Miłość z widokiem na Śnieżkę. Agnieszka Olejnik

Miłość z widokiem na Śnieżkę - Agnieszka Olejnik


Скачать книгу

      Spis treści

       Okładka

       Karta tytułowa

      Agnieszka Olejnik

       Jeszcze jedna szansa

      Magdalena Witkiewicz

       Nudne-cudne

      Karolina Wilczyńska

       Ucieczka

      Magdalena Majcher

       Bal ostatniej szansy

      Tomasz Kieres

       Urodziny

      Anna H. Niemczynow

       Fantazja

      Ilona Ciepał-Jaranowska

       Bo życie to bal

      Dorota Milli

       Wygrać szczęście

       * * *

       Reklama 1

       Reklama 2

       Karta redakcyjna

      AGNIESZKA OLEJNIK

      Jeszcze jedna szansa

      Szymon dopił kawę i odstawił kubek do zlewu. Odkąd mieszkał sam w wynajętej kawalerce, nie chciało mu się używać zmywarki. Znacznie mniej zachodu było z ręcznym zmywaniem, zwłaszcza że ostatnio przestał cokolwiek gotować. Stołował się na mieście.

      Zanim włożył kurtkę, przypomniał sobie o nieodebranym połączeniu od żony. Musiała dzwonić późno, kiedy już spał. Zauważył migającą ikonkę dopiero rano, wyłączając budzik. Ostatnio wszystkie wieczory spędzał w taki sam sposób: brał prysznic, otwierał piwo i włączał sobie jakiś serial. W zasadzie było mu wszystko jedno, co wybierze, bo i tak zasypiał niemal natychmiast po wypiciu ostatniego łyka piwa. Sam nie wiedział, skąd brało się jego permanentne zmęczenie.

      – Halo – odezwał się w słuchawce głos Anki, jego żony. Wciąż jeszcze żony, choć już prawie byłej. Pierwsza (i oboje mieli nadzieję, że ostatnia) rozprawa rozwodowa miała się odbyć w styczniu.

      – Dzwoniłaś wczoraj wieczorem – powiedział. – Sorry, że nie odebrałem, spałem już. Coś ważnego?

      – Trzeba dziś zawieźć Sebastiana do dentysty. Na szóstą. Załatwisz to? Ja nie mogę, wypadło mi coś. A ty chyba w piątki nie masz zajęć w szkole językowej?

      Kandydat na nowego tatusia nie może? – chciał zapytać Szymon, powstrzymał się jednak przed tą złośliwością. Podobnie jak przed zadaniem kolejnego pytania: czym jest to „coś”, co wypadło Ance. Wciąż zapominał, że to już nie są jego sprawy.

      – Jasne, postaram się. Niech czeka w domu, podjadę i zadryndam. Mam lekcje do szesnastej, powinienem dać radę.

      – Ale to nie może być „powinienem”, musi być „na pewno”, bo go okropnie boli i dziąsło spuchło. Rosną mu siódemki i tam musi być jakiś stan zapalny…

      – Okej, będę na pewno.

      „Spokojnie, mała” – powiedziałby. – „Zdążycie, jak zawsze”.

      Prychnęłaby i może mruknęła coś o czekających na nią w banku klientach. Potem wszyscy troje wyszliby z domu, Anka zamknęłaby drzwi, cmoknęłaby męża w policzek i poszłaby do garażu, przypominając Sebastianowi, aby uważał na drzwi auta. Szymon otworzyłby bramę wyjazdową i pomachałby im, wsiadając do swojego opla. Potem pojechałby do pracy.

      Tak właśnie wyglądałby ten poranek, gdyby jakieś osiem miesięcy wcześniej żona nie wyznała mu, że ma romans i że chce rozwodu, bo nawet jeśli ze związku z tamtym mężczyzną nic nie wyjdzie, to ona ma absolutną pewność, że z Szymonem nic jej już nie łączy.

      Jadąc do szkoły, psioczył na światła, które ewidentnie sprzysięgły się, aby utrudnić mu dotarcie na czas. Włączył radio, chcąc wysłuchać prognozy, bo obiecał synowi weekendowy wyjazd do dziadków, ale wizyta u nich nie miała sensu w deszczowy listopadowy dzień. W taką pogodę leśniczówka tonęła w błocie. Nawet Borys, stary wyżeł ojca, odmawiał spacerów po lesie, kiedy padało.

      Niestety, skrót wiadomości o wpół do ósmej już się skończył. Z głośników popłynęła skoczna melodia reklamy, a potem odezwał się rozemocjonowany spiker:

      – Przypominamy o naszym konkursie! Wygraj podwójne zaproszenie na Wielki Bal Ducha Gór w Karpaczu! Spędź sylwestra w pięknym górskim otoczeniu, baw się, tańcz, jedz i pij z najpopularniejszymi celebrytami! Wszystko, co trzeba zrobić, to opowiedzieć nam o swoim pierwszym balu. Regulamin konkursu znajdziecie na naszej stronie…

      – Jasna cholera! – zaklął Szymon i zahamował w ostatniej chwili.

      Facet jadący przed nim zatrzymał się nagle. Najwyraźniej zobaczył na chodniku kogoś znajomego i postanowił go podwieźć.

      – O mały włos rozkwasiłbym ci kuper! – krzyknął Szymon, choć tamten nie mógł go usłyszeć. Zatrąbił więc, a tuż po nim zrobiło to kilku innych kierowców stojących z tyłu.

      Facet na szczęście ruszył, dzięki czemu Szymon wciąż miał szansę zdążyć na pierwszą lekcję. Jego myśli wróciły do słów spikera radiowego. O czym to on mówił? O konkursie. Wygrać zaproszenie na bal w Karpaczu? Po co komu bal? Zwłaszcza komuś takiemu jak on, porzuconemu przez żonę, samotnemu trzydziestosiedmiolatkowi?!

      Do budynku liceum wpadł dosłownie równo z dzwonkiem. W drzwiach pokoju nauczycielskiego zderzył się z dyrektorką.

      – Proszę wcześniej wychodzić z domu – upomniała go chłodno. – Dzwonek oznacza, że wychodzimy na lekcję, a nie wbiegamy do szkoły.

      – Tak, tak – mruknął.

      Szkoda mu było energii na tłumaczenie, że czasem zdarza się taki poranek jak ten, pełen czerwonych świateł i idiotów na drodze. Powiesił kurtkę na wieszaku, wziął klucz od klasy i poszedł na drugie piętro, aby przypomnieć tegorocznym maturzystom, co to jest mowa zależna.

      Pogoda w sobotę okazała się niezła jak na listopad, więc Szymon mógł wywiązać się z obietnicy i zabrać Sebastiana na weekend do dziadków. Chłopiec wziął już dwie dawki antybiotyku i był nieco mniej spuchnięty, ale wciąż bolało go dziąsło, spod którego wyrastała prawa siódemka.


Скачать книгу