Seria o komisarzu Williamie Wistingu. Йорн Лиер Хорст
zaparkował i wysiadł z auta razem z Mortensenem.
– Do domku Clausena jest stąd niecałe pięćset metrów – stwierdził komisarz. – Pięć, sześć minut spokojnym krokiem. Mniej, jeśli biegniesz.
– Ochroniarz zameldował, że dojedzie na miejsce za cztery minuty, gdy dostał informację o uruchomieniu się alarmu przeciwpożarowego – przypomniał Mortensen.
Wisting rozejrzał się dookoła z nadzieją, że kierowca furgonetki coś tutaj zgubił lub zostawił. Leżała tam rozjechana puszka po piwie, papierki po gumie do żucia, niedopałki papierosów i paczki po snusie. Nic, co wyglądałoby świeżo.
Nagle w zatoce zatrzymał się samochód i wysiadła z niego na oko pięćdziesięcioletnia kobieta. Wrzuciła do kontenera worek ze śmieciami, po czym zajrzała do skrzynki pocztowej. Plik gazetek reklamowych trafił do kosza na papier. Pani wsiadła do auta i pojechała dalej.
Pod wpływem nagłego impulsu Wisting podszedł do statywu ze skrzynkami pocztowymi i odszukał tę, na której było napisane „B. Clausen”. Podniósł wieko i zajrzał do środka. Dwa wydania „Dagsavisen” i „Aftenposten” były wepchnięte razem z broszurami reklamowymi. Żadnej osobistej poczty.
Włożył gazety i reklamy z powrotem do skrzynki. Jego wzrok padł na sąsiednią skrzynkę. „Arnfinn Wahlmann”, brzmiał wypłowiały napis. „Domek K622”.
Skrzynka pocztowa Clausena była oznaczona adresem: „Hummerbakken 102”.
– Jaki jest numer domku Clausena? – spytał Wisting.
– Nie wiem. To jest stary sposób numeracji. Teraz wszystkie ulice mają nazwę.
– Masz przy sobie laptop?
– W torbie – przytaknął technik.
– Możesz pokazać zdjęcia z ukrytego pokoju?
Wsiedli do samochodu. Mortensen odszukał zdjęcia zrobione dzień wcześniej.
– Co ci chodzi po głowie? – spytał.
– Ty mnie na to naprowadziłeś – odparł komisarz. – Zastanawiałeś się, czy Clausen miał łódź.
– No i?
– Pokaż zdjęcia dolnego łóżka, te z kanistrem na benzynę.
Technik otworzył najwyraźniejsze zdjęcie i wykadrował fragment z czerwonym kanistrem. Było na nim napisane czarnym markerem „K698”.
– Jest oznaczony numerem domku letniskowego – stwierdził Mortensen.
– Ale czy to na pewno numer domku Clausena?
– Chyba można to jakoś ustalić – odparł technik i zalogował się do systemu policyjnego, skąd miał dostęp do rejestru nieruchomości.
Wisting znowu wysiadł z auta i zaczął przyglądać się skrzynkom pocztowym. Wiele z nich stało tam od lat i nadal było oznaczonych zgodnie z nieaktualną już numeracją. Na skrzynkach znajdowały się również nalepki z tytułami gazet, które abonowali właściciele poszczególnych domków.
– Jest! – zawołał. – Gunnar Bjerke.
Mortensen siedział pochylony nad laptopem.
– To dwa domy dalej – powiedział.
Komisarz zajrzał do skrzynki pocztowej. Była pusta.
– Możliwe, że jest tam teraz – odparł i wrócił do samochodu.
Wsiadł, zawrócił i pojechał w stronę domków letniskowych. Technik wciąż siedział z laptopem na kolanach.
– To powinien być tamten czerwony domek – wskazał jeden z budynków, gdy wyjechali zza zakrętu.
Przed domkiem stało volvo. Wisting zaparkował za nim. Z krzesła na werandzie podniósł się mężczyzna w wieku komisarza i odłożył czytaną właśnie książkę.
– Gunnar Bjerke? – spytał Wisting i zamknął za sobą drzwi samochodu.
– Jan Vidar – odparł mężczyzna. – Gunnar to mój ojciec. O co chodzi?
Podeszli do niego i wyjaśnili, że są z policji.
– Prowadzimy dochodzenie w sprawie nocnego pożaru – oznajmił Wisting.
Mężczyzna skinął głową.
– Obudził mnie – powiedział. – Policjanci, którzy się tutaj zjawili, od razu mnie przesłuchali. Wiecie już, co wywołało pożar?
– Oględziny miejsca zdarzenia rozpoczną się dopiero jutro rano – poinformował go Mortensen.
– Ale podejrzewacie, że doszło do podpalenia – zauważył mężczyzna i skinął głową na radiowóz stojący przed taśmą policyjną.
– Musimy wyjaśnić wszystkie okoliczności – przytaknął technik.
– Nie zginął panu kanister na benzynę? – spytał Wisting.
Mężczyzna spojrzał na niego ze zdumieniem.
– Do łodzi – dodał Mortensen.
– Rzeczywiście, zginął – odparł tamten i usiadł. – Ale to było kilka lat temu. Kupiłem sobie nowy.
– W jakich okolicznościach to się stało?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Po prostu, zniknął – skwitował.
– Z łodzi?
– Nie. Trzymałem go tutaj.
Wskazał szopę na narzędzia z patykiem zastępującym zasuwę u drzwi.
– Prawdopodobnie zabrały go jakieś dzieciaki z domku na końcu osiedla – mówił dalej. – Przez jakiś czas dawały nam się we znaki. Butlę gazową do grilla też nam ukradły, ale nigdzie tego nie zgłaszaliśmy.
Wisting i Mortensen wymienili spojrzenia.
– Co to znaczy, że dawały się we znaki? – spytał komisarz.
– W domkach położonych nieco dalej mieszkało kilku nastoletnich chłopaków, którzy zostali nad jeziorem po tym, jak ich rodzicom skończył się urlop. Przez cały tydzień ostro imprezowali i rozbijali się łodzią. Jansenowi też zwinęli kanister.
Wisting odwrócił się, gdy mężczyzna wskazał domek letniskowy po drugiej stronie drogi. Okna były zasłonięte okiennicami, a meble ogrodowe owinięte folią.
– Wie pan na pewno, że to byli oni? – spytał.
– Nie, ale to bardzo prawdopodobne. Potrzebowali benzyny do łodzi. Zresztą okradli więcej osób, nie tylko Jansena i mnie.
– Kiedy to było?
Jan Vidar Bjerke zawahał się.
– W wakacje dwa lata temu – odparł po namyśle. – Albo jeszcze rok wcześniej. Ale wątpię, czy to ma cokolwiek wspólnego z pożarem.
Wisting nie kontynuował tematu.
– Znał pan Clausena? – spytał.
– Mówiliśmy sobie dzień dobry – odparł. – Ale nie głosowałem na niego. Nie moja partia.
– Kiedy widział go pan ostatni raz?
– Przed weekendem. Przynajmniej tak mi się wydaje. Machałem mu z werandy, kiedy tędy przejeżdżał.
– Zwrócił pan uwagę na to, czy ostatnio ktoś go odwiedzał?
– Właściwie nie, ale czasem zjawiali się tutaj znani politycy.
Wisting położył dłoń na poręczy werandy i zaczął