Sekretne dziecko. Kerry Fisher
o adopcji”, kosztował mnie wiele nerwów. Myślałam o tym, że podczas szczepień nie będzie mnie przy tobie, że nie będę cię trzymać, zapewniać, że ten ból w małym pulchnym ramionku jest dla twojego dobra. Nie będę zakładać ci plasterka i ocierać łez z oczek.
Wyglądałam przez okno, serce biło mi z trwogi, jak niemal codziennie. Kolejna dziewczyna wchodziła do biura na końcu ogrodu, głowę miała pochyloną nad ściskanym w rękach zawiniątkiem. Obserwowałam drzwi i czekałam, wiedząc, że nie chcę na to patrzeć, ale nie mogłam oderwać wzroku. Po dziesięciu minutach, czasem po dwudziestu, nigdy dłużej, dziewczyna wychodziła z pustymi rękami. Niektóre z nich szybko się oddalały, głośno stukając obcasami po chodniku, jakby przed czymś uciekały. Inne szły ze spuszczoną głową chwiejnym krokiem, jak po wypiciu paru głębszych, a jeszcze inne trzymały głowę wysoko i patrzyły prosto przed siebie, ściśnięte ciasnym gorsetem otępienia.
Ktokolwiek sądzi, że z wiekiem czas płynie szybciej, nie ma racji. Wtedy miałam dwadzieścia dwa lata i te sześć tygodni minęło niezauważenie, jak ławica ryb w cieniu rekina. Dla porównania, czterdzieści pięć lat, które minęły od tamtej pory, wlokły się jak rower ze skrzywionym kołem. Dzisiaj kończę sześćdziesiąt siedem lat i nie czuję, bym miała co świętować. To tylko kolejne urodziny bez ciebie.
Wciąż za tobą tęsknię, maluszku.
CZĘŚĆ PIERWSZA
SUSIE
ROZDZIAŁ 1
24 lipca 1968
Dzień przed tym, jak cię oddałam, pierwszy raz przyszła z wizytą moja mama. Nie spodziewałam się jej zobaczyć, póki nie pójdę odebrać Louise. Mama opiekowała się nią podczas mojej nieobecności, a raczej – z mojej perspektywy – banicji, zesłania, zanim ktokolwiek zauważy mój brzuch; najpierw do siostry mojej mamy, cioci Margaret w Brighton, a potem do tego piekła, którym był Dom Matki i Dziecka w Londynie.
Próbowałam sobie wyobrazić twarz twojej babci, kiedy zobaczy cię po raz pierwszy. Byłam pewna, że pokocha cię tak jak ja. Ubrałam cię w biały komplet, do którego kubraczek sama zrobiłam na drutach. Robiłam go popołudniami, gdy już wypełniłam swoje obowiązki. Twoje oczka były czujne, z zainteresowaniem śledziły otoczenie, jakbyś wszystko rozumiał.
Może po prostu przejawiałeś niepokój, bo czułeś, że nie czeka cię nic dobrego. Będziesz inteligentny, silny, zdolny – tego byłam pewna. Idąc korytarzem, zatrzymałam się, by okazać współczucie dziewczynie, która na kolanach szorowała podłogę. Przed porodem ja też to robiłam. Dobrze znałam ten ból w krzyżu, gdy brzuch ciągnie cały tułów w dół i trudno rozprostować plecy. Rozejrzałam się, czy nie ma w pobliżu jakiejś zakonnicy.
– Wstań na moment i się wyprostuj. Zobaczysz, że ci ulży – powiedziałam.
Pomogłam jej się podnieść. Miała najbardziej płomienne włosy, jakie kiedykolwiek widziałam. Prawdziwy rudzielec, powiedziałaby moja matka. Głowa dziewczyny była pełna drobnych loczków sterczących na wszystkie strony. Zakonnice na pewno jej dogryzały. Włosy, które sprawiały wrażenie nieujarzmionych, mogły być wystarczającą przyczyną. Przez sekundę jednak poczułam zazdrość. Jej dziecko najprawdopodobniej będzie miało rude włosy, k t ó r e ł a t w o m o ż n a z a u w a ż y ć w t ł u m i e, a ja już zawsze będę skazana na wypatrywanie czarnowłosych mężczyzn. Czy cię w ogóle rozpoznam, nawet gdybyś stanął obok mnie za pięć lat, nie mówiąc o dwudziestu?
Dziewczyna podniosła się i docisnęła sobie dłoń do krzyża.
– Suki z tych zakonnic, nie? Z chęcią bym je zobaczyła, jak szorują te podłogi na kolanach – powiedziała dużo za głośno, tak że jej słowa słychać było w całym korytarzu.
– Ćśśś. Wpakujesz nas w kłopoty.
Roześmiała się rubasznym gardłowym chichotem.
– Co? W jeszcze większe kłopoty niż teraz? Nie wyobrażam sobie, jak by to miało wyglądać. No a ty, jesteś stąd?
Zaprzeczyłam ruchem głowy.
– Południowe wybrzeże. – Rozejrzałam się z poczuciem winy. Nie powinnyśmy się wymieniać tak osobistymi informacjami.
– Niech zgadnę, Plymouth? Portsmouth?
– Portsmouth – szepnęłam.
– Ja też. Co druga dziewczyna tutaj jest z jakiegoś portu marynarki wojennej. Marynarze najwyraźniej dobrze się bawią na odjezdnym. Zdaje się, że ostatnio cała rzesza kobiet „odwiedza kuzynki”.
Gdyby nie obawy, że jakaś zakonnica wychynie zza rogu i odeśle mnie do pralni za to, że miałam czelność się śmiać, chętnie bym objęła i przytuliła tę dziewczynę – jedyną do tej pory, która nie przemykała ze spuszczoną głową, jakby czekała na przyjęcie ciosu.
Uśmiechnęłam się. Udzieliła mi się jej brawura.
– Ja „pomagam mojej cioci, która ma problemy z kręgosłupem”. Zaraz się okaże, w jakich jestem tarapatach. Moja mama czeka na dole.
Jej uśmiech przygasł.
– Moja nie może mnie odwiedzić. Ojciec jej nie pozwoli.
Mój tato nie żył już od roku, zmarł na zawał, i jedyną pozytywną stroną tej sytuacji było to, że nie musiałam patrzeć na jego rozczarowanie. Córka, którą przed trzema laty w chłodny marcowy dzień powierzył Danny’emu – „Dbaj o nią, jest wyjątkowa” – zrobiła coś, czego nigdy nie powinna dopuścić się niczyja żona.
Ułożyłam cię wygodniej w ramionach. Przede wszystkim już cię zawiodłam, pozwoliłam wszystkim widzieć w tobie ciężar, niedogodność, którą się ukrywa, otacza kłamstwami, pozbywa się jej. Pewnie już nigdy nie będę miała okazji się wytłumaczyć, ale liczyłam na to, że chłoniesz moją miłość każdą komórką tego maleńkiego ciałka i magazynujesz ją na przyszłość.
– A tak w ogóle to ja jestem Elizabeth. Lizzy. A ty?
Nie zapytałam, czy to prawdziwe imię.
– Rita. Który to już miesiąc? – Wskazałam na jej brzuch.
– Nie bardzo wiem, kiedy zaszłam w ciążę. Mogę urodzić za dwa tygodnie albo za miesiąc. Nie powiedziałam tego zakonnicom, ale to nie był jeden przypadkowy raz. Zawsze miałam słabość do munduru.
Przyznam, że mnie zafascynowała. Większość dziewcząt tutaj zachowywała się, jakby doświadczyły niepokalanego poczęcia. Ona zaś twardo stąpała po ziemi i sprawiała wrażenie, jakby jakaś jej część żałowała, że zaszła w ciążę tak wcześnie, zanim miała okazję naprawdę zaszaleć. Ja wciąż czułam się zawstydzona tym, że się tu znalazłam, chociaż oczywiście nie było sensu udawać, że nie uprawiałam seksu.
Dziewczyna pochyliła się nad tobą.
– Zobaczmy, kogo tutaj mamy. Przystojniak. Ma twoje oczy.
To mi dodało otuchy. Ta świadomość, że podarowałam ci coś, czego nikt nigdy ci nie odbierze, i że niezależnie od tego, jaki duży urośniesz, w co cię ubiorą, jaką ci zrobią fryzurę, zawsze będzie ci towarzyszyła jakaś cząstka twojej matki.
Lizzy ściszyła głos:
– To jeszcze nie dzisiaj, co?
Potrząsnęłam głową. Słowo „jutro” było zbyt ciężkie, zbyt prawdziwe, za bardzo przerażające, by je wymówić. Nim zdążyłam się zmusić do odpowiedzi, w korytarzu rozległo się człapanie sandałów jakiejś zakonnicy. To oznaczało