Król Łotrów. Loretta Chase

Król Łotrów - Loretta Chase


Скачать книгу
jak to działa – podjął. – Jeśli przyjmie pani moją ofertę tysiąca pięciuset, zachowam się, jak należy, odprowadzę panią do otwartej dorożki i bezpiecznie wyekspediuję do domu.

      – A jeśli się nie zgodzę, podejmie pan próbę zniszczenia mojej reputacji.

      – To nie będzie próba.

      Wyprostowała się sztywno i złożyła razem na stole filigranowe dłonie w rękawiczkach.

      – Z chęcią to zobaczę – oznajmiła.

      Rozdział 4

      Dain podarował pannie Trent aż nadto okazji, by pojęła swój błąd. Nie zdołałby ostrzec jej bardziej czytelnie.

      Tak czy owak, gdyby zawahał się w takiej sytuacji, zasygnalizowałby wątpliwości lub, gorzej nawet, słabość. Postąpić tak w relacjach z mężczyzną byłoby niebezpiecznie. W relacjach z kobietą równałoby się to zgubie.

      Dlatego też lord Dain uśmiechnął się i nachylił jeszcze bliżej, aż jego wielki nos Usignuolów znalazł się ledwie na grubość palca od jej nosa.

      – Radzę się pomodlić, panno Trent – rzekł cicho.

      Następnie przesunął dłoń – wielką, ciemną, nagą dłoń, ponieważ przed jedzeniem zdjął rękawiczki i nie założył ich jeszcze z powrotem – w dół po rękawie jej pelisy, aż dotarł do pierwszego guziczka frywolnych szarych rękawiczek zdobionych perłami.

      Uwolnił perełkę z dziurki.

      Jessica poparzyła na jego dłoń, lecz ani drgnęła.

      Świadom, że wszystkie oczy w lokalu są w nich utkwione, a hałaśliwe rozmowy przycichły do szeptów, zaczął mówić do niej po włosku. Tonem kochanka opisywał pogodę, siwego wałacha, którego sprzedaż rozważał, oraz stan paryskich kanałów ściekowych. Chociaż nigdy nie próbował ani nie potrzebował uwodzić kobiety, widział i słyszał różnych biednych sukinsynów uczestniczących w tej grze, i w szczegółach odtworzył ich groteskowe tony. Wszyscy wokół uznają, że oni dwoje są kochankami. Przy tym przez cały czas sprawnie sunął do jej nadgarstka.

      Nie wyrwał jej się żaden dźwięk, jedynie od czasu do czasu z nieruchomą twarzą przenosiła wzrok z jego oblicza na dłonie i z powrotem, co zinterpretował jako przejaw niemego przerażenia.

      Może trafniej zdefiniowałby jej reakcję, gdyby czuł się równie opanowany, jak wydawał się na zewnątrz. Wyraz jego twarzy pozostawał zmysłowo skupiony, głos niski i uwodzicielski. Dain miał jednak niepokojącą świadomość, że puls zaczął mu przyspieszać mniej więcej przy guziku numer sześć. Przy numerze dwunastym gnał już jak szalony. Przy piętnastym Dain musiał mocno się koncentrować, żeby utrzymać miarowy oddech.

      Uwolnił z sukienek, gorsetów, halek, podwiązek i pończoch setki dziwek. Nigdy dotąd nie rozpinał jednak rękawiczki szlachetnie urodzonej panny. Dokonał tylu nieobyczajnych czynów, że któż by je zliczył. Ani razu nie czuł się tak zdeprawowany jak w tej chwili, kiedy wypchnął z dziurki ostatni guzik i ściągnął w dół miękką koźlęcą skórkę, obnażając jej nadgarstek i ciemnymi palcami pocierając delikatną skórę, którą wystawił na widok publiczny.

      Zbyt pochłonęło go poszukiwanie definicji własnego stanu – i zbyt skonfundowało to, co sobie uświadomił – by uzmysłowił sobie, że w szarych oczach panny Jessiki Trent pojawił się ów wyraz upojnego oszołomienia, typowy dla przyzwoitej starej panny, która wbrew sobie daje się uwieść.

      Nawet gdyby zrozumiał, co wyraża jej mina, nie dałby temu wiary, tak jak nie potrafił uwierzyć we własny niefortunny stan podniecenia – z powodu przeklętej rękawiczki i skrawka kobiecego ciała. I to nawet nie jednego z tych lepszych – tych, których mężczyzna nie posiada – ale drobnego fragmentu nadgarstka, niech ją szlag.

      Najgorsze, że nie potrafił przestać. Najgorsze, że jego namiętnie skupiony wyraz twarzy jakimś sposobem stał się autentyczny i Dain nie opowiadał jej już po włosku o ściekach, lecz o tym, jak pragnie odpiąć, odczepić, rozwiązać każdy guzik, haftkę, sznurówkę… i zdejmować z niej ubrania, jedno po drugim, i sunąć monstrualnie wielkimi, ciemnymi dłońmi po jej białym, dziewiczym ciele.

      Opisywał szczegółowo po włosku swoje ogniste fantazje i wolno ściągał jej rękawiczkę, obnażając delikatną, ponętną dłoń. Szarpnął lekko w kierunku jej knykci. Zrobił przerwę. Kolejne szarpnięcie. I przerwa. Jeszcze jedno szarpnięcie… i rękawiczka została mu w dłoni. Upuścił ją na stół, po czym ujął małą, chłodną, białą dłoń dziewczyny w swoją, wielką i ciepłą. Sapnęła cichutko. To wszystko. Żadnej walki. Nie żeby mogło to cokolwiek zmienić.

      Było mu za ciepło, brakowało tchu, a serce waliło tak, jakby dopiero co gonił za czymś zaciekle. I dokładnie tak, jakby istotnie ścigał i wreszcie dopadł zdobycz, nie zamierzał jej puszczać. Zamknął palce wokół jej dłoni i posłał groźne spojrzenie, rzucając wyzwanie, by spróbowała – tylko spróbowała – się uwolnić.

      Odkrył, że ona nadal siedzi z szeroko otwartymi oczami. Potem zamrugała i, opuściwszy wzrok na ich złączone dłonie, powiedziała cicho, na bezdechu:

      – Bardzo mi przykro, milordzie.

      Choć sam nadal nie panował należycie nad oddechem, zdołał wykrztusić:

      – Nie wątpię. Ale, widzi pani, już za późno.

      – Widzę. – Ze smutkiem pokręciła głową. – Obawiam się, że pańska reputacja nigdy się po tym nie podniesie.

      Poczuł ukłucie niepokoju. Zignorował je i ze śmiechem omiótł spojrzeniem ich zafascynowaną publiczność.

      – Cara mia, to pani rep…

      – Markiza Daina widziano w towarzystwie damy – weszła mu w słowo. – Widziano i słyszano, jak o nią zabiega. – Podniosła nań wzrok z błyskiem w srebrnych oczach. – To było cudowne. Nie miałam pojęcia, że włoski jest taki… poruszający.

      – Mówiłem o ściekach – rzekł cierpko.

      – Nie wiedziałam. Podobnie jak z pewnością nikt z obecnych. Wszyscy myślą, że dawał pan wyraz miłości. – Uśmiechnęła się. – Do starej panny, siostry przygłupiego Bertiego Trenta.

      Wówczas, zbyt późno, dostrzegł słaby punkt w swoim rozumowaniu. Przypomniał sobie komentarz d’Esmonda na temat legendarnej Genevieve. Tu obecni uwierzą, że dziewczyna poszła w ślady babki – femme fatale – i cały przeklęty Paryż uzna, że dał się jej zauroczyć.

      – Markizie – powiedziała niskim, twardym głosem – jeśli natychmiast nie puści pan mojej dłoni, pocałuję pana. Na oczach wszystkich.

      Trawiło go upiorne podejrzenie, że odwzajemniłby pocałunek. Przy świadkach. Oto Dain, Belzebub we własnej osobie, całujący damę – dziewicę. Zmiażdżył w sobie panikę.

      – Panno Trent – rzekł równie nisko i twardo – z chęcią to zobaczę.

      – Niech to licho! – rozbrzmiał tuż za Dainem wstrętnie znajomy głos. – Przeszedłem pół Paryża… i nie jest to dokładnie to, czego chciałeś, wiem, ale sam najpierw wypróbowałem i śmiem twierdzić, że się nie zawiedziesz.

      Nieświadom pulsującego wokół napięcia, Bertie Trent położył pudełko z cygarami na stole tuż przy dłoni Daina. Zaciśniętej nadal na dłoni panny Trent.

      Kiedy spojrzenie Bertiego tam padło, rozwarł szerzej niebieskie oczy.

      – Niech cię diabli, Jess! – rzucił gniewnie. – Czy człowiek nie może ci ani na chwilę zaufać? Ile razy mam ci powtarzać, żebyś zostawiła w spokoju moich przyjaciół?

      Panna Trent z opanowaniem


Скачать книгу