Wakacje w Trzeciej Rzeszy. Julia Boyd
że Helen położyła się już po balu, lecz Edgar nie śpi i jest sam. Zastałam go w przepysznej sali balowej obitej żółtym brokatem, z gobelinami, które zasłaniały paskudne, niemieckie tłoczenia”44. Mieszcząca się przy Wilhelmstrasse ambasada była okazała, lecz nudna. Wychodziła prosto na ulicę, a z tyłu górował nad nią posępny hotel Adlon.
Lord D’Abernon, pierwszy powojenny ambasador brytyjski w Niemczech, sprawował ten urząd od października 1920 roku. Wysoki i dostojny, wyglądał jak ambasador w każdym calu. Stanął przed trudnym zadaniem, chociaż i tak miał łatwiej niż ambasador francuski Pierre de Margerie, który – w wyniku zajęcia Zagłębia Ruhry – wraz z rodakami padł ofiarą ostracyzmu. Restauracja w hotelu Adlon była jedyną w Berlinie, gdzie obsługiwano Francuzów i Belgów. W witrynach pozostałych lokali umieszczono tabliczki z napisem: Franzosen und Belgier nicht erwünscht [Francuzi i Belgowie niemile widziani]. Zdaniem Bonham Carter był to szczególny cios dla de Margeriego, który przybył do Berlina zaledwie kilka tygodni wcześniej z pragnieniem „bycia kochanym”45.
Lady D’Abernon, jedna z największych piękności swojego pokolenia, była również odważna: podczas wojny pracowała jako pielęgniarka we Francji. Nie miała złudzeń co do zadania w Berlinie. „Próba przywrócenia względnie normalnych i miłych stosunków będzie wymagała wiele dobrej woli i wysiłku”, napisała w dzienniku 29 lipca 1920 roku. Ponieważ nie lubiła Niemiec i wszystkiego, co z nimi związane, działała raczej z poczucia obowiązku niż dla przyjemności. Urok nie plasował się wysoko na liście atrakcji, jakie Berlin miał do zaoferowania. Jak pisała lady D’Abernon, brakowało tam „wąskich uliczek, różnic poziomów, tajemniczych przejść, niespodziewanych podwórek bądź zakątków”46. Żona ambasadora lubiła za to widok sań zaprzężonych w konie, które sunęły po śniegu w Tiergarten:
Koń zawsze miał przyczepione dzwoneczki, uprząż zaś wieńczył okazały pióropusz z białego końskiego włosia, niczym czapka gwardzisty, tyle że znacznie większy. Sanie są często pomalowane szkarłatną lub jaskrawoniebieską farbą, a otuleni futrami pasażerowie prezentują się malowniczo, jak żywcem wyjęci z francuskiego dixhuitième siècle [osiemnastego wieku]47.
Mimo subiektywnych zastrzeżeń Helen D’Abernon okazała się wnikliwą obserwatorką. „W Berlinie panuje moda obnoszenia się z biedą i oszczędnością”, napisała po spotkaniu z ministrem spraw zagranicznych i jego małżonką, „żeby nie odstawać od reszty, włożyłam skromną suknię w odcieniu gołębiej szarości, purytańską w swojej prostocie”48. Porzuciła jednak surowość przy okazji pierwszego przyjęcia dyplomatycznego, aby nadać ambasadzie brytyjskiej znamiona dawnej pozycji i rozmachu. Hojnie przystrojono kwiatami salę balową, a służba pełniła obowiązki w płowożółtych i szkarłatnych liberiach. Dwóch przedwojennych lokajów, Fritz i Elf, stało w drzwiach w przekrzywionych kapeluszach i długich surdutach szamerowanych złotem, trzymając w wyciągniętych rękach bogato zdobione laski (zwieńczone herbem królewskim). Gdy zjawiał się ważny gość, trzykrotnie stukali nimi w podłogę. Lady D’Abernon stwierdziła później, że jedyną interesującą rozmowę odbyła z ukraińskim bolszewikiem, któremu przekonania polityczne „nie zmąciły radości z udziału w przyjęciu ancien régime49.
Była kobietą wolną od sentymentów, więc na ogół pozostawała niewzruszona sytuacją Niemców. Joan Fry nie wywarła na niej wrażenia. „Panna Fry jest pełna entuzjazmu i poświęcenia”, zauważyła. „Szkoda, że jej współczucie ogranicza się niemal wyłącznie do Niemców. Jak ognia unika tematu cierpienia i niedostatku w Wielkiej Brytanii”50. Lady D’Abernon uświadomiła też Violet Bonham Carter co do faktycznego stanu rzeczy w Niemczech: „Proszę mi wierzyć, Niemcy wcale nie cierpią tak bardzo, jak nam wmawiają. Nie ma mowy o żadnej biedzie. Dziewięćdziesiąt pięć procent żyje w dostatku, pięć procent głoduje”. Po wizycie w najbiedniejszej dzielnicy Berlina Violet musiała przyznać jej rację, nie zobaczyła bowiem „nic, co równałoby się z naszymi slumsami. Ulice są szerokie, a domy przestronne, z wielkimi oknami jak w ambasadzie”51.
Podobnie jak w innych obserwatorach nękanego inflacją kraju, największe współczucie wzbudził w niej los klas średnich. Ponieważ nikogo nie było stać na ich usługi, a inflacja pozbawiła ich kapitału, wielu ludzi popadło w skrajne ubóstwo. Violet słyszała na każdym kroku, że w zaciszu schludnych, szanowanych domów dzień w dzień rozgrywały się „ciche tragedie”. Po sprzedaniu resztek dobytku wielu przedstawicieli klas średnich, w tym lekarze, prawnicy i nauczyciele, wolało połknąć truciznę, by uniknąć hańby, jaką była śmierć głodowa52. Gdy w listopadzie 1923 roku hiperinflacja sięgnęła zenitu, nawet sceptyczną lady D’Abernon poruszył „rozdzierający widok porządnych ludzi, którzy na wpół ukryci za drzewami w Tiergarten nieśmiało wyciągają ręce po jałmużnę”53. Violet Bonham Carter nie mogła pogodzić tego przygnębiającego stanu rzeczy z klejnotami, futrami i kwiatami, które widywała w drogich sklepach najelegantszych ulic Berlina. Ale, jak tłumaczyła lady D’Abernon, tylko Schiebern [spekulanci] – mieszkający jak królowie w najlepszych hotelach – żyją „jak pączki w maśle”. Dodała, że „ich kobiety noszą futra i chodzą obwieszone perłami oraz innymi drogimi kamieniami, o dziwo, wkładając do tego wysokie, żółte trzewiki”54.
Tom Mann, komunista i brytyjski działacz związkowy, bezbłędnie rozpoznał spekulantów wiosną 1924 roku, kiedy przyjechał do Berlina na konferencję partyjną. Zwrócił uwagę na „ich typowo burżuazyjny wygląd i zachowanie podczas obfitych posiłków. Palą opasłe, długie cygara i generalnie szastają pieniędzmi”. Ale jeszcze większy niepokój wzbudził w nim rozdźwięk pomiędzy „młodymi bojownikami” a „starymi reakcjonistami wysokiego szczebla związków zawodowych”. Donosił, że w następnych wyborach Partia Komunistyczna spodziewa się zwiększyć liczbę swoich przedstawicieli w Reichstagu z piętnastu do pięćdziesięciu. Wyznał żonie, że nie podoba mu się polityczny chaos w Berlinie – „istny tygiel, nie mniej niż piętnaście partii lub odłamów, i każdy ma swoich kandydatów”. Bardziej pochlebnie wypowiadał się o Die Meistersinger [Śpiewakach norymberskich]. „Początkowo myślałem, że stary szewc za dużo gada”, skomentował, „ale nie mam zastrzeżeń co do przedstawienia… około dwustu pięćdziesięciu osób na wielkiej scenie, scenografia bez zarzutu – a chór był wspaniały”55.
Z pewnością nie był pierwszym cudzoziemcem, który odnotował znaczenie muzyki dla zwykłych Niemców. „Muzyka to ich najwspanialsza i najbardziej sugestywna forma przekazu”, pisała Violet Bonham Carter. „Nie wyobrażam sobie, żeby demonstracja polityczna w Anglii miała rozpocząć się długim kwartetem smyczkowym”56. Po jednej z takich demonstracji wróciła do ambasady, gdzie lady D’Abernon „z wdziękiem gościła trzydzieści angielskich żon Niemców – żałosne istoty”. Jedna z kobiet mieszkała w jednym pokoju z mężem, który nie odzywał się do niej od roku. Nie rozwodząc się długo nad smutnym losem rodaczek, Violet doniosła, że „wszystkie się rozchmurzyły, gdy pułkownik Roddie zagrał na fortepianie i zaśpiewał, a potem zjadły podwieczorek”57. Przy kolacji tego wieczoru posadzono ją obok drugiego prezydenta Republiki Weimarskiej, feldmarszałka Paula von Hindenburga, co nie
44
Tamże (fragment niecytowany u Pottle’a).
45
Tamże, 5 marca 1923.
46
Vincent D’Abernon, Red Cross and Berlin Embassy, 1915–1926, Extracts from the diaries of Viscountess d’Abernon, John Murray, Londyn 1946, s. 69.
47
Tamże, s. 83.
48
Tamże, s. 68–69.
49
Tamże, s. 71.
50
Tamże, s. 78.
51
Bonham Carter, Dziennik, 3 marca 1923.
52
Tamże.
53
D’Abernon, s. 112.
54
Tamże, s. 73.
55
Tom Mann do żony, 2 kwietnia 1924, archiwum uniwersytetu w Warwick, zbiory Toma Manna, MSS 334/3/6/14.
56
Bonham Carter, Dziennik, 3 marca 1923.
57
Tamże, 5 marca.