Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra. Lucyna Olejniczak

Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra - Lucyna Olejniczak


Скачать книгу
z myślą, że miałby żonę bardziej wykształconą od siebie. Ale wtedy myślałam, że po prostu jest o mnie zazdrosny. I przyznam, nawet mi to w jakiś pokrętny sposób sprawiało przyjemność. – Przerwała na chwilę.

      Paweł w milczeniu ponownie napełnił kieliszki.

      – Później było już coraz gorzej. – Upiła łyk wina i wróciła do opowieści. – Mój mąż zaczął mnie izolować od wszystkich, z którymi chciałam się spotykać. Od koleżanek, znajomych, a co gorsza, od rodziców. Biedni, nie wiedzieli, dlaczego tak rzadko ich odwiedzam i nie zapraszam do nas, a mnie wstyd było się przyznać, że wcale nie układa mi się tak dobrze, jak usiłowałam im wmawiać. Od początku sprzeciwiali się temu małżeństwu, nawet obiecywali pomoc w wychowaniu dziecka, bylebym tylko nie wychodziła za Marcina. Czy ktoś kiedyś posłuchał rad rodziców?

      – Nikusiu. – Po raz pierwszy nazwał ją zdrobnieniem używanym przez jej rodziców. – Widzę, ile ci ten temat sprawia bólu, więc dajmy już spokój. Ten dzień miał być przecież radosny.

      – Nic mi nie będzie. – Pokręciła głową. – Do tej pory starałam się z nikim o tym nie rozmawiać, a zwłaszcza z rodzicami, jak już wiesz. Jedyną osobą była Marta, moja przyjaciółka, wnuczka babci Kasperkowej. A teraz ty. I wiesz co? Wcale nie sprawia mi to już takiej przykrości. Wręcz przeciwnie, czuję ulgę, że mogę wszystko z siebie wyrzucić.

      Paweł ułożył się wygodniej i wsunął ręce pod głowę. Chwilę myślał o czymś intensywnie.

      – A nie zastanawiałaś się nad tym, żeby wrócić na studia?

      – Ja? – Spojrzała na niego zaskoczona, o mało nie wylewając wina na pościel. – Żartujesz chyba. W moim wieku?

      – Mówię całkiem poważnie. I o jakim ty wieku mówisz? Przecież nawet nie skończyłaś jeszcze trzydziestu lat.

      – W maju skończę, więc jeślibym zaczęła w październiku, byłabym już trzydziestolatką.

      – No dobrze. I co z tego. Myślisz, że to za późno na naukę? Pamiętam, że kiedy ja studiowałem, w naszej grupie było dwoje studentów dobrze po trzydziestce.

      Teraz Weronika wyciągnęła się na wznak. Wyraz rozmarzenia, który pojawił się w jej oczach, powiedział Pawłowi wszystko.

      – To brzmi zbyt pięknie – westchnęła w końcu, odwracając się do niego. – A z czego utrzymam dzieci i siebie? Ze stypendium, o ile takie dostanę? Przecież będę musiała zrezygnować z pracy. Nie, to nie ma sensu.

      – Zapominasz, że mamy się pobrać i już nie będziesz musiała radzić sobie sama ze wszystkim.

      – Właśnie nie zapominam. Już raz byłam na utrzymaniu męża i nie chcę tego powtarzać.

      Paweł wydawał się lekko urażony.

      – Kochanie, to chyba zrozumiałe, że jak zostaniemy rodziną, będziesz mogła liczyć na moją pomoc. Nie myślałem o żadnym utrzymywaniu ciebie ani dzieci. A w każdym razie nie w tym sensie.

      – Ale na to ostatecznie wyjdzie. Nie chcę…

      – Ustalmy jedno – przerwał jej – to nie będzie żadna jałmużna, tylko mój zwykły obowiązek jako męża i ojca. Ojca, bo chcę być dla twoich dzieci prawdziwym ojcem. Cóż takiego niestosownego w tym widzisz?

      Nie potrafiła odpowiedzieć. Miała sprzeczne odczucia, nadzieja walczyła z obawą i niepewnością.

      – Poza tym – ciągnął dalej Paweł, nie zważając na jej milczenie – kto powiedział, że będziesz musiała całkiem zrezygnować z pracy w antykwariacie. Możesz nadal pracować, tyle że na pół etatu i na zastępstwa. Drugie pół weźmie pani Maria albo kogoś przyjmę. Sama wiesz, że nie mamy zbytniego ruchu i jest to idealne miejsce do nauki przed egzaminami. Nie wspominając już o tym, że wszelkie materiały będą na wyciągnięcie ręki.

      – Ale mnie kusisz, ale kusisz… – Weronika uśmiechnęła się w końcu. – Naprawdę myślisz, że to mogłoby się udać?

      Spojrzała na niego z taką nadzieją, że aż poczuł wzruszenie. Przygarnął ją do siebie i z czułością pocałował w czubek głowy. Jej piękne blond włosy pachniały świeżo i przyjemnie ziołowym szamponem.

      – Jestem o tym przekonany. Dasz radę, wszyscy damy. Poza tym, wracając do kwestii pieniędzy, przecież twój były mąż powinien płacić jakieś alimenty na dzieci. Płaci?

      – Miał zasądzone, ale… Szkoda gadać. Dobrze, że wspomniałeś, bo będę musiała mu o tym przypomnieć. A o studiach jeszcze porozmawiamy. Muszę się oswoić z tą myślą.

      Znów zagrzebali się w ciepłej pościeli, marząc i snując plany na przyszłość. Weronika już dawno nie czuła się tak szczęśliwa. Omawiali szczegóły przyszłego ślubu, kłócąc się i śmiejąc jak dzieci.

      – Możemy wziąć kościelny – powiedziała, przytulając się do ramienia Pawła. – Z Marcinem miałam tylko cywilny.

      – Jeśli mam być szczery, nie jestem zbyt gorliwym katolikiem i mógłbym żyć bez takiego ślubu. Ale, skoro to dla ciebie ważne, zgadzam się.

      – Chciałabym, choćby ze względu na rodziców. Mama bardzo przeżywała tamten ślub, uważając, że to tylko zwykły kontrakt, a nie żadna prawdziwa uroczystość. Poza tym moglibyśmy go wziąć w kościele Świętego Krzyża, tam, gdzie oni.

      – I znów myślisz o innych, nie o sobie. Ważne, czy sama tego naprawdę chcesz.

      – Chcę.

      – No to ustalone.

      – A gdzie pojedziemy w podróż poślubną? Może do Francji, do dziadków?

      Paweł skrzywił się nieznacznie.

      – A nie wolałabyś pojechać gdzieś, gdzie będziemy sami? Tylko my, bez rodziny. Na przykład do Bułgarii albo do Jugosławii?

      Już czuł, że czekają go trudne chwile w związku z tym uzależnieniem Weroniki od rodziny, ale nie zniechęcało go to. Wzbudzała w nim same ciepłe i opiekuńcze uczucia. Cudowna, dzielna i jedyna w swoim rodzaju kobieta, do tej pory tak źle traktowana przez los. Przysiągł sobie w duchu, że już nigdy nie pozwoli nikomu jej skrzywdzić.

      – Oj tak, do Jugosławii! – Weronice aż się zaświeciły oczy. – Do Dubrownika. Widziałam u kogoś przepiękną widokówkę stamtąd. Błękitne morze i kolorowe domki na brzegu, sfotografowane z lotu ptaka. Pawełku, aż trudno mi w to wszystko uwierzyć!

      Czas mijał, a oni marzyli, snuli plany i kochali się. Żadne z nich nie czuło głodu, chociaż za oknami zrobiło się już ciemno.

      – A gdzie będziemy mieszkać? – przypomniała sobie naraz Weronika.

      Paweł spojrzał na nią zaskoczony.

      – Jak to gdzie? Tutaj. Popatrz tylko, jakie to duże i puste mieszkanie.

      – No tak. – Zmieszała się i uciekła spojrzeniem w bok. – To oczywiste.

      Oj, chyba nie takie to oczywiste, pomyślał z rozbawieniem, ale postanowił nie drążyć tematu.

      Dźwięk telefonu poderwał oboje na nogi.

      – Aha – spojrzeli na siebie roześmiani – mama w końcu nie wytrzymała…

      – Dzień dobry, Pawle. Jest tam jeszcze Nikusia u ciebie?

      – Dzień dobry, jest. Przepraszam, że nie daliśmy wcześniej znać, ale…

      Weronika wyciągnęła dłoń po słuchawkę, nie dając mu skończyć zdania.

      – Wiem, mamo, nawaliłam, ale jak się dowiesz,


Скачать книгу