączyła telewizor.
Przypomniała sobie słowa: „Więc będzie pani musiała go zabić”.
Nie chciała o tym myśleć.
Ale fala niechcianych wspomnień wróciła nagle bez jej udziału.
Przypomniała sobie swoją pierwszą sesję u terapeutki. Kiedyś. Dawno temu.
Siedziała w małym pokoju naprzeciwko młodej kobiety.
Taka młoda nie może być dobrą terapeutką – narastał w niej silny sprzeciw. Ona jest niewiele starsza ode mnie, nie wie, o co chodzi w życiu.
– Więc w jakiej sprawie pani przyszła? – Głos kobiety był przyjemny, głęboki, ale Weronika wiedziała, że to tylko poza. Przecież wiadomo, że sprawy innych ludzi obchodzą ją niewiele. O tyle, o ile dostanie tę swoją stówę za odbębnioną godzinę. I przez godzinę musi udawać, że jest bardzo przejęta.
– Nie bardzo wiem – odpowiedziała.
– Nie wie pani, dlaczego tu jest?
– Właściwie nie wiem.
– A czego się pani spodziewa?
Że nie będziesz mnie głupio pytać, czego się spodziewam, odpowiedziała w myśli, a głośno powiedziała:
– Nie wiem.
– Może wspólnie się nad tym zastanowimy? – Terapeutka nachyliła się leciutko w jej stronę. – Skoro pani tu jest, to znaczy, że pani się zdecydowała? Czy może ktoś panią namówił?
– Raczej namówił – przyznała niechętnie.
– A pani się zgodziła, bo…? To ktoś ważny dla pani?
– Nie mam nikogo ważnego – odpowiedziała i natychmiast pożałowała. Teraz się do niej doczepi. Kto jest ważny, a kto nie. I dlaczego nie ma nikogo. Że każdy ma przecież kogoś. Komunały się zesrały.
– Chce mi pani powiedzieć, kto to był? Skoro i tak nie ma pani nikogo ważnego, a jednak mimo wszystko dała się pani namówić…
– Psychiatra ze szpitala.
– Znajomy?
– Mój lekarz – powiedziała i natychmiast się poprawiła, usuwając zaimek „mój”: – Lekarz ze szpitala psychiatrycznego.
– Była tam pani?
– Tak… – odpowiedziała z niechęcią.
Teraz włoży dłuto i będzie dłubać, a dlaczego, a po co, a co się stało… A ona nie miała ani siły, ani czasu na dłubanie.
– To musiało być dla pani silne przeżycie… – Patrzyła na nią ze współczuciem?
– Nie było przyjemnie – skwitowała krótko.
– Domyślam się…
Jasne, że się domyśla. Miała pewno praktyki, tylko że jej nikt nie przywiązywał do łóżka. Mogła wyjść w każdej chwili. Poprzyglądać się, porobić doświadczenia, znudzić się i wrócić do domu. Nikt nie zmuszał jej do połykania leków, które ogłupiały. Nie robiła pod siebie, nie musiała krzyczeć.
– Chce mi pani o tym opowiedzieć? – łagodnie spytała terapeutka.
Weronika wpatrywała się w okno nad jej głową. Tylko niebo było widać, chmury przesuwały się wolno i rozpadały w drobniejsze formy. W górze musiało wiać.
– To bez znaczenia.
– Dlaczego tak pani myśli?
Bo to jest bez znaczenia dla ciebie. Nie musisz udawać zainteresowania. Nikt nie jest zainteresowany ani mną, ani wariatkowem. Więc nie udawaj.
Cisza rozgościła się między nimi dwiema. Weronika postanowiła milczeć. Terapeutka czekała cierpliwie. Patrzyła jej prosto w oczy, co zaczynało być coraz bardziej krępujące.
– Minęło – odpowiedziała wreszcie po długiej chwili. – Było, minęło.
– Więc dlaczego pani posłuchała tego psychiatry?
– Nie wiem.
– Myślę, że skierował tu panią, żeby pani to sobie wszystko ułożyła.
– Jakie wszystko?
– To, co panią spotkało. Jeśli pani chce, może mi pani o tym opowiedzieć. Ale nie jestem pani wrogiem, nie będę naciskać ani przekonywać pani o słuszności podjętej decyzji. Tutaj pani rządzi. Pani wie lepiej, o czym mówić, a o czym nie.
Brzmiało to rozsądnie. A skoro ona tu rządzi, to nic nie powie. Zapłaci tę stówę i będzie tak sobie siedzieć. To był głupi pomysł, żeby przyjść do psychologa. Nie pomoże jej żaden psycholog.
– O czym pani myśli?
– Że i tak mi pani nie pomoże – powiedziała szczerze.
– Ja nic nie mogę zrobić bez pani. Ale może pani chce sobie pomóc?
– Ale