Śnieżna siostra. Майя Лунде
w jednej króciutkiej rundce, prawda?
– Chyba rzeczywiście nie mogę.
– Chyba. Znowu powiedziałeś chyba. Nie, absolutnie nie możesz.
– Okej.
Czułem łaskotanie w żołądku. Gra w chowanego w Villi Kvisten brzmiała jak najwspanialsza zabawa, jaką można było wymyślić.
– Ja odliczam, ty się chowasz – powiedziała. – Byłoby niesprawiedliwie, gdybym ja pierwsza się chowała, bo znam w tym domu każdy kąt, każdy zakamarek, i do końca życia byś mnie nie znalazł. A jeśli jest coś, czego bym nie chciała, to rozstać się z tobą.
Stanęła przy drzwiach.
– Będę liczyć do dwudziestu.
Zamknęła oczy.
– Jeden... dwa... trzy...
Wyszedłem szybko z kuchni, cicho zamknąłem za sobą drzwi i rozejrzałem się dookoła. Po obu stronach korytarza znajdowało się kilkoro drzwi, a na końcu były schody prowadzące na piętro. Podbiegłem do pierwszych drzwi i otworzyłem je. To był salon. Zakradłem się ostrożnie do środka. Ściany były pokryte zielonymi tapetami, a od czarnego pieca stojącego w rogu biło przyjemne ciepło. Ten pokój również został świątecznie udekorowany: na oknach wisiały mikołaje z papieru i błyszczące gwiazdy betlejemskie. Przy jednej ze ścian stała ogromna aksamitna kanapa z miękkimi oparciami. Poczułem ogromną ochotę, żeby wskoczyć na nią i zakopać się w tych wszystkich poduszkach.
Ale przecież miałem się schować, a w tym pokoju nie było żadnej dobrej kryjówki.
Wybiegłem na korytarz. Hedvig wciąż liczyła na głos:
– Dziesięć... jedenaście... dwanaście...
Otworzyłem kolejne drzwi. W środku znajdowała się wielka biblioteka, wszystkie półki zastawione były książkami. Spojrzałem na nie: większość wyglądała staro. Bordowe skórzane grzbiety ze złotymi literami. Na podłodze leżał gruby dywan, przy oknie stał pomalowany na biało fotel bujany, a na parapecie wysoki świecznik adwentowy, w którym trzy świece były wypalone do połowy, tak jak powinno być, bo przecież zbliżała się czwarta niedziela adwentu.
Ale tu też nie było się gdzie schować. Teraz musiałem się pospieszyć. Szybkim krokiem wyszedłem na korytarz.
– Piętnaście... szesnaście... siedemnaście... – liczyła Hedvig.
Już miałem zamknąć za sobą drzwi do biblioteki, gdy nagle coś mnie powstrzymało. Chyba coś tu się nie zgadza, pomyślałem.
Cofnąłem się w głąb pokoju.
Dziwne...
Fotel bujany, który zaledwie chwilę wcześniej był biały, lśniący i piękny, nagle zrobił się szary, zakurzony i zniszczony. To na pewno wina oświetlenia, pomyślałem. Z jednej strony wydaje się biały i lśniący, a z drugiej szary.
Tak. Tak właśnie musiało być.
– Dziewiętnaście... dwadzieścia...
A ja jeszcze się nie schowałem!
Wybiegłem na korytarz, rzuciłem ostatnie spojrzenie na fotel bujany i, o dziwo, znowu był lśniąco biały. Tak, to na pewno wina światła.
Otworzyłem kolejne drzwi, które, jak się okazało, prowadziły do ciasnego schowka na wiadra i szczotki. Wpadłem do środka w chwili, kiedy Hedvig zawołała:
– Pałka, zapałka, dwa kije, kto się nie schował, ten kryje!
Wyszła z kuchni. Usłyszałem skrzypienie drewnianej podłogi. Potem szła bezszelestnie po miękkim dywanie, którym był wyłożony korytarz, ale przezornie zostawiłem drzwi do schowka lekko uchylone i w wąskiej stróżce światła widziałem, jak się skrada.
Zaglądała po kolei do wszystkich pokojów, nie spieszyła się. W końcu weszła po schodach na piętro i zniknęła. Na długo.
A ja dalej stałem w schowku na szczotki. Zaczęło mi się robić duszno. Zapach środków do mycia podłogi kręcił mnie w nosie, a włosie jednej ze szczotek drapało mnie w szyję. Próbowałem się poruszyć, żeby znaleźć wygodniejszą pozycję, ale to było niemożliwe bez strącenia czegoś z półek.
Przypomniał mi się fotel bujany. Musiało chodzić o oświetlenie. A jednak nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżyłem: światło próbowało mnie oszukać.
Jeśli rzeczywiście chodziło o światło.
W domu panowała zupełna cisza. Nie słyszałem już Hedvig. Strasznie długo jej nie było... A jeśli gdzieś sobie poszła? Zostałem zupełnie sam. Nie chodziło o to, że bałem się fotela bujanego, ale to był przecież dom Hedvig, nie mój, i dziwnie się czułem bez niej. Bez nikogo.
Może powinienem wyjść z kryjówki i jej poszukać? Może przerwała zabawę, nie mówiąc mi o tym...
I wtedy, zanim zdążyłem się nad tym dłużej zastanowić, drzwi do schowka otworzyły się gwałtownie.
Aż podskoczyłem z wrażenia.
W progu stała Hedvig, uśmiechnięta od ucha do ucha.
– Udało mi się! Od początku wiedziałam, że tu jesteś, widziałam twoje błyszczące oczy, kiedy tędy przechodziłam, ale pomyślałam sobie, że pozwolę ci tam postać trochę dłużej i pobiegłam na górę, żeby cię nabrać, a potem zeszłam na dół tylnymi schodami, bo dzięki temu mogłam zakraść się od drugiej strony, tak żebyś nie mógł mnie zobaczyć w szparze w drzwiach. Och, bardzo się przestraszyłeś? Drogi Julianie, powiedz coś, bardzo się przestraszyłeś? Jesteś blady jak ściana, myślałam, że cię rozśmieszę. Przepraszam, jeśli cię wystraszyłam, wybacz mi.
Pewnie rzeczywiście trochę zbladłem. Tak, przestraszyła mnie, chociaż nie dlatego cały się trząsłem. Chodziło o fotel bujany. Ale Hedvig wyglądała na tak zmartwioną, że szybko się uśmiechnąłem.
– W porządku – powiedziałem. – Napędziłaś mi niezłego stracha, to wszystko.
Znowu się roześmiała.
– To prawda! Jestem w tym całkiem niezła. Teraz ty odliczasz. Obiecuję, że schowam się tak, żebyś miał szansę mnie znaleźć.
Spojrzałem na zegarek.
– Oj, niedługo będzie obiad. Teraz już muszę wracać do domu.
– Musisz? Naprawdę musisz?
Wyglądała na tak rozczarowaną, jakbym zabrał jej spod choinki największy i najwspanialszy prezent.
– Ty też na pewno zaraz będziesz miała obiad – powiedziałem.
– Tak – odparła. – Masz rację.
Poszedłem po swoje zimowe buty i zdjąłem kurtkę z wieszaka.
– Zobaczymy się jeszcze? – spytałem.
– Musimy – odparła.
Chwilę później jej twarz się rozpromieniła.
– Wrócisz jutro?
– Już jutro?
– Jest sobota. Możesz przyjść na