Zranić marionetkę. Katarzyna Grochola
pasażerów, ale niewiele ci mogę powiedzieć, bo nikt nie udziela mi informacji.
Po prostu: nie mogę państwu wiele powiedzieć – poprawiała na głos dziennikarza Mirka, który irytował ją coraz bardziej. Mi! Ci! Lej wodę!
– Co się stało, Mirku, opowiedz – namawiała go koleżanka z radia i Weronika poczuła się tak, jakby podsłuchiwała prywatną rozmowę dwojga ludzi, a nie jak radiowy słuchacz. Czy może słuchaczka?
– Otóż na skrzyżowaniu, jak się przypuszcza, czołowo zderzyły się tramwaje. Nie, nie, nie jechały po tym samym torze, chociaż tak to wygląda. Nieszczęśliwie się zdarzyło, że w tym samym momencie z impetem wjechały i prawdopodobnie ich wysunięte przednie części zahaczyły jakimś cudem o siebie.
„Ich wysunięte przednie części” – niech cię jasna cholera, Mirku. Ciebie niech jasna cholera, Mirku.
Teraz samochód przed nią się zagapił, a w przerwę, która nagle zrobiła się w korku, spróbowały się wepchnąć te, które objechały parking sklepu X-1, jeszcze jednego spożywczaka o powierzchni kilometra kwadratowego. Nacisnęła klakson, nissan przed nią ruszył.
– Jak się przypuszcza, skutki usuwania tej katastrofy lądowej będą dotkliwie odczuwane dla mieszkańców stolicy do późnych godzin nocnych. Ruch jest przekierowywany przez policję w inne miejsca.
– Są odczuwane d l a?! P r z e z, palancie – warknęła Weronika. – Ruch w inne miejsca! Durniu!
– …newralgiczny punkt komunikacyjny stolicy utrudni na pewno komunikację.
Przekręciła gałkę i zapadła błoga cisza.
Przynajmniej wie, że wszędzie będą korki. Tak bywa, książę Poniatowski wiedział, jak ponad sto lat temu budować stolicę dla powozów konnych, taka Trasa Łazienkowska wymyślona dziesiątki lat temu szeroka, panie, a teraz milion samochodów w stolicy i nikt nie umie zaplanować niczego.
Posuwała się wolno do przodu, szesnaście na godzinę. Dobre i to. Jeszcze małe rondko, skręt w lewo i w prawo i wjedzie na parking.
Hospicjum, otoczone drzewami, było jak oaza spokoju. Zatrzymała samochód przy głównej bramie, otworzyła bagażnik, wyjęła koszyk. Dwa jabłka, sok pomarańczowy, chusteczki do rąk, nawilżane. Dla niej. I książka, ulubiona książka taty. Której mu nie będzie czytać. Ale sama chętnie przejrzy.
Ojciec nie mógł już nawet sam jeść.
Po wylewie nie udało się przywrócić funkcji ani ciała, ani mózgu, choć miała wrażenie, że rozumiał, na całe szczęście, co się do niego mówi. Również rozumiała czasami jego bełkot, przecież znała go najlepiej.
Przypomniała sobie, że przed hospicjum, z boku, jest wydzielone miejsce do palenia papierosów. Z dużą popielniczką i koszem na śmieci. Z podłogi samochodu podniosła torbę ze śmieciami, chwyciła koszyczek i zatrzasnęła drzwiczki.
Samochód zapiszczał, kiedy nacisnęła na pilocie znaczek klucza i posłusznie zwinął lusterka, jak skrzydła. To jej się podoba najbardziej w tym nowym aucie.
Upchnęła reklamówkę do kosza, automatyczne drzwi z napisem „HOSPICJUM ŚWIĘTEJ FILOMENY” otworzyły się przed nią na oścież.
Weszła prosto na panią Katarzynę, która pchała przed sobą wózek z lekami.
– Dzień dobry, pani Kasiu – powiedziała i zmusiła się do uśmiechu.
– Och, jak to miło znowu panią widzieć – odpowiedziała pielęgniarka. – Tata za panią tak tęskni.
– Nie wiem, czy powinnyśmy to robić. – Marcelina była sceptyczna.
– Nie jesteśmy nieletnie, więc żaden zbok nas nie dopadnie. – Miśka patrzyła na nią jak na idiotkę. – Przejęłaś się reklamami dla dzieci? – Zmieniła głos i prawie basem powiedziała: – Cześć, mała, mam dwanaście lat, rodzice mnie nie rozuuuumieją… Chodź się ze mną pobawić… – I nagle chwyciła Marcelinę za ramiona, aż ta podskoczyła.
– Weź, przestań. Nie o to chodzi.
– My się zabawimy, a nie on z nami.
– Nie wiesz, kto jest po drugiej stronie.
Miśka przybrała minę niewinnego dziecka.
– Ona też nie wie.
– Jeśli to ona. – Marcelina nie była pewna, czy to fajna zabawa.
Miały prawie po piętnaście lat, nie były dziećmi.
– To się szybko zorientujemy. Wystarczy zapytać o skrzepy w czasie menstruacji.
– Ale ty jesteś obrzydliwa. – Marcelina wyrwała się Miśce.
Ale lubiła ją najbardziej ze wszystkich. Dzięki Marcelinie nie była już myszą nie do rozpoznania, t ą n o w ą, nie wiadomo skąd, była tą od Miśki. Klasa się z nią liczyła, bo Miśka była popularna, Miśka była egzotycznie nieobliczalna, jak powiedział kiedyś wychowawca: „Misiu, ty jesteś egzotycznie nieobliczalna”.
Nie pamięta, co Miśka wtedy zrobiła, bo pomysłów miała wiele. A to zaproponowała na godzinie wychowawczej rozmowę o ciążach nieletnich („Właśnie się dowiedziałyśmy, że nasza koleżanka z Grochowskiej jest w ciąży”), akurat wtedy, kiedy miały być wyciągnięte konsekwencje z kolejnych wagarów („I rodzice ją wyrzucili z domu, planujemy pomoc, ale nie wiemy, jak to zrobić… Myślałam, że pani profesor nam pomoże”), i oddaliła widmo stopni z zachowania na czas nieokreślony. A to przywiozła na zajęcia z biologii czternaście szczurów, białych, pożyczonych ze sklepu zoologicznego, i zaproponowała pogadankę na temat: co czują zwierzęta i czy należy je wykorzystywać do badań medycznych; szczury rozbiegły się po klasie i lekcja zamieniła się najpierw w szukanie szczurków, a potem w rzeczywistą dyskusję, co człowiek może wyprawiać ze zwierzętami, a czego nie. A to… och, Marcelina mogłaby długo wymieniać pomysły Miśki, dzięki którym ta była tak lubiana i tak popularna. I tak często wzywana do dyrektora. I niestety, równie często był do niego proszony jej ojciec.
Daleko nie miał, co prawda, bo był nauczycielem WF-u i trenerem dobrej drużyny siatkówki w tej samej szkole.
– Nie wiesz, jak to jest być cały czas na widoku. I w domu, i w szkole – skarżyła się Miśka.
Ale rodzice Miśki byli rewelacyjni.
Ani razu nie zrobili jej awantury – uważali, że pomysły córki być może przysparzają kłopotów nauczycielom, ale biorą się z dobrej woli i dobrego serca oraz ciekawości, która jest zaletą. Prosili jedynie, żeby była bardziej powściągliwa w swoich pomysłach, ale Miśkę nosiło.
A od kiedy przypadkiem wpadły w internecie na stronę „Nad”, Miśka oszalała wręcz z radości.
Jeśli jesteś wykorzystywana jako dziecko i chcesz o tym porozmawiać, napisz. – I tu podano mejla.
Natychmiast napisała:
Jestem, co zrobisz?
– Napiszę, że mam trzynaście lat – oświadczyła Miśka i pisała dalej:
Mam trzynaście lat i nie wiem, co robić… Tata mnie molestuje, co ty na to?
– Molestuje? I co ty na to? To już pisz jak trzynastolatka – powiedziała wtedy Marcelina. – Robi mi przykre rzeczy… Nie wiem, jak się bronić… I tyle.
Tata mi robi przykre rzeczy – posłusznie poprawiła Miśka – a ja nie umiem się bronić. Nie mogę o tym powiedzieć nikomu. Już dłużej nie wytrzymam…
Odpowiedź nadeszła