Król Łotrów. Loretta Chase

Król Łotrów - Loretta Chase


Скачать книгу
rzecz, pomyślała gniewnie Jessica, gdy Dain wykorzystuje słabości jej brata. Zupełnie inna, kiedy pozwala swoim pachołkom maltretować przepracowanego portiera, który usiłuje tylko doręczyć wiadomość.

      Daruj jedną zniewagę, powiedział Publiliusz, a zachęcisz do popełnienia wielu.

      Jessica nie zamierzała tego darować. Z zaciśniętymi pięściami pomaszerowała ku drzwiom.

      – Nie obchodzi mnie, czy ten służący to Mefistofeles we własnej osobie – oświadczyła. – Z chęcią zobaczę, jak próbuje zepchnąć ze schodów mnie.

      Niewiele później, podczas gdy jej przerażona pokojówka, Flora, kuliła się w brudnej paryskiej dorożce, Jessica wytrwale łomotała kołatką do drzwi wejściowych domu lorda Daina.

      Otworzył jej angielski lokaj w liberii. Miał jakiś metr osiemdziesiąt wzrostu. Kiedy zuchwale zmierzył ją wzrokiem z góry na dół, Jessica bez trudu wydedukowała, jakie myśli chodzą mu po głowie. Każdy służący z choć krztyną inteligencji rozpoznałby w niej damę. Z drugiej strony, dama nigdy nie dobijałaby się do drzwi nieżonatego dżentelmena. Zarazem Dain nie był dżentelmenem. Nie czekała, aż lokaj rozwikła tę łamigłówkę.

      – Nazwisko brzmi Trent – oznajmiła z werwą. – I nie nawykłam, by przetrzymywano mnie na progu, ponieważ leniwy gamoń udający służącego postanowił się na mnie pogapić. Masz dokładnie trzy sekundy, żeby zejść mi z drogi. Jeden. Dwa…

      Cofnął się, a Jessica minęła go, wchodząc do westybulu.

      – Przyprowadź mojego brata – poleciła.

      Wpatrywał się w nią z tępym niedowierzaniem.

      – Panno… panno…

      – Trent – podpowiedziała. – Siostra sir Bertrama. Chcę się z nim zobaczyć. Teraz. – Dla pokreślenia swych słów stuknęła końcem parasolki o marmurową posadzkę.

      Przybrała ton głosu i sposób bycia, które sprawdzały się, ilekroć musiała poradzić sobie z niesfornymi chłopcami większymi od niej lub z tymi spośród służących jej stryjów i ciotek, którzy wygłaszali nonsensowne uwagi w rodzaju „Panu by się to nie spodobało” albo „Pani mówi, że nie mogę”. Ów ton głosu i sposób bycia zapewniały słuchacza, że jego wybór sprowadza się do dwóch rozwiązań: posłuszeństwo albo śmierć. Metoda okazała się równie skuteczna w tym przypadku, jak w większości innych.

      Lokaj zerknął spanikowany w stronę schodów na końcu holu.

      – Ja… ja… nie mogę, panienko – szepnął z przestrachem. – On… on mnie zabije. Nie wolno mu przeszkadzać. Z żadnego powodu. Nigdy.

      – Rozumiem – stwierdziła. – Wystarczy ci odwagi, żeby wyrzucić na ulicę o połowę mniejszego od ciebie portiera, ale…

      Huknął strzał.

      – Bertie! – krzyknęła Jessica.

      Upuściwszy parasolkę, pobiegła ku schodom.

* * *

      W zwykłych okolicznościach odgłos strzału z pistoletu, nawet jeśli, jak teraz, w ślad za nim rozbrzmiewały kobiece krzyki, nie wprawiłby Jessiki w panikę. Kłopot w tym, że jej brat przebywał w pobliżu. Jeśli Bertie przebywał w pobliżu rowu, było pewne, że do niego wpadnie. Jeśli przebywał w pobliżu otwartego okna, było pewne, że przez nie wypadnie.

      Tym samym, skoro Bertie przebywał w pobliżu poruszającej się kuli, wypadało założyć, że wejdzie na jej tor.

      Jessica nie była na tyle naiwna, by liczyć, że nie oberwał. Modliła się jedynie o to, żeby zdołała powstrzymać krwawienie.

      Pomknęła w górę długimi schodami, a potem korytarzem, nieomylnie obierając kurs na piski – kobiece – oraz pijackie wrzaski – męskie.

      Szarpnięciem otworzyła drzwi.

      Pierwszym, co zobaczyła, był jej brat, leżący na wznak na dywanie.

      Przez moment nie widziała nic innego. Pospieszyła do ciała. Akurat gdy klękała, żeby je zbadać, pierś Bertiego uniosła się nierówno i jej brat głośno zachrapał – donośne, cuchnące winem chrapnięcie, za sprawą którego Jessica natychmiast znalazła się znów w pionie.

      Wówczas odnotowała, że w pokoju panuje grobowa cisza.

      Rozejrzała się.

      Na fotelach, sofach i stołach rozwaliło się kilkunastu mężczyzn w różnych stadiach dezabilu. Niektórych widziała po raz pierwszy. Innych – Vawtry’ego, Sellowby’ego, Goodridge’a – rozpoznała. Towarzyszyła im spora liczba kobiet, bez wyjątku przedstawicielek najstarszego zawodu świata.

      Później jej wzrok spoczął na Dainie. Siedział w ogromnym fotelu, z pistoletem w dłoni, trzymając na kolanach dwie dziwki – jasną i ciemną – o nader bujnych kształtach. Wszyscy troje gapili się na nią, przy czym, jak pozostali, najwyraźniej zamarli w pozycji, w jakiej się znajdowali, kiedy Jessica wparowała do pokoju. Ta ciemna wyciągała akurat Dainowi koszulę ze spodni, podczas gdy druga kobieta wspomagała ją, rozpinając guziki rozporka.

      Fakt, że znalazła się w otoczeniu bandy na pół rozebranych, pijanych mężczyzn i kobiet na wczesnym etapie orgii, ani trochę nie stropił Jessiki. Widywała już biegających tam i sam nagich chłopców – którzy robili to celowo, aby wywołać krzyki domowniczek – i więcej niż raz oglądała obnażone młodzieńcze pośladki, gdyż jej kuzyni często w ten właśnie sposób wyobrażali sobie dowcipną ripostę.

      Bieżące okoliczności w najmniejszym stopniu jej nie zakłopotały ani nie wzburzyły. Nawet pistolet w dłoni Daina nie wzbudzał jej niepokoju, ponieważ już wypalił i wymagał ponownego nabicia.

      Jedynym denerwującym doznaniem, jakiego doświadczała, było całkowicie absurdalne pragnienie, żeby wyrwać tym dwóm farbowanym ladacznicom włosy z korzeniami i połamać wszystkie palce. Powiedziała sobie, że to głupie. Były po prostu kobietami interesu, robiącymi to, za co im zapłacono. Wytłumaczyła sobie, że im współczuje i to dlatego czuje się na wskroś nieszczęśliwa.

      Prawie w to uwierzyła. Niemniej, wierzyła w to czy nie, była panią samej siebie, a więc również każdej sytuacji.

      – Myślałam, że nie żyje – powiedziała, ruchem głowy wskazując nieprzytomnego brata. – Ale tylko zalał się w trupa. Mój błąd. – Ruszyła ku drzwiom. – Nie przerywajcie sobie, panowie. I panie.

      Po czym wyszła.

* * *

      Do pewnego etapu, uznał lord Dain, wszystko przebiegało jak po maśle. Wreszcie wypracował rozwiązanie przejściowego problemu z dziwkami. Skoro nie tolerował obcowania z nimi w burdelu ani na ulicy, sprowadzi je do domu.

      Nie będzie to pierwszy raz.

      Dziesięć lat temu, na pogrzebie ojca, wpadła mu w oko miejscowa puszczalska dziewczyna, Charity Graves, i parę godzin później wziął ją w wielkim rodowym łożu. Okazała się całkiem zabawną towarzyszką, aczkolwiek ani w połowie nie tak zabawną jak myśl o dopiero co zmarłym rodzicu, który przewraca się w grobowcu Ballisterów – a większość szacownych przodków wraz z nim.

      Pewna przykrość zaistniała dziewięć miesięcy później, lecz zaradzenie jej nie nastręczyło wielkich trudności. Przedstawiciel Daina w interesach załatwił problem kosztem pięćdziesięciu funtów rocznie.

      Od tamtej pory Dain ograniczał się do dziwek, które wykonywały swój zawód zgodnie z zasadami interesów i były za mądre na to, żeby produkować rozwrzeszczane bachory – a tym bardziej wykorzystywać je do prób manipulowania mężczyzną i szantażowania go.

      Denise i Marguerite rozumiały zasady, Dain zaś z pewnością zamierzał wreszcie zabrać się do dzieła, jak należy.

      Kiedy


Скачать книгу