Gwiazdy Oriona. Aleksander Sowa

Gwiazdy Oriona - Aleksander Sowa


Скачать книгу
Coś się stało? – odpowiedział mu zaspany głos. – Czemu dzwonisz tak wcześnie? – dodał zaniepokojony brat. – Jest środek nocy.

      – Nie dla mnie.

      – I piekarzy, policjantów, złodziei i taksówkarzy. Wszystko w porządku?

      – Tak, Młody.

      – Dobrze cię słyszeć. Myślałem, żeś umarł. Przepadłeś bez wieści.

      – Jednak żyję. A co u ciebie?

      – Wciąż się uczę.

      – A u Ligawy?

      Emil miał dwóch braci. Nie był najstarszy ani najmłodszy. Nie najwyższy czy najniższy, ale średni. Młodszego nazywali Młodym, starszego Ligawą.

      – Już się urządził.

      – Gdzie?

      – W Hamburgu. Mamy zaproszenie. Zostanie gliną jak ty.

      – Boże – westchnął Emil – niemieckim gliną. Rodzice się w grobie przewrócą.

      – E tam – zaprotestował Młody. – Są inne czasy, za marki się inaczej pracuje. Nie chcesz pojechać do niego?

      – Pewnie, że chcę, ale mam swoją robotę.

      – W naszej policji? Daj spokój. To nie ma sensu.

      – To ja mogę ci udzielać rad.

      – No dobra, powiedz, gdzie się poniewierasz. Dalej w stolycy? – przekręcił celowo ostatnie słowo.

      – Tym razem będę się bawił na Śląsku.

      – W dobrego czy złego glinę?

      – To się jeszcze okaże.

      – Tylko tyle?

      – Mam pomagać w złapaniu seryjnego zabójcy.

      – Wampira ze Śląska? – pisnął Młody.

      – Uhm.

      – Brzmi jak w filmie.

      – To nie film. On je naprawdę morduje.

      – Słuchaj – ton głosu Młodego się zmienił – to może być niebezpieczne, uważaj na siebie.

      – Daj spokój.

      – Przecież jak morduje kobiety, ciebie też może załatwić.

      – Poradzę sobie.

      – Wiem, że dasz radę, ale bądź czujny. Nie chcę stać nad twoją trumną. Już niejeden gliniarz gryzie ziemię. I to bardziej doświadczony niż ty.

      – Jak pomogę w jego złapaniu, zdobędę więcej doświadczenia niż przez dziesięć lat szlifowania krawężników.

      – To złap go i może się wreszcie wybierzemy nad wodę, co? Ze Śląska masz ledwie sto kilometrów.

      – Jasne, jeśli tylko się uda.

      – Pewnie i tak nie będziesz mógł, jak zwykle.

      Czterdzieści pięć minut później Emil przeciskał się korytarzem w poszukiwaniu miejsca siedzącego.

      23

      Wieczór szóstego listopada 1991 roku w Nieborowicach był cichy, mokry i zimny. Stałem wpatrzony w noc i czekałem. Wreszcie ją zobaczyłem. Założyłem maskę, odczekałem jeszcze chwilę, a kiedy mnie minęła, wyłoniłem się z mroku i uderzyłem. To pozbawiło ją życia. Wiedziałem, z jaką siłą muszę uderzyć. Nie pozwoliłem ciału upaść, lecz chwyciłem ją pod ramiona, jak gdyby zemdlała. Nie traciłem czasu, sekundę później jej pięty sunęły już po wilgotnych płytach. Położyłem zwłoki na opuszczonym peronie, tuż za podłużną donicą na kwiaty, w której pozostały już tylko badyle z czasów świetności rosbanki. Wróciłem po młotek, zakleiłem jej usta taśmą, rozebrałem, zawiązałem pętlę na szyi i przez chwilę przyglądałem się dziełu. Potem szybkim ruchem przeciąłem jej brzuch i sięgnąłem dłonią pod powłoki skórne. Krwi nie było wiele. Stygnące ciało parowało. Poczułem smród wnętrzności, który mnie podniecił. Wyszarpnąłem ciepłe jeszcze jelita na schłodzone kamienie peronu, przerzuciłem linę przez stalową konstrukcję semafora. Zawisła. Zdjąłem rękawiczki i schowałem do kieszeni. Patrząc na kołyszące się zwłoki, zacząłem się onanizować.

      24

      Grzesik przekroczył próg, obrzucił wnętrze wzrokiem i podszedł do lady. Lokal wypełniony był dymem i śmierdział piwem. Panował gwar, a poza barmanką w fartuszku za ladą nie było tam innej kobiety. Zamówił dwie pięćdziesiątki i dwa razy jajko w majonezie z groszkiem. Ze śledziem wolał nie ryzykować. Usiadł przy oknie, niezbyt daleko drzwi.

      – Dawno się nie widzieliśmy – powiedział mężczyzna, przysiadając się kilka minut później. – Będzie dobre dwa, trzy lata.

      – Nie było potrzeby.

      – Co pan chce wiedzieć, poruczniku?

      – Teraz jestem komisarzem.

      – A, to gratuluję awansu.

      – Konkretnie to nie awansowałem. Stopnie zmieniły nazwę. Powiesz mi coś ciekawego?

      Mężczyzna z blizną nad łukiem brwiowym uśmiechnął się, odsłaniając żółte od nikotyny zęby. Nie był to uśmiech szczery.

      – A co by pan chciał wiedzieć, komisarzu?

      – Słyszałeś, że ktoś napada na baby?

      – Nie mam z tym nic wspólnego. Za swoje odpokutowałem. Męczyliście mnie przez lata.

      – Nie mówię, że to ty, Ohan. Pytam, po znajomości, czy coś wiesz.

      Ohan zamilkł. Wpatrywał się w zimne oczy gliniarza, po czym spuścił głowę, obejrzał w milczeniu paznokcie i zaczął mówić:

      – Słuchaj pan, komisarzu – przesadnie zaakcentował stopień. – To było w siedemdziesiątym szóstym. Dwadzieścia lat miałem. Dawno się mi wymazało. Teraz jest demokracja. Ustatkowałem się, założyłem interes, nikt się już mną wysługiwał nie będzie.

      – A co robisz?

      – Mam studio fotograficzne, zdjęcia robię. Legitymacyjne, szkolne, paszportowe. Znam się na tym – rzekł z dumą dawny kapuś Grzesika. – W nowej technice się specjalizuję.

      – Już nie czarno-białe?

      – Kolorowe. Japońskie klisze z całego Śląska do mnie przychodzą. Pracę mam i pieniądze. Nie chcę mieć z takimi jak pan – dodał z pogardą – nic wspólnego.

      – Spokojnie, napij się.

      – Napij się?

      – A co? Wódkę też rzuciłeś?

      – Nie, nie rzuciłem, ale musi pan coś zrozumieć, komisarzu. Czasy się zmieniają.

      – Ale nie ludzie. Palisz?

      – Palę, ale swoje.

      – Jak chcesz, chciałem normalnie. Jak z człowiekiem pogadać.

      – Z człowiekiem? – Mężczyzna nachylił się nad stolikiem. – Męczyliście mnie, skurwysyny, przez piętnaście lat. Piętnaście, kurwa jego mać, lat przychodziły do mnie takie kreatury jak pan, komisarzu, i zastraszały. A ty nawet teraz, łajzo jedna, wypytujesz się o mnie na mieście.

      – Nie unoś się.

      – Bo co?

      – Bo robię w policji kryminalnej,


Скачать книгу