Login. Tomasz Lipko
TO NAJSKUTECZNIEJSZA BROŃ, JAKĄ KIEDYKOLWIEK MIAŁEM W RĘKACH. ALE NAWET JA W PEWNYM MOMENCIE ZATRACIŁEM UMIAR W PRZYSWAJANIU SŁÓW, KTÓRE NIE BYŁY DLA MNIE PRZEZNACZONE. ZACHŁYSNĄŁEM SIĘ ILOŚCIĄ LUDZKICH SEKRETÓW DOSTĘPNYCH W ZASIĘGU RĘKI.
Nie mam pojęcia, ile trwała ta chwila. Ze skupienia wyrwał mnie dyrektor Podsiadło, wchodząc ponownie do prosektorium. Tym razem w towarzystwie dwóch nieogolonych mężczyzn w roboczych kombinezonach ze skórzanymi torbami przewieszonymi przez ramię. Nie przywitali się nawet skinieniem głowy.
– W której się ukrył? – zapytał grobowym głosem niższy z nich.
– Ciało mojego ojca jest w tym miejscu – odpowiedziała natychmiast Donica takim tonem, że aż wzdrygnęli się wszyscy w pozostałych szufladach. – Otwieraj!
Szarpnęła za wielką klamkę, z którą mocował się wcześniej dyrektor szpitala. Ale tym razem mechanizm zadziałał bez problemu. Po głuchym szczęknięciu drzwiczki się otworzyły, a ze środka powoli i dostojnie wysunęły się nosze ze zwłokami znanego w całej Europie dziennikarza. Najpierw pojawiły się trupio blade, gęsto owłosione nogi. Potem wyłonił się szarobiały ręcznik z fioletowym szpitalnym stemplem przykrywający najbardziej intymną część ciała. Następnie ukazał się wielki brzuch redaktora rozpłatany makabrycznym cięciem sekcji zwłok i pośpiesznie zafastrygowany na okrętkę. I dopiero na końcu zobaczyliśmy twarz Oliwy wykrzywioną w śmiertelnym grymasie z przerażająco wytrzeszczonymi oczami. Szuflada zatrzymała się wreszcie z mechanicznym łoskotem, kiedy całe ciało zmarłego wjechało wprost pomiędzy nas.
PRZYZNAJĘ. BYŁEM JEDNYM Z UKRYTYCH, WCIĄŻ JESZCZE NIELICZNYCH UŻYTKOWNIKÓW TEGO PIEKIELNEGO SYSTEMU. WSTYDZĘ SIĘ… NAPRAWDĘ SIĘ WSTYDZĘ, ŻE POD KONIEC JUŻ BEZ SKRĘPOWANIA KORZYSTAŁEM Z JEGO MOŻLIWOŚCI. KIEDY SIĘ ZORIENTOWAŁEM, BYŁEM JUŻ JEDNYM Z TYCH, CO ODZIERAJĄ INNYCH LUDZI Z ICH NAJINTYMNIEJSZEJ PRYWATNOŚCI…
Nikt z nas nie odważył się odezwać pierwszy. Obaj mechanicy jak na komendę zdjęli z głów kaszkiety. Nie jestem w stanie powiedzieć, ile trwała ta przeraźliwa cisza, ale pierwsza wyrwała się z letargu Donica. Najpierw zamknęła ojcu nienaturalnie wytrzeszczone oczy. Potem pogłaskała go po świeżo umytej głowie, po czym pochyliła się i delikatnie pocałowała go w skroń. Zaraz też wyprostowała się jak struna, sięgnęła do trumny po swoją sportową torbę i tym samym tonem, jakim przed chwilą zaczęła krótką wymianę zdań, dokończyła:
– Na tym wasza rola się kończy. Zgodnie z ustaleniami chcę sama ubrać tatę i poczuwać jeszcze przy nim chwilę w towarzystwie wielebnego ojca Hellera. Potem jego ciało na wieki spocznie w tej trumnie.
Wszyscy wokoło w milczeniu wysłuchali jej rozkazującego tonu. Dwaj majstrowie wcisnęli na głowy czapki, poprawili torby na ramionach i patrząc pytającym wzrokiem na dyrektora, bez słowa wyszli. On sam teraz – jakby dopiero obudził się z bardzo długiej drzemki – stał po drugiej stronie zwłok, osłupiałym wzrokiem patrząc to na zwłoki, to na nas. Dopiero po chwili wydukał:
– Klucz do prosektorium zostawiam w drzwiach. Po wszystkim proszę go przekazać strażnikowi przy wyjściu.
Pięć sekund później już go nie było. Donica miała na ręku sportowy elektroniczny zegarek. Natychmiast po wyjściu Podsiadły uniosła nadgarstek przed moje oczy i uruchomiła stoper.
– Mamy niecałą godzinę.
Delikatne elektroniczne piknięcie rozpoczęło nasz wyścig z czasem. Kobieta, nawet na mnie nie spoglądając, sięgnęła do swojej sportowej torby, po czym wyjęła z niej coś, co przypominało telefon komórkowy sprzed dwudziestu lat. Wielofunkcyjne prostokątne urządzenie w kształcie niewielkiej cegły z dużą ilością przycisków. To musiał być skaner, o którym wspominał wcześniej Rado.
– Ojciec całe życie miał do mnie pretensje, że nie jestem dość delikatna – powiedziała, włączając jeden z przycisków – przynajmniej teraz spróbuję to zmienić.
W tym momencie zajrzała mi w oczy. Jej piekielne źrenice były jeszcze bardziej przerażające niż przy pierwszym spotkaniu.
– To jest skaner do wykrywania metalu i krzemu. Gdziekolwiek chip został ukryty, za chwilę ojciec wyśpiewa nam ostatnie chwile swojego życia.
– Prześwietlisz go całego tą różdżką?
– Całego nie. Kiedy będziemy skanować pod ręcznikiem, ty przejmiesz skaner.
Ponownie pokazała mi stoper. Minęło już sześćdziesiąt sekund.
Spojrzałem na zwłoki jej ojca. Z raną niedbale zaszytą po makabrycznym cięciu wyglądał bezbronnie. Mimo zamkniętych oczu grymas na jego twarzy dopełniał przygnębiający widok. Nie byłem w stanie dłużej na niego patrzeć.
– Od czego zaczynamy?
– Od dłoni. Były jego najczulszym punktem. I największym kompleksem.
– Kompleksem?
– I największą tragedią w życiu. Mój ojciec miał bardzo szczęśliwe życie. Ale to, co stało się z jego dłońmi w młodości, okazało się jego największą traumą.
Trzymając prawą ręką skaner w górze, niczym zawodowy morderca rewolwer, lewą ręką delikatnie uniosła lewą dłoń ojca. Zrobiła to tak subtelnie, jakby prosiła go do tańca.
– W 1976 roku, jeszcze na studiach, pojechał do Radomia. W głębokiej komunie niespodziewanie wybuchła antyrządowa rewolta. Choć miał tylko dwadzieścia lat, był już mocno zaangażowany w opozycję. Za dobrze mu ta konspiracja szła i nabrał niebezpiecznej pewności siebie. Kiedy w Radomiu zaczęły się rozruchy, milicja zatrzymała go pierwszego dnia po przyjeździe do miasta. Oprócz dwóch tysięcy ulotek Służba Bezpieczeństwa odkryła w pożyczonym przez niego volvo sporo gotówki. To była zbiórka dla rodzin pierwszych zatrzymanych robotników. Został aresztowany i oskarżony o szpiegostwo na rzecz zachodniego wywiadu. – W tym momencie Donica przyłożyła skaner do dłoni ojca i w pomieszczeniu rozległ się świdrujący dźwięk – jakby uaktywniła się bramka w supermarkecie. – Podczas przesłuchania, kiedy odmówił wyjaśnień, wsadzili mu ręce do szuflady w biurku i zatrzasnęli ją. – Wzdrygnąłem się, a ona na chwilę odstawiła urządzenie. – Stara metoda esbeków. Ale tamci dodatkowo jeszcze działali w ogromnym stresie. Komisariat milicji był jednym z niewielu punktów w mieście, jaki władzy udało się wtedy w Radomiu kontrolować. Na zewnątrz trwały zamieszki, nad którymi stracili kontrolę. W komunistycznej Polsce rzecz absolutnie bez precedensu. Esbecy wyładowali swoją bezradność na rękach mojego ojca. W dębowej szufladzie miażdżyli mu palce kilkanaście razy. Potem już całe życie miał ogromne trudności z pisaniem. To, co teraz usłyszałeś, to metalowe implanty, jakie wszczepiono mu wiele lat później w szwajcarskiej klinice.
– Jak w takim razie pisał? Przecież całe życie był dziennikarzem…
– Nie pisał. Na początku wszystko dyktował młodszej o rok studentce oceanografii, która zakochała się w nim jeszcze przed tamtym nieszczęściem. Jak pewnie już zgadłeś, to była moja matka.
Spojrzałem na martwe dłonie jednego z największych polskich dziennikarzy. Podobnie jak cała jego sylwetka były masywne, ale wyglądały dość dziwnie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to dłonie starca. Głęboko pomarszczone, nie zwracały na siebie uwagi, gdy wyjątkowa osobowość ich właściciela dominowała wszystko w promieniu dziesięciu metrów. Dopiero teraz, kiedy leżał martwy i niemal nagi, jego dłonie porażały swoją nienaturalną starością. Nie mogłem się oprzeć i dotknąłem jego prawej dłoni. Była lodowato zimna, ale miałem wrażenie, że od wewnątrz pokrywa ją delikatna warstwa zimnego potu. Wzdrygnąłem się, momentalnie