Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra. Lucyna Olejniczak

Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra - Lucyna Olejniczak


Скачать книгу
Z jakiego powodu?

      – Z powodu pękniętego tętniaka w mózgu. Nie wiedzieli państwo, że pacjent ma tętniaka? Nigdy się nie badał, nic mu nie dolegało?

      Matylda spojrzała na córkę, a potem na chirurga.

      – Tętniak?! Nie, nie wiedzieliśmy. Zresztą mąż rzadko się przyznawał, że coś go boli. Zawsze wszystko bagatelizował.

      – Miewał bóle głowy, zwłaszcza przy wysiłku?

      – Mój Boże, tak… Od dłuższego czasu. Zresztą nie tylko przy wysiłku, czasami budził się już z bólem rano, ale zrzucał to na zmianę pogody.

      – No cóż, wygląda na to, że ten tętniak już sączył do mózgu od jakiegoś czasu. Teraz pozostaje tylko czekać, my zrobiliśmy wszystko, co tylko było w naszej mocy.

      ***

      Mijały dni, a Julek wciąż nie odzyskiwał przytomności. Doszło do obrzęku mózgu i lekarze byli bardzo ostrożni co do dalszych prognoz. Nikt niczego nie chciał powiedzieć, niczego obiecać, bo, jak powtarzali, każdy organizm reaguje inaczej. Matylda niemal nie wychodziła ze szpitala. Kiedy tylko można już było go odwiedzać, siedziała przy jego łóżku, trzymała męża za rękę i opowiadała o tym, co w czasie jego nieobecności działo się w domu.

      – A wiesz, Julku – szeptała tak, żeby tylko on mógł to usłyszeć – że Paweł oświadczył się naszej Nikusi i chcą się pobrać w lipcu? Musisz się do tego czasu pozbierać, bo jak zatańczysz na weselu swojej córki?

      Wydawało jej się czy jego palce naprawdę lekko drgnęły?

      – I jeszcze jedna sensacja, której nie możesz przecież przegapić: ustalili wspólnie, że Nikusia wraca na studia! Paweł pomoże jej utrzymać dzieci przez ten czas, zresztą nie tylko Paweł, my też pomożemy, prawda? Może kiedyś czasy się zmienią i uda się odkupić naszą aptekę, a wtedy wszystko będzie jak dawniej. Cieszysz się?

      Trudno jej było wyobrazić sobie, co działo się teraz w jego głowie. Czy cokolwiek do niego docierało? Czy znów był w kabinie samolotu lecącego nad Niemcami? A może przeżywał chwile ich pierwszej prawdziwej randki, jeszcze przed wojną? Wianki w Krakowie? Albo ten już powojenny codzienny rytuał w kuchni, kiedy krył się za gazetą, a ona przygotowywała obiad. Wspólne wyjścia do cukierni. I do kina. Uszczypliwe uwagi, czytanie ogłoszeń matrymonialnych. Słynny błysk w oku.

      Błysk, który teraz zgasł, zapewne na zawsze.

      A może właśnie rozpierały go uczucia szczęścia i dumy z powodu Weroniki oraz Pawła. Tyle że ciało nie chciało już go słuchać, aby mógł je wyrazić.

      Tak musi wyglądać piekło, myślała Matylda. Nie móc okazać szczęścia.

      Weronice trudno było namówić matkę, żeby wróciła choć na chwilę do domu i odpoczęła trochę. Ona też chciała czuwać przy ojcu, ale Matylda stanowczo odmawiała. Zgadzała się dopiero wtedy, gdy już zasypiała na siedząco, z głową na brzegu szpitalnego łóżka. Wracała po kilku godzinach, wymizerowana, z podpuchniętymi od płaczu oczami. W szkole wzięła urlop z możliwością przedłużania go o tyle, o ile okaże się to potrzebne. Brała też pod uwagę całkowitą rezygnację z pracy.

      – Wracaj szybko do domu, kochanie – przytulała zimną dłoń męża do swojej twarzy – bo wszyscy za tobą tęsknimy. Wiesz, że Milka wszędzie cię szuka? W nocy śpi ze mną, ale na twojej poduszce, nie przytula się do mnie jak do ciebie. I szybko biegnie do drzwi, kiedy tylko usłyszy, że ktoś wchodzi do mieszkania. A dzieci wciąż dopytują, kiedy dziadek wróci w końcu do domu. Żebyś wiedział, ile już laurek narysowała ci Emilka. Napisała nawet wierszyk dla ciebie, ale uparła się, że przeczyta go sama, więc musimy z tym poczekać na twój powrót. Dzieci i tak nie można przyprowadzać do szpitala.

      W sali, do której przeniesiono teraz Julka, leżało już kilku chorych w podobnym stanie. Jeden z nich, staruszek z podkrakowskiej wsi, do którego nikt nie przychodził, jęczał i zawodził całymi dniami. Złościł się i napominał głośno swoje dzieci, żeby „oporządziły gadzinę, bo ryczy cały czas”. Wołał też bez przerwy o wodę i Matylda poiła go za każdym razem, żeby choć trochę odciążyć zabiegane pielęgniarki. Ale on, chociaż nieobecny duchem, przynajmniej jakoś reagował. Brał ją czasami za swoją żonę, to znów za córkę, ale przynajmniej coś mówił.

      A jej ukochany Lulek wciąż leżał jak kukła. Nadal opadała mu powieka i kącik ust z jednej strony, co sprawiało dość upiorne wrażenie, lecz Matylda zdawała się tego nie dostrzegać. Dla niej wciąż był najprzystojniejszym mężczyzną na świecie. Myła go i goliła delikatnie, z czułością.

      I nie przestawała przy tym mówić.

      Lekarz prowadzący Julka pochwalał te jej rozmowy z mężem.

      – Bardzo dobrze – mówił podczas wizyt u chorego – pacjenta trzeba cały czas stymulować. Przecież tak do końca nie wiemy, co on słyszy, a czego nie, więc zawsze lepiej, żeby dochodził do niego znajomy głos. Nie czuje się wtedy taki zagubiony w tej innej rzeczywistości, w której się nagle znalazł. Proszę nie ustawać. Póki życia, póty nadziei.

      Po dwóch tygodniach wyglądało na to, że obrzęk powoli ustępuje, i Julek w końcu zaczął reagować na bodźce. Nadal nie mógł jeszcze mówić i z jego ust wydobywał się tylko jakiś niezrozumiały bełkot, ale lekarze pocieszali Matyldę, że przy odpowiednich ćwiczeniach i dużym wkładzie pracy wszystkich, zwłaszcza pacjenta, będzie można tę afazję pokonać.

      Najważniejsze teraz było, czy i ile pamięta z czasów przed wylewem. I czy rozpoznaje otoczenie. Niestety, jego zachowanie i wzrok nie wskazywały na to, że zdawał sobie sprawę z tego, kto przy nim siedzi. Reagował tylko kiwnięciem głową na podstawowe pytania, takie jak czy chce pić, jeść i czy coś go boli. Jego ładna kiedyś twarz teraz była wykrzywiona, oczy straciły blask, nie miał już w nich tych ogników, które kiedyś oczarowały jego żonę. Matylda i Weronika nie traciły jednak nadziei.

      Dla nich najważniejsze było, że w końcu się obudził. Wierzyły, że reszta z czasem wróci. Cieszyły się, że lada chwila będzie można Julka zabrać do domu.

      Chociaż lekarze nie ustalili jeszcze terminu wypisu, na Grodzkiej wszystko już było przygotowane na powrót chorego. Matylda zamówiła specjalne łóżko, podobne do tych szpitalnych, żeby mieć łatwiejszy dostęp do męża podczas zabiegów pielęgnacyjnych. Umówiona też była z pielęgniarką, która miała jej w tych zabiegach pomagać. Przynajmniej do czasu, aż sama się wszystkiego nauczy. Nie chciała pomocy od nikogo innego, nawet od Weroniki, która bardzo chciała pomagać.

      – Ty masz się zająć swoim życiem – powtarzała z uporem, tym samym, który kiedyś doprowadzał do rozpaczy jej matkę. – Tato nie darowałby mi, gdybym pozwoliła ci na zmianę planów. Wychodzisz za mąż i wracasz na studia. Już zapomniałaś?

      – Nie zapomniałam, ale w tej sytuacji przecież nie możesz się zajmować jeszcze moimi dziećmi, mamo…

      – Nikusiu, ta sytuacja jest przejściowa, zobaczysz. Damy radę. Nie możesz po raz kolejny rezygnować z własnych planów. Coś tam wymyślimy.

      – Zapomniałyście chyba o mnie – odezwała się nag­le Joasia, która od samego początku choroby Julka była u nich częstym gościem. – Jestem już na emeryturze, więc spokojnie mogę się zająć dziećmi. Zrobię to z ogromną przyjemnością, bo kocham je jak własne wnuki. Zresztą i tak do południa są poza domem.

      Joasia nadal nie miała własnych wnuków i wyglądało na to, że raczej już ich nie będzie miała. Jej córka wprawdzie nadal się leczyła, ale od lat bez rezultatów i wszyscy powoli zaczynali tracić nadzieję, że Marta kiedykolwiek urodzi dziecko.

      – Kochana jesteś. – Matylda


Скачать книгу