Król Łotrów. Loretta Chase

Król Łotrów - Loretta Chase


Скачать книгу
że przyzna to na kolanach. Następnie będzie go błagać o litość. I tutaj właśnie sprawy ewidentnie skręciły w złym kierunku.

      Rzuciła znudzone spojrzenie na brata, kolejne na gości, a wreszcie z lekka rozbawionym wzrokiem omiotła samego Daina. Później, absolutnie spokojna, ta nieznośna istota odwróciła się i wyszła.

      Przez sześć dni Dain niemal każdą godzinę na jawie spędził z jej przeklętym bratem, udając serdecznego druha tego nieznośnego imbecyla. Przez sześć dni Trent jazgotał Dainowi do ucha, deptał mu po piętach, ślinił się i dyszał, dopraszając się uwagi, i potykał się o własne stopy tudzież dowolny pechowy przedmiot lub osobę na swojej drodze. Po blisko tygodniu, gdy ten bezmózgi szczeniak zdarł mu nerwy do żywego, Dain osiągnął tyle, że znienacka stał się obiektem rozbawienia panny Trent.

      – Allez-vous en16 – polecił cichym głosem.

      Denise i Marguerite natychmiast zeskoczyły mu z kolan i pomknęły na drugą stronę pokoju.

      – No wiesz co, Dain… – zaczął łagodząco Vawtry. Dain posłał mu piorunujące spojrzenie. Vawtry sięgnął po butelkę z winem i spiesznie napełnił kieliszek.

      Dain odłożył pistolet, ciężkim krokiem podążył do drzwi i wyszedł, z hukiem zatrzaskując je za sobą.

      Później poruszał się szybko. Dotarł do podestu akurat w porę, żeby zobaczyć, jak siostra Trenta przystaje przy drzwiach wyjściowych i za czymś się rozgląda.

      – Panno Trent – powiedział.

      Nie podnosił głosu. Nie musiał. Gniewny baryton odbił się echem w holu niczym grzmot. Porywczo otworzyła drzwi i wypadła na zewnątrz. Przyglądał się, jak drzwi się zamykają, i nakazał sobie wracać do odstrzeliwania nosów gipsowym aniołkom na suficie, ponieważ jeśli za nią pójdzie, zabije ją. Co było nie do przyjęcia, Dain bowiem nigdy, w żadnych okolicznościach, nie zniżał się do tego, by dać się sprowokować przedstawicielce gorszej płci.

      Udzielając sobie tych porad, pokonywał już biegiem ostatni odcinek schodów i pędził przez długi hol w stronę drzwi. Szarpnął je i wypruł na zewnątrz, z impetem zatrzaskując je za sobą.

      Rozdział 5

      Nieomal ją stratował, ponieważ z jakiegoś szalonego powodu panna Trent nie umykała ulicą, lecz maszerowała z powrotem do jego domu.

      – Niech diabli porwą jego zuchwalstwo! – zawołała, zmierzając do drzwi. – Złamię mu nos. Najpierw portier, teraz moja pokojówka… i dorożka. Miarka się przebrała.

      Dain zastąpił jej drogę, masywnym ciałem zagradzając wejście.

      – O nie, wykluczone. Niewiele mnie obchodzi, w co pani pogrywa…

      – Pogrywam?

      Cofnęła się o krok, wsparła ręce na biodrach i zadarłszy głowę, spiorunowała go wzrokiem. W każdym razie wydawało się, że piorunuje go wzrokiem. Trudno było stwierdzić to na pewno ze względu na szerokie rondo bonetu i gasnące światło.

      Słońce jeszcze nie zaszło, ale masywne szare chmury pogrążały Paryż w ciężkim mroku. Z oddali dobiegło niskie dudnienie grzmotu.

      – Pogrywam? – powtórzyła. – To ten pański zbir w roli lokaja, który bierze przykład ze swego pana, jak się domyślam… i wyładowuje irytację na niewinnych osobach. Bez wątpienia uznał za wyśmienity żart przegnanie stąd dorożki, z moją pokojówką w środku, i pozostawienie mnie w tarapatach… kiedy w dodatku ukradł mi parasolkę.

      Okręciła się na pięcie i odeszła sztywnym krokiem.

      Jeśli Dain poprawnie interpretował tę tyradę, Herbert przegonił pokojówkę panny Trent, jak również wynajęty pojazd, który je tu przywiózł.

      Prędko nadciągała burza. Herbert zabrał jej parasolkę, a szanse na namierzenie wolnej dorożki o tej porze, przy złej pogodzie, równały się zeru.

      Dain się uśmiechnął.

      – Wobec tego adieu, panno Trent – rzucił. – Życzę miłej przechadzki.

      – Adieu, milordzie – odparła, nie odwracając głowy. – Życzę miłego wieczoru z pańskimi krówskami.

      Krówskami?

      Zwyczajnie usiłowała go sprowokować, powiedział sobie Dain. Komentarz stanowił żałosną próbę utarcia mu nosa. Zareagowanie obrazą równałoby się przyznaniu, że go ubodła. Doradził sobie, żeby się roześmiać i wracać do… krówsk.

      W kilku wściekłych krokach znalazł się u jej boku.

      – Ciekawi mnie, czy przemawia przez panią pruderia, czy zazdrość? – zaatakował. – Gorszy panią ich zawód… a może jedynie fakt, że natura hojniej je wyposażyła?

      Nie zwolniła kroku.

      – Kiedy Bertie zdradził mi, ile pan płaci, myślałam, że to ich usługi są tak horrendalnie drogie. Teraz jednak pojmuję swój błąd. Płaci pan za objętość.

      – Niewykluczone, że cena jest wyśrubowana – rzekł, podczas gdy ręce świerzbiły go, żeby nią potrząsnąć. – Nie targuję się przecież tak zręcznie jak pani. Może w przyszłości poprowadziłaby pani negocjacje w moim imieniu? Opiszę wobec tego moje wymagania. Lubię…

      – Kiedy są wielkie, piersiaste i głupie.

      – A co ma tu do rzeczy inteligencja? – odszczeknął, dławiąc w sobie dzikie pragnienie, by zedrzeć jej z głowy bonet i go podeptać. – Nie wynajmuję ich, żeby prowadzić metafizyczne dysputy. Skoro jednak rozumie pani moje preferencje w zakresie wyglądu, przejdę szybko do wyjaśnienia, co lubię, kiedy robią.

      – Wiem, że lubi pan być przez nie rozbierany. Lub może ubierany. Trudno było stwierdzić, czy dopiero zaczynały, czy kończyły przedstawienie.

      – Lubię jedno i drugie – odparł przez zaciśnięte zęby. – A w czasie pomiędzy lubię…

      – Zalecam, żeby w tej chwili spróbował pan samodzielnie zapiąć guziki – przerwała mu. – Spodnie zaczynają się panu nieestetycznie marszczyć nad butami.

      Dopiero wtedy Dain przypomniał sobie, jak jest ubrany – czy raczej nieubrany. Odkrył, że mankiety koszuli trzepocą mu u nadgarstków, a sama koszula nadyma się na porywistym wietrze.

      Chociaż słowa „nieśmiały” i „skromny” występowały w jego słowniku, nijak nie wiązały się z jego osobą. Z drugiej strony, jego ubiór, w przeciwieństwie do charakteru, był zawsze, jak należy. Nie wspominając o tym, że kroczył ulicami najbardziej krytycznego w tych sprawach miasta na świecie.

      Żar wspiął mu się na szyję.

      – Dziękuję, panno Trent – rzekł spokojnie – za zwrócenie mi uwagi na tę kwestię.

      Następnie, równie spokojnie i cały czas idąc przy jej boku, rozpiął resztę guzików u spodni, wepchnął w nie koszulę, po czym niespiesznie na powrót się zapiął.

      Pannie Trent wyrwał się jakiś zdławiony dźwięk.

      Dain spojrzał na nią ostro. Nie miał pewności, ze względu na bonet i pogłębiającą się gwałtownie ciemność, ale chyba się zarumieniła.

      – Czy znalazła się pani na skraju omdlenia, panno Trent? – zagadnął. – Dlatego minęła pani miejsce, gdzie powinna skręcić?

      Zatrzymała się.

      – Minęłam je – odparła zduszonym głosem – ponieważ nie wiedziałam, że to tutaj.

      Uśmiechnął się.

      – Nie zna pani drogi do domu.

      Ruszyła


Скачать книгу

<p>16</p>

 (fr.) Idźcie sobie.