Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra. Lucyna Olejniczak
– „Bo to ja napisałam”. Świetnie, mała, brawo. Autorka rządzi.
Ale Emilka zdążyła się już rozpłakać.
Podbiegła do matki i wtuliła buzię w jej spódnicę.
– No już dobrze, kochanie, dobrze. Nie płacz. – Weronika przytuliła dziewczynkę, a babcia natychmiast rzuciła swoje zajęcie i uklękła przed małą. Waldek stał zdezorientowany, gotowy wybuchnąć płaczem razem z siostrą.
– Dobra – mruknął łamiącym się głosem – jak licencja, to ten jeden raz się zgadzam. Ale nie mogę być wszystkim jednocześnie – dorzucił buntowniczo. – Albo kangur, albo motyl.
– To wykreślimy pasikonika – odrzekła Emilka zniekształconym przez spódnicę mamy głosem. – Ale motylek musi zostać.
Ustalono w końcu, że motylek zostaje, tylko dziadek naprawi uszkodzone skrzydło.
– Dobrze, kochani. – Julek uznał, że czas najwyższy się wtrącić. – Kończcie te próby, bo przecież trzeba ubrać choinkę. A! – przypomniał sobie – niech któreś z was zejdzie na dół i zajrzy do skrzynki na listy. Wydaje mi się, że coś tam jest, ale byłem tak obładowany, że nie miałem jak sprawdzić.
Emilka i Waldek zerwali się natychmiast i po chwili wrócili, wymachując w powietrzu kopertami.
– To od cioci Rózi! – zawołał Waldek, odczytawszy nazwisko nadawcy.
– A ta jest do babci, tylko nie wiem skąd. – Emilka spojrzała na niebieską kopertę, oklejoną pięknymi zagranicznymi znaczkami. – Jan Ber… Bernat. Kto to jest, mamo?
– Bernat? – Weronika zrobiła minę świadczącą o tym, że nie bardzo wie, o kogo chodzi, ale Matylda szybko wytarła ręce w fartuch i sięgnęła po list.
– To przecież Jasio, syn dziadka Stefana! – zawołała uradowana. – Patrz, Lulku, to z Wiednia. Właśnie tak się ostatnio zastanawiałam, co u nich słychać i czy wuj jeszcze żyje. Dawno nie było od nich wieści.
– Jakiego dziadka? – Dzieci zrobiły duże oczy i spojrzały na Julka. Znały przecież tylko jednego.
– To mój dziadek – wyjaśniła szybko Matylda. – A właściwie cioteczny dziadek, brat mojej mamy. Chyba opowiadałam wam o nim kiedyś. Nie opowiadałam? Naprawdę?
Spojrzała na rodzinę zaskoczona. Dzieci jednocześnie pokręciły przecząco głowami i tylko Weronice zaświeciły się oczy.
– Tak – przyznała – teraz sobie przypominam. To mnie, mamuś, opowiadałaś o nim w dzieciństwie. Fajna postać.
– No to i wy koniecznie musicie posłuchać, ale nie teraz. Zrobimy sobie taki wspominkowy wieczór podczas Wigilii, dobrze? Dajcie te listy.
***
Koperta z Wiednia była grubsza, zatem najpierw otworzyli tę od Rózi. Były to, jak należało się spodziewać, życzenia świąteczne i noworoczne. Miejsca z tyłu trójwymiarowej kartki, przedstawiającej kolorową szopkę, było mało, więc Rózia zapisała każdy wolny skrawek. U nich wszystko w porządku, dzieci rosną zdrowo, interes kwitnie, tęsknią tylko za Krakowem.
Jak tylko będzie taka możliwość – pisała Rózia – musimy się wybrać do kraju, żeby dzieci mogły poznać swoje miejsce urodzenia. Kiedy wyjeżdżaliśmy, były za małe, żeby cokolwiek zapamiętać.
– Ale piękna kartka! – zachwycali się Emilka z Waldkiem.
– Ja chcę ją mieć! – krzyknęła Emilka.
– Czemu akurat ty? – zaprotestował Waldek.
Przez chwilę panowało zamieszanie, rozładowane w końcu przez Julka.
– Przypominam, że oprócz kartki są jeszcze dwa piękne znaczki. Jeden z Ameryki, drugi z Austrii. Jedno z was może wziąć kartkę, a drugie znaczki. Wybór należy do was.
Delikatnie przeniósł kotkę z kolan na podłogę. Milka spojrzała na niego ze zdziwieniem i z lekką urazą, potem się przeciągnęła i powoli ruszyła w kierunku swojej miski. Powąchała resztki ryby, którą dostała na śniadanie, po czym – wyraźnie rozczarowana – powolnym krokiem wyszła z kuchni do przedpokoju. Po chwili usłyszeli, że znów wspina się na drzewko.
Jak łatwo było przewidzieć, Waldek uznał kartkę za zbyt dziewczyńską i od razu wybrał znaczki. Emilka zastanawiała się przez chwilę, czy aby nie została oszukana, doszła jednak do wniosku, że kartka jest większa niż znaczek. A nawet niż dwa znaczki razem. No i można do niej prawie wejść. Takiego magicznego obrazka jeszcze nie miała.
Przyszedł czas na list z Wiednia. Matylda ostrożnie rozerwała kopertę, żeby nie zniszczyć znaczka, i wyjęła ze środka plik gęsto zapisanych kartek. Wystarczył jej tylko jeden rzut oka, żeby stwierdzić, że Jaś, mimo wielu lat spędzonych poza Polską, pisze piękną i poprawną polszczyzną.
Kochana kuzynko – zaczęła czytać drżącym ze wzruszenia głosem. – Dawno już się nie odzywałem, ale często człowiek nie ma nawet czasu, żeby usiąść nad listem, a jak już ma, to myśli tak rozbiegane, że nie wiadomo, od czego zacząć. Pisałem do Was zaraz po wojnie, ale wygląda na to, że listy zaginęły, bo nie było żadnej odpowiedzi. Tatko bardzo się martwił, że nie żyjecie, więc udawałem, że listy przychodzą, i opowiadałem mu, co u Was.
– Mój Boże! – Matylda przerwała czytanie – to ten powojenny bałagan. Przecież nic z Wiednia nie dostaliśmy. My też myśleliśmy, że oni tam wszyscy zginęli. Wyrzucam sobie teraz, że nie próbowałam ich odszukać wcześniej…
– Przestań – przerwał jej Julek, widząc, że za chwilę żona zacznie się obwiniać o obojętność na los rodziny. Znał ją pod tym względem doskonale. – Ważne, że znów nawiązaliście kontakt. Czytaj dalej.
Matylda westchnęła ciężko, jakby się nie do końca zgadzała z jego słowami, ale posłusznie wróciła do listu:
Dopiero niedawno przyjechał tutaj znajomy z Krakowa i to od niego wiem, że przeżyliście i nawet mieszkacie nadal pod tym samym adresem. Cieszę się bardzo, bo mogę teraz z czystym sumieniem mówić tatce, że żyjecie. Co u Was? Tyle czasu minęło, pewnie wyszłaś za mąż i masz dzieci, a może i wnuki? Ja też się ożeniłem, z dziewczyną stąd. Ewa mieszka od urodzenia w Wiedniu, ale jej rodzice byli Polakami. Mamy córkę, Wiktorię, urodziła się po wojnie, w czterdziestym dziewiątym, w maju. Jak się zapewne domyślasz, imię dostała po siostrze taty, a Twojej mamie. Tatko bardzo na to nalegał. Jest zakochany we wnuczce, która kończy właśnie studia farmaceutyczne w Wiedniu. Pięknie mówi po polsku, bardzo o to z żoną i tatą dbaliśmy. Jest śliczna i mądra, chociaż pewnie każdy ojciec tak mówi o swojej córce. Ale ona naprawdę taka jest.
Z przedpokoju dobiegł łoskot wywracającego się drzewka i szybki tupot łapek uciekającego kota.
– Waldek – zwróciła się do syna Weronika – zabierz choinkę do salonu i zamknij drzwi przed Milką.
Matylda przerwała czytanie, żeby się napić wody, bo zaschło jej w gardle. Dzieci już dawno znudziły się listem od nieznanego im krewnego i pobiegły do pudła z ozdobami choinkowymi. Z salonu dochodziły teraz odgłosy kłótni o to, co kto ma zawieszać. I w jakiej kolejności.
– Spójrz, jak on pięknie i poprawnie pisze. – Matylda uniosła kartkę, żeby mąż mógł sam to ocenić. – Zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę, że Jaś mieszka w Austrii już od tylu lat.
– Raczej nic dziwnego. – Julek pochylił się i wskazał palcem fragment na dole strony. – Skoro jest nauczycielem polskiego w szkole.
– Nauczycielem? Naprawdę? Przecież, o ile dobrze pamiętam, był krawcem.
–