Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra. Lucyna Olejniczak
u nas wielu, co drugi w dzielnicy to krawiec, więc za dużą miałem konkurencję. A nauczycieli wciąż mało, więc już od lat uczę w Wiedniu języka polskiego. Przykładam dużą wagę do tego, żeby dzieci Polaków, osiadłych tu przed wojną i później, poznały język, kulturę i historię kraju swoich przodków.
Na koniec Janek napisał jeszcze kilka bardzo ciepłych słów o swojej żonie, Ewie, zapewniając, że lepszej nie mógłby znaleźć na całym świecie. Wyraził też nadzieję, że teraz kontakt z rodziną w Polsce zostanie odnowiony, głównie ze względu na tatę Stefanka, którego największym marzeniem jest odwiedzenie, jeszcze przed śmiercią, grobu swojej ukochanej siostry Wiktorii i poznanie jej rodziny.
– Tylko mi tu nie płacz teraz. – Julek popatrzył na żonę. – Jak się pokażesz naszym gościom wieczorem z takimi czerwonymi oczami? Jeszcze pomyślą, że cię biję albo co, nie daj Boże.
Matylda pociągnęła nosem ze wzruszenia, ale roześmiała się na widok miny męża.
– Nie, nie będę płakać. Chociaż, prawdę mówiąc, gdybyś mnie nie rozśmieszył, to byłam już bliska łez. Jaki piękny list, jaki dobry i wspaniały człowiek z tego Janka! Tak się cieszę, że się odezwał. Musimy ich zaprosić, żeby Stefanek mógł odwiedzić grób mamy, prawda? Przecież nie jest jeszcze taki stary. Ileż on może mieć lat? – Zaczęła liczyć na palcach. – Czekaj, bliźniacy byli młodsi od mamy o trzy lata, więc teraz miałby… zaraz… no tak, teraz ma siedemdziesiąt pięć lat. To jeszcze nie taki podeszły wiek, żeby nie móc się wybrać w podróż do Krakowa.
– Porozmawiamy o tym choćby przy Wigilii – powiedział Julek. – A teraz…
– Ojej! – Matylda zerwała się z krzesła. – Masz rację, Wigilia, a ja jeszcze prawie w lesie!
ROZDZIAŁ 2
Dochodziła już czwarta po południu i za oknami panowała ciemność, kiedy dźwięk dzwonka zelektryzował wszystkich domowników. Dzieci, już odświętnie ubrane i uprzedzone przez matkę i babcię, że mają być wyjątkowo grzeczne, zaglądały podekscytowane do przedpokoju, trącając się przy tym znacząco. Julek obciągnął tweedową marynarkę w jodełkę, poprawił szeroki krawat i z całych sił usiłował przybrać uprzejmą minę, chociaż był spięty i z góry niechętnie nastawiony do zapowiedzianego gościa. Matylda czujnym spojrzeniem gospodyni domu ogarnęła pięknie nakryty stół, a Weronika, która, usłyszawszy dzwonek, poczuła lekkie ukłucie niepokoju, nerwowo poprawiła włosy i sprawdziła swój wygląd w lustrze. Efekt był całkiem zadowalający. Od kilku dni nosiła modną teraz skośnie przyciętą grzywkę, dzięki której wyglądała bardzo dziewczęco. Zrobiła dzisiaj tylko delikatny makijaż, uznając, że na całego zaszaleje dopiero w sylwestra, na którego wybierała się wspólnie z Pawłem. Wtedy podkręci rzęsy i nawet narysuje sobie kreski na powiekach.
No dobrze, miejmy to już za sobą, pomyślała teraz, podchodząc do drzwi.
Otworzyła je i goście weszli do mieszkania.
– Dzień dobry – powiedział Paweł. – Nie za wcześnie?
Był w kożuchu, takim, jaki w filmach nosili Łapicki i Olbrychski. Nie miał czapki. Półdługie włosy zrobiły się teraz wilgotne od padającego deszczu. Pachniał dobrą wodą kolońską.
– W samą porę.
– Dzień dobry – odezwała się pani Maria, ukryta za jego plecami.
***
Dużo zachodu kosztowało Weronikę, żeby przekonać starszą panią do przyjęcia zaproszenia. Tamta wymawiała się brakiem czasu, odpowiedniego stroju, a nawet bólem głowy.
– Już pani wie, pani Mario, że w Wigilię rozboli panią głowa? – pytała za śmiechem Weronika.
W końcu okazało się, że prawdziwym powodem była obawa przed „narzucaniem się” obcym ludziom podczas tego rodzinnego święta. Kiedy jednak wyszło na jaw, że wcześniej pani Maria spędzała Wigilie z Pawłem i teraz zostałaby tego wieczoru sama, Weronika nawet słuchać nie chciała o odmowie. A po cichu szepnęła jeszcze niezdecydowanej kobiecie, że bardzo jej zależy na tym, aby Paweł przyszedł do jej domu.
– Przecież bez pani się nie ruszy – tłumaczyła – a chciałabym go przedstawić rodzicom.
I dopiero ten argument ostatecznie przekonał panią Marię. Sekundowała im obojgu od samego początku, odkąd tylko poznała Weronikę. Wprawdzie młoda kobieta była jeszcze wtedy mężatką, ale staruszka wiedziała o złożonym już pozwie rozwodowym.
Teraz Weronika była wolna. Sprawa w sądzie na szczęście nie trwała długo. Marcin przyszedł kompletnie pijany i nawet nie próbował albo nie miał ochoty się bronić przed zarzutami o stosowanie przez długie lata przemocy domowej i brutalne pobicie żony. Kilka razy prosił o powtórzenie pytania, a kiedy ostatecznie dotarło do niego, że żona naprawdę chce rozwodu, zaczął się odgrażać, że to jeszcze nie koniec i on załatwi tę sprawę inaczej. Dla sądu jednak był to koniec. I tak, po kilku miesiącach od złożenia pozwu, Weronika otrzymała rozwód i mogła już bez przeszkód oraz moralnych dylematów spotykać się z Pawłem. Wcześniej powstrzymywała ją przed tym świadomość, że wciąż jeszcze jest żoną innego mężczyzny. Przynajmniej według prawa.
Znów była zakochana, tym razem miłością dojrzałą i rozważną. W antykwariacie oboje starali się zachowywać jak na szefa i jego pracownicę przystało. Zresztą Paweł dość rzadko się tam pojawiał. Wciąż gdzieś podróżował, odbywał jakieś ważne spotkania, o których z nikim nie rozmawiał, i wpadał do księgarni tylko na chwilę, całkowicie zdając się na Weronikę, ponieważ miał do niej absolutne zaufanie. Prywatnie spotykali się dopiero po zamknięciu sklepu.
***
Matylda i Weronika szybko zajęły się gośćmi.
Julek z szacunkiem ucałował dłoń pani Marii, a Pawłowi, ubranemu w skórzaną marynarkę i czarny golf, miał ochotę uścisnąć boleśnie palce, ale w porę się pohamował, pamiętając o obietnicy danej żonie. Wymruczał więc tylko pod nosem coś, co brzmiało jak „miło mi”, całą swoją postawą dawał wszakże do zrozumienia, że wcale nie jest mu miło. Bał się o swoją jedynaczkę, która już jedno przykre doświadczenie życiowe miała za sobą i nie chciał, żeby znowu wplątała się w podobną historię.
– Proszę, siadajcie państwo! – Matylda szerokim gestem zaprosiła gości do stołu, a sama skinęła na męża i wyszła z nim do kuchni, zabierając sporą paczkę, przyniesioną przez panią Marię.
– To kutia – powiedziała starsza pani, kiedy wręczała pakunek gospodyni. – Pozwoliłam sobie przynieść przysmak wigilijny z moich rodzinnych stron.
Matylda musiała teraz dopilnować gorących dań, a przy okazji postanowiła upomnieć męża, żeby zachowywał się uprzejmie w stosunku do Pawła. Najwidoczniej zauważyła minę Julka i wyczuła bijący od niego chłód, kiedy małżonek witał się z gościem. Poprosiła go dyskretnie do kuchni, podczas gdy pozostali sadowili się już przy stole w salonie, rozmawiając i żartując. Słyszała, jak pani Maria głośno zachwyca się choinką.
– Nie dziw się, że jestem przewrażliwiony – tłumaczył teraz konspiracyjnym szeptem Julek, opierając się o stół.
– Nie dziwię się. Ale inaczej się umawialiśmy. Krzywisz się, jakby rozbolały cię wszystkie zęby. Jesteś cały szary na twarzy.
– Może mnie rozbolały. Przecież nic złego nie robię. Chyba przesadzasz.
– Mówię poważnie.
– Ja też.
– Daj spokój, wyglądasz, jakby odwiedził nas dzielnicowy albo prokurator, a nie mężczyzna, którego pokochała twoja