Śnieżna siostra. Майя Лунде
domowych. Nowy pomysł naszej nauczycielki.
– A ja myślałam, że zostaniemy przyjaciółmi – westchnęła.
– Przyjaciółmi?
– To brzmi prawdopodobnie bardzo dziwnie, ale uważam, że oboje ogromnie, straszliwie będziemy żałowali, jeśli nie zostaniemy przyjaciółmi. Do końca naszych dni nie będziemy mogli sobie darować, że się tak rozstaliśmy.
– Ee... – wyjąkałem. – Do końca naszych dni?
Słowo daję, ta dziewczyna była najdziwniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem.
– I dlatego uważam, że zamiast się rozstawać, powinniśmy pójść razem do mojego domu – powiedziała.
– Zgoda – odparłem.
Uśmiechnęła się od ucha do ucha, tak że trudno było nie odwzajemnić uśmiechu.
– Możemy napić się kakao – powiedziała.
– Kakao?
Przeszedł mnie dreszcz, kiedy to zaproponowała, bo jak już wspominałem, kakao lubię najbardziej na świecie.
– Mam też pierniczki.
– Pierniczki – powtórzyłem i usłyszałem, jak burczy mi w brzuchu.
Pierniczki też bardzo lubię. Szczególnie w połączeniu z kakao.
– To niedaleko – ciągnęła dalej. – Mieszkam tuż za rogiem, na Fjordveien 2.
– W porządku. Lekcje mogą chyba poczekać. Skoro zapraszasz mnie na kakao.
I w ten sposób poszedłem z Hedvig Hansen do jej domu.
Dom był stary i pomalowany na biało. Stał na uboczu, w dużym ogrodzie, w którym drzewa i krzewy były przysypane śniegiem. Z wszystkich okien biło ciepłe światło, a na drzwiach wejściowych wisiał ogromny jodłowy wieniec ozdobiony bordowymi jedwabnymi wstążkami. Najwyraźniej ten dom został już przystrojony na święta.
Hedvig otworzyła drzwi i weszła do środka.
– Halo?!
Nikt nie odpowiedział.
– Wyszli na spacer – wyjaśniła.
Zdjąłem buty i postawiłem je na podłodze obok wielu innych par obuwia. Brązowych męskich butów, czarnych damskich kozaków i kilku chłopięcych par w rozmiarze podobnym do mojego.
– Masz brata? – spytałem.
– Tak – odpowiedziała. – Starszego. Nie mogę się doczekać, kiedy go poznasz. Świetnie rysuje. Ja też czasem próbuję, mam w głowie najcudowniejsze obrazy, ale nie potrafię przelać ich na papier, rozumiesz, co mam na myśli? Moje rysunki to niezdarne, brzydkie pociągnięcia ołówkiem, niepodobne do niczego, co istnieje naprawdę. Za to rysunki mojego brata... są tak realistyczne, jakby te wszystkie postaci chciały zeskoczyć z kartki i żyć własnym życiem. Mam ogromną nadzieję, że kiedyś go spotkasz i sam się przekonasz.
Wzięła ode mnie kurtkę i powiesiła ją na kołku obok swojego płaszcza. Ledwo znalazła wolne miejsce, bo w korytarzu wisiało mnóstwo zimowych ubrań, grubych kurtek, szalików i czapek.
– Witaj w Villi Kvisten – powiedziała. – Najwspanialszym miejscu na całym świecie.
– Ten dom ma swoją nazwę? – zdziwiłem się.
– Wszystkie szanujące się domy powinny mieć nazwę – odparła. – Twój nie ma? W takim razie musicie przeprowadzić z rodzicami burzę mózgów i jak najszybciej wymyślić coś naprawdę zabawnego. Moim zdaniem Villa Kvisten brzmi świetnie. I w „Villa”, i w „Kvisten” jest „i”, więc te dwa wyrazy niemal się ze sobą rymują. Kiedy tutaj zamieszkaliśmy, od razu wiedziałam, że polubię to miejsce, bo dom o tak przyjemnej nazwie po prostu musi być wspaniałym miejscem do życia.
– Tak – zgodziłem się. – Chyba musi. A tak w ogóle, to kiedy się tu wprowadziłaś?
– Och, kiedy byłam mała. Chodź! Kuchnia jest tam.
Zaprowadziła mnie w głąb długiego korytarza z wieloma drzwiami, z których część była uchylona, ale nie mogłem zobaczyć pokojów. Szybko podeszła do trzecich drzwi po lewej stronie i otworzyła je.
Kuchnia była duża, pomalowana na niebiesko i tak przyjemnie pachniała jedzeniem, a zwłaszcza pierniczkami, że jeszcze bardziej zgłodniałem. Na ścianach wisiały patelnie i garnki, a obok kuchenki stał ogromny malowany dzbanek pełen chochli i trzepaczek. Widocznie Hedvig często tu przebywała, bo podskoczyła zwinnie i zdjęła jeden z garnków, obróciła się w stronę kuchenki, postawiła garnek na płycie, z potężnej lodówki wyjęła mleko, a z szafki czekoladę do gotowania. Wlała trochę mleka do garnka, wrzuciła kilka kostek czekolady i zaczęła mieszać trzepaczką, którą wyciągnęła z kwiecistego dzbanka.
– Często przygotowujesz jedzenie?
– Oczywiście – odparła. – Zwłaszcza kakao.
Mieszała energicznie, nie wylewając ani jednej kropli. Nagle przypomniała sobie:
– Przecież potrzebujemy bitej śmietany!
Podeszła do lodówki i wyjęła miskę z gotową bitą śmietaną.
– Została ze śniadania – wyjaśniła.
– Pijecie kakao do śniadania w dni powszednie?
– Prawie codziennie. W każdym razie, jeśli ja mogę o tym zadecydować.
– A możesz?
– A jak myślisz?
Roześmiała się, a ja znowu mogłem zobaczyć wielką szparę między jej siekaczami.
W końcu rozlała kakao do dużych niebieskich kubków, a na wierzch nałożyła ogromną porcję bitej śmietany. Postawiła na stole półmisek z pierniczkami i rozłożyła ręce.
– Zapraszam do stołu, mój miły gościu. Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że cię spotkałam.
I kiedy tak siedzieliśmy w kuchni i piliśmy kakao z bitą śmietaną, i zrobiły nam się białe wąsy jak u staruszków, przyszło mi do głowy, że nie tylko ona cieszyła się z naszego spotkania. Ja również się cieszyłem, a do tego miałem przeczucie, że jest ono ważne. Ale o tym, że Hedvig wkrótce odmieni moje życie, nie miałem jeszcze wtedy pojęcia.
Gdy wypiliśmy kakao, pomyślałem, że czas wracać do domu, chociaż, prawdę mówiąc, nie miałem ochoty wychodzić. Ale istniały przecież granice tego, jak długo można przesiadywać u dziewczyny, której się właściwie wcale nie zna.
– Chyba muszę już iść – powiedziałem.
– Chyba musisz?
– Tak, chyba muszę? – powtórzyłem i zdałem sobie sprawę z tego, że to zabrzmiało jak pytanie.
– A w tym morzu pływa ryba, która się nazywa Chyba – wyrecytowała Hedvig i się roześmiała.
– Hę?
–