Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra. Lucyna Olejniczak
– Mam nadzieję, że znajdzie się miejsce dla niespodziewanego gościa? O, wzięliście kotka. Jak mu na imię?
Nikt mu nie odpowiedział.
Pojawił się w przedpokoju obładowany paczkami i uśmiechnięty, tubalny niczym Dziadek Mróz. Nie chwiał się na nogach, a prezenty nie wypadały mu z rąk, jak to miało miejsce przy okazji poprzednich świąt. Dla kogoś, kto by go nie znał, mógł wyglądać jak każdy ojciec, robiący niespodziankę dzieciom. Tyle że Weronika w ułamku sekundy rozpoznała to szklane spojrzenie i nienaturalny uśmiech. A także zarejestrowała krzywo zapięty płaszcz, zmierzwione włosy, niedogolone kępki zarostu na szyi. Mogłaby się założyć, że gdyby przysunęła się bliżej do Marcina, poczułaby zapach cukru waniliowego, którym zazwyczaj usiłował maskować woń alkoholu.
– Pomyślałem, że powinienem w taki dzień…
Znajdował się teraz w fazie „kocham cały świat”. Ten czas, jak zdążyła się już przekonać, trwał bardzo krótko, byle szczegół mógł natychmiast zmienić nastrój, a wtedy następowało użalanie się nad sobą, agresja i obrażanie wszystkich wokół.
– Mogłeś chociaż uprzedzić – wybąkała.
– Jestem spontaniczny, jak wiesz.
– Marcin…
– Co tu tak pięknie pachnie? – Zatarł ręce, bez żadnej ironii. – Czyżby to był słynny barszczyk mamusi?
Paweł, który właśnie wyszedł z pokoju, odchrząknął nerwowo, a idący za nim Julek poczerwieniał i zacisnął pięści. Matylda stała nieruchomo, jak przemieniona w słup soli. Nikt nie zwrócił uwagi, gdzie podziała się Emilka.
– Oho… – Na widok Pawła Marcin nerwowym ruchem przetarł wilgotne włosy. – Nie spodziewałem się…
– Czego? – warknął Julek.
– Nieważne. Już sobie idę.
Naprawdę wyglądał na rozczarowanego. Jego puste do tej pory oczy zrobiły się smutne. Weronika dostrzegła, że bardzo schudł od ich ostatniego spotkania. Najwyraźniej odbił się na nim brak codziennych obiadów.
Bardzo ostrożnie położył paczki na podłodze.
– To dla dzieci.
– Dziękujemy – powiedziała Matylda, stojąca z rękami skrzyżowanymi na piersiach, niczym nauczycielka w obecności szkolnego łobuza.
– Ale widzę, że są już odpowiednio ustawione przeciwko ojcu.
– To tylko twoja zasługa – odparła cicho Weronika, czując się winna, że pani Maria musi być świadkiem tej niemiłej sceny. Tak długo namawiała starszą panią do tej wizyty, przekonana, że Wigilia będzie spokojna i radosna.
– Wiem, że to moja zasługa. – Nerwowo pociągnął nosem i włożył ręce do kieszeni palta. – Nie jestem święty.
Julek prychnął, ale Matylda posłała mu ostrzegawcze spojrzenie.
– Możecie to oddać biedakom. – Marcin skinieniem głowy wskazał paczki. – Uważam jednak…
– Co uważasz? – spytała łagodnie Weronika.
– Że byliśmy z sobą tak długo… że…
– Że co?
Westchnął.
– Że jakiś szacunek, myszko… Nieważne.
– Mamy wolne nakrycie – odezwała się Matylda, energicznie i z odpowiednim uśmiechem. – Siądź z nami. W końcu są święta. Ten jeden raz, bez kłótni. Kiedy, jeśli nie w taki wieczór?
– Jasne – mruknął Julek i wyszedł do kuchni.
Marcin ukłonił się grzecznie.
– Nie, nie będę wam przeszkadzać. Mimo wszystko dziękuję.
– Naprawdę chcę, żebyś dzisiaj usiadł z nami.
– A po co?
– Bo przyszedłeś.
– Ale widzę, że nawet dzieci mnie nie szanują, a pani córka bardzo szybko się pocieszyła.
– Jak śmiesz, ty pijaku! – wysyczała Weronika, ale Matylda ścisnęła jej dłoń.
– Tak, jestem pijakiem. – W jego oczach pojawiły się łzy. – A ty jesteś…
– Wyjdziesz sam – z kuchni dobiegł głos Julka – czy mam cię wreszcie zrzucić ze schodów?
– Spokojnie – zainterweniował Paweł. – Załatwmy to w kulturalny sposób.
– O, pan kulturalny się znalazł! – mruknął Marcin. – Antykwariusz. Nowy tatuś dla Waldka. I dla…
– Gdzie Emilka? – spytała Weronika, patrząc z przestrachem na Matyldę i Pawła.
– Schowała się za kotarą – odparł Waldek.
– Gdzie?
– Za kotarą, mamo. W pokoju. Boi się taty.
Marcin zamarł, a potem spojrzał jakoś dziwnie na Weronikę i jeszcze raz przyklepał włosy.
– Aż tak się mnie boi?
Potwierdziła ruchem głowy.
– To straszne – powiedział. – Straszne.
– Tak.
Odwrócił się i nacisnął na klamkę.
– W każdym razie zdrowych, spokojnych świąt. I szczęśliwego nowego roku. Już mnie więcej nie zobaczysz, myszko. Obiecuję. Kocham cię.
Zamknął za sobą drzwi. W przedpokoju pozostał tylko zapach mokrego palta i – ledwo uchwytny – wanilii. A na podłodze stały dwie spore paczki w namokniętym od deszczu papierze.
Weronika pomyślała, że tej radości, którą czuła jeszcze przed kilkunastoma minutami, nie uda jej się już przywrócić.
Coś zostało dzisiaj bezpowrotnie zniszczone.
Paweł wziął ją za rękę i kciukiem pogłaskał wnętrze jej dłoni. Lubiła ten rodzaj dotyku, który nawet nie był erotyczny.
***
Przez kilka minut w mieszkaniu trwała niezręczna cisza, a Weronika zorientowała się ze zdziwieniem, że czuje coś na kształt wyrzutów sumienia.
Człowiek przyszedł na Wigilię, a oni…
Matylda zdawała się czytać w jej myślach.
– Chyba nie masz zamiaru się obwiniać? To on nie chciał zostać, nikt go stąd nie wyrzucał. Poza tym jakoś trudno mi uwierzyć w te nagłe dobre intencje. A państwa – spojrzała w kierunku pani Marii i Pawła – najmocniej przepraszam za ten incydent…
– Niepotrzebnie – uspokoił ją szybko Paweł. – Proszę sobie nie robić z tego powodu żadnych wyrzutów. Może gdyby mnie tu dzisiaj nie było…
– On tu wcale nie przyszedł w pokojowych zamiarach – powiedział Julek. – Podejrzewam, że wiedział, że pana tu zastanie, i wszystko to zaplanował. Nie wierzę też w ów nagły przypływ ojcowskich uczuć u tego drania.
Matylda podeszła do męża i przytuliła się do niego.
– Przestań, Lulku. Jeszcze tylko tego brakuje, żebyś odchorował tę sytuację. Wracajmy do stołu.
Jedynie Emilka i Waldek aż tak bardzo nie przejmowali się atmosferą panującą po wyjściu Marcina. Znikli gdzieś oboje i dopiero po dłuższej chwili uwagę obecnych zwróciły podniecone