Demony przeszłości. Część druga. Diana Palmer
i wiem swoje – odparł ze śmiechem Montoya. – Bujać to my, ale nie nas.
– Jeśli będziesz współpracował, to niewykluczone, iż zmuszę ją do zaręczyn – zauważył Bowie.
Montoya zwrócił spojrzenie na zdumioną Gaby i przyłożył rękę do serca.
– Señorita, jestem zbulwersowany pani zachowaniem. Jak pani mogła zdeprawować tak wartościowego dżentelmena jak señor Bowie?
– Zdeprawować? – W drzwiach stanęła Aggie, która akurat przechodziła korytarzem. – Powiedziałeś „zdeprawować”?
– Bezwstydnie mnie wykorzystała – oświadczył Bowie, udając, że piorunuje Gaby wzrokiem. – Myślę, że zaręczyny to w zaistniałej sytuacji jedyny możliwy sposób, żebym pozostał uczciwym mężczyzną. Co ty na to? – zwrócił się do matki.
– Cudowny pomysł, kochanie – odrzekła Aggie, uśmiechając się szelmowsko. – Udzielę ci w tej sprawie wszelkiej pomocy, podobnie jak ty uczyniłeś w stosunku do mnie.
– Wiedziałem – rzucił z westchnieniem Bowie, kiedy Aggie znikła na korytarzu. – Nie przebolała jegomościa z Teton. W każdym razie jeszcze nie.
– To oczywiste, skoro pani Agatha większą cześć nocy przepłakała – powiedział Montoya. – Robi dobrą minę do złej gry, ale cierpi.
– Jeszcze jeden powód, żeby Gaby za mnie wyszła i aby dała mojej matce coś, co zajmie jej myśli – zgodził się Bowie. – Zostaw nas samych, żebym mógł się spokojnie oświadczyć.
– Z przyjemnością, señor. – Montoya uśmiechnął się szeroko i starannie zamknął za sobą drzwi.
– Żartujesz, prawda? – wyjąkała zaskoczona Gaby.
– Wcale nie – odrzekł Bowie. – Kupimy pierścionek i będziemy żyć dniem dzisiejszym. – Przyciągnął ją do siebie. – Jeśli zaufałaś mi na tyle, że spałaś w moich ramionach, to żywię nadzieję, iż pewnego dnia odważysz się na tyle, żeby oddać mi całą siebie. Mogę poczekać.
– Podjęlibyśmy duże ryzyko – wyszeptała Gaby, mimo że pomyślała, jak cudownie byłoby, gdyby do siebie należeli. Może rzeczywiście pewnego dnia zdoła posunąć się dalej?
– Nie mam nic przeciwko ryzyku – odparł ze spokojem. – Powiedz „tak”. – Czarne oczy Bowiego rozbłysły. – Twoja opinia jest zrujnowana, moja też. Do wieczora Tia Elena rozgłosi w całej okolicy, co ujrzała, a większość ludzi nie zna nas tak dobrze jak ona i nie uwierzy, iż do niczego między nami nie doszło. O zachodzie słońca staniesz się kobietą upadłą.
– To nie jest dobry powód do zawarcia małżeństwa.
Bowie ujął w dłonie twarz Gaby i musnął wargami jej usta.
– Na ogół dobrze się porozumiewamy, prawda?
– Tak było, zanim nie zaczęliśmy wymieniać poglądów na temat projektu firmy Bio-Ag.
– Zmienisz zdanie.
– Nie zmienię. Myślę, że racja jest po ich stronie.
– A ja uważam, że się mylą. Tyle że to tylko jedna sprawa. Co do większości innych jesteśmy zgodni. Możesz pozostać w zawodzie. Chętnie zatrudni cię Bob Chalmers, a jeśli spodoba ci się ten pomysł, to zrobimy sobie dziecko.
Gaby poczerwieniała i zadrżała na samą myśl, co mieliby zrobić, żeby spłodzić dziecko, lecz drżenia nie wywołał lęk. Tego była pewna.
– Masz instynkt macierzyński, a ja kocham dzieci. To też nas łączy, ale nie będę cię ponaglał. Powiedz tylko „tak”, a od razu powiadomimy Aggie. Będzie miała czas na zastanowienie, jak nas rozdzielić, żeby mi odpłacić za odesłanie do domu jegomościa z Teton.
– Bowie, przecież nie ty to spowodowałeś – zaoponowała Gaby.
– Chciałbym móc przypisać sobie tę zasługę, ale rzeczywiście praktycznie nic w tym kierunku nie zrobiłem. On pojechał do domu z własnej woli przy niewielkiej pomocy Aggie. Uprzedzałem, że nie chciałaby doić krów.
– Owszem, uprzedzałeś. Będzie się czuła bardzo samotna.
– Przecież my jesteśmy i na pewno jej nie zostawimy. Wyjdź za mnie, Gaby.
– Tak naprawdę chodzi ci o mnie czy o zatrzymanie Casa Rio?
Bowie wahał się, ale tylko przez chwilę, po czym oświadczył:
– O ciebie. Czuję, że jeśli za mnie wyjdziesz, będziesz bardziej skłonna złagodzić swoją kampanię na rzecz rozwoju tych terenów – dodał szczerze. – Jest coś jeszcze, a mianowicie czułość, która się między nami narodziła. Dotykam cię i mam poczucie spełnienia. Myślę, że ty również, i to mimo okropieństw, jakich doświadczyłaś.
– Tak – szepnęła Gaby. – Rzeczywiście tak to odczuwam.
– Zostań moją żoną. Daj szansę naszemu uczuciu.
Gaby uniosła ręce i dotknęła twarzy Bowiego, przesuwając palce wzdłuż wysokich kości policzkowych.
– Myślę… że mogłabym… cię pokochać – wyszeptała drżącym głosem.
– Mogłabyś? – Bowie zacisnął ręce na jej ramionach.
– O tak, mogłabym – powtórzyła, kiedy pochylił ku niej głowę.
Pocałunek nie przypominał żadnego z tych, które wymieniali wcześniej – był czuły i powolny, choć zmysłowy. Gdy dobiegł końca, Gaby powiedziała zatroskanym głosem:
– W końcu przestanie ci to wystarczać. – Nauczyła się rozpoznawać reakcje ciała Bowiego.
– Może i dla ciebie będzie to za mało – odrzekł. – Nie martw się, mamy przed sobą całe lata na odkrywanie się wzajemne zarówno emocjonalnie, jak i fizycznie.
– To prawda – przyznała z uśmiechem.
– A teraz idź się ubrać, zanim Aggie usłyszy wieści od Montoyi. Przyszła kolej na nasz moment zaskoczenia.
Bowie zasępił się, kiedy został sam. Naszły go wątpliwości, czy Gaby rzeczywiście potrafi mu dać to, czego on potrzebuje. Uznał, że propozycja małżeńska, jaką jej złożył, odwróci jej myśli o statusie i przyszłości Casa Rio. Będzie ją obserwował, nawet się o nią troszczył, ale także będzie mógł się przekonać, czym naprawdę są uczucia, które w nim wzbudziła. Wcześniej nie zdarzyło mu się zakochać i zastanawiał się, czy to, co obecnie czuje, jest miłością.
Otworzył szafę i zaczął się ubierać. Przynajmniej przestał myśleć o Nedzie Courtlandzie. Trzeba pomóc Aggie odzyskać równowagę i ułożyć sprawy z Gaby. Wszystko układało się po jego myśli.
Zszedł na dół przed Gaby, więc mógł w cztery oczy przekazać matce wiadomość o planach małżeńskich. Przyjęła to z sarkastycznym uśmiechem.
– No, no, jesteś pewien? – spytała.
– Zależy mi na Gaby. – Utkwił w niej spojrzenie.
– Zależy ci na Casa Rio – odparowała Aggie. – Nie zaakceptowałeś Neda jako mojego przyszłego męża i ucieszyłeś się z naszego zerwania, ponieważ chcesz zachować posiadłość. Z tego samego powodu nie zawahałeś się związać z Gaby. Powiedz mi, że ją kochasz.
Nie mógł, w każdym razie jeszcze nie teraz.
– Miłość przyjdzie z czasem – odrzekł.
– Czyżby? Pragniesz jej,