Najmilszy prezent. Agnieszka Krawczyk

Najmilszy prezent - Agnieszka Krawczyk


Скачать книгу
znać numer strony, włożyć zakładkę.

      – W przypadku publikacji elektronicznych też można to zrobić – tłumaczyła Patrycja, choć już wiedziała, że się nie dogadają. Inne pokolenie, odmienne spojrzenie na pewne sprawy.

      Może zostawiłaby panią Florę na etacie pomimo tych różnic w odbiorze świata, bo starsza pani jednak naprawdę znała się na swojej pracy i w istocie przeczytała chyba wszystko, gdyby nie jej dziwne zamiłowanie do książkowych szpargałów.

      Biblioteka otrzymywała wiele pozycji z darów. W innych placówkach wyraźnie zaznaczano, że przyjmowane są książki w miarę nowe, nie starocie sprzed pół wieku, autorów od dawna niemodnych lub zapomnianych. Tutaj jednak Flora nie gardziła niczym. Stary jak świat poradnik o uprawie ogrodów – brała go chętnie. Pobrudzona broszura o sprzątaniu domu – cudownie! Miała w swoim kantorku całe kartony takich znalezisk. Nie tylko kiepsko wydanych, ale postrzępionych, brudnych lub wręcz – zniszczonych. Patrycja była zdania, że należy to od razu wyrzucać. Flora – iż można ocalić, bo stanowi skarbnicę wiedzy dla przyszłych pokoleń.

      Początkowo Patrycja przymykała na to oko. Może rzeczywiście wśród śmieci znajdzie się jakaś wartościowa pozycja, na przykład ładnie wydany zabytkowy egzemplarz, który będzie można wystawić w gablotce? Szybko jednak okazało się, że są to same niepotrzebne graty, zwykle pozostałości po likwidacji biblioteczki dziadka lub babci. Coś, czego nie udało się sprzedać w antykwariacie czy na internetowej aukcji.

      Miarka się przebrała, gdy Flora wzięła książkę wyraźnie śmierdzącą stęchlizną. Patrycja nie chciała w swojej bibliotece butwiejących kartek. Obawiała się, że jakiś grzyb przeniesie się na cały księgozbiór, po co im kolejne problemy. Zapowiedziała Majewskiej, że ma się pozbyć takich egzemplarzy.

      – A czy mogę te książki po prostu sobie zabrać? – spytała pracownica niepewnym głosem. – Uważam, że jestem w stanie je uratować. Osuszyć i oczyścić. Mogę je wówczas przynieść z powrotem.

      – Może pani je wziąć, ale w żadnym wypadku nie pozwalam ich odnosić. Choć, moim zdaniem, nie powinna pani przechowywać ich w domu, bo to może szkodzić na zdrowie.

      Flora zupełnie się tym nie przejęła. Patrycja miała wrażenie, że pracownica coraz więcej czasu poświęca starym poradnikom i broszurom niż wdrażaniu się do pracy w nowoczesnej bibliotece. Z ciężkim sercem, bo przecież nie należała do nieczułych osób, postanowiła rozwiązać z nią umowę.

      Gdy zakomunikowała swoją decyzję starszej pani, odniosła wrażenie, że ta właściwie się nie zmartwiła. Powiedziała co prawda, że będzie jej ogromnie brakowało biblioteki, ale dodała, że cieszy się z czasu, który uzyska dla siebie.

      – Bardzo się tutaj ostatnio zmieniło – rzekła z namysłem.

      – Nie podoba się pani mój styl zarządzania? – Patrycja się nachmurzyła.

      – Ależ skąd. Ja wiem, że zmiany są nieuniknione. Pytanie tylko, czy zawsze idą w dobrym kierunku.

      Flora Majewska mieszkała po tej samej stronie ulicy co Konopińscy, tylko że na drugim jej krańcu. Patrycja początkowo sądziła, że nie ma to większego znaczenia. Potem zaczęło ją uwierać, że widywała Florę niemal codziennie. Miała wrażenie, że sąsiadka zachowuje się coraz bardziej nietypowo. Nawet zewnętrznie się zmieniła – zamiast schludnych trenczy zaczęła nosić płaszcze ozdobione kolorowymi chustami wykonanymi przez Jolantę Cieplik. Buty miała przydeptane, przestała dbać o włosy i farbować je, więc teraz nosiła wysoko upięty siwy kok. Ogólnie wyglądało to tak, jakby nobliwa starsza dama zamieniła się niespodziewanie w zwariowaną staruszkę, nieustannie drepczącą poboczem w jakichś niezwykłych, sobie tylko wiadomych interesach. Patrycja wiedziała, że Flora chodzi na łąki zbierać różne korzenie i liście, po czym wyrabia z nich dziwaczne mikstury. Jej domek także powoli niszczał. Nie miała chyba ani sił, ani środków, aby próbować go odnowić. Wszystko to budziło w Patrycji wyrzuty sumienia. Może działo się tak dlatego, że ona odebrała Florze ukochaną pracę? Czy to jej wina? Mimo to nie znajdowała w sobie siły, żeby wyciągnąć do byłej pracownicy rękę i spytać, czy nie potrzebuje jakiegoś wsparcia.

      No i pozostawała jeszcze sprawa tych kartek. Już od lat wszyscy mieszkańcy Wierzbowej dostawali od Flory kartki na święta. Zawsze starannie przygotowane, ręcznie wykonane. Na każdej kartce jej pięknym kaligraficznym pismem wypisane były oszczędne w słowach, aczkolwiek serdeczne życzenia. Patrycja rewanżowała się oficjalną kartką z biblioteki, a jej mąż uznawał za słuszne wysyłać staruszce życzenia w imieniu samorządu. Mimo to Patrycja nie czuła się z tym wszystkim komfortowo. Po co całe to zamieszanie? Może Flora liczy, że dawna pracodawczyni odpowie jej osobiście? Podziękuje mniej oficjalnie? Nie miała ochoty tego robić, a odnosiła wrażenie, że jest przymuszana do niechcianych kontaktów z niegdysiejszą pracownicą. Nie lubiła Flory, musiała to wreszcie przyznać. Była to niechęć irracjonalna, pozbawiona logicznych przesłanek. Po prostu nie nadawały na podobnych falach. Patrycja uważała, że Flora obserwuje ją i jej poczynania z pewnym pobłażaniem i nie widzi większego sensu w jej intensywnych działaniach.

      Tego dnia dyrektorka przybyła do biblioteki w ostatniej chwili, tuż przed zjawieniem się przedstawiciela ministerstwa w towarzystwie miejscowego urzędnika odpowiedzialnego za kulturę. Pracownice były lekko zdenerwowane, bo Konopińska przygotowywała je do tej wizytacji od dłuższego czasu i bardzo chciała, aby wszystko było zapięte na ostatni guzik. Stworzono więc prezentację na temat aktualnych działań i długoterminowych planów, poza tym dyrektorka mogła się pochwalić kilkoma naprawdę udanymi akcjami czytelniczymi. No i perła w koronie – centrum multimedialne. Naprawdę miała się czym poszczycić. Przebiegła jeszcze myślami każdy punkt planu, sprawdziła, czy pracownice dopilnowały poczęstunku, i odprężyła się. Wszystko zorganizowała perfekcyjnie, jak zwykle.

      Przedstawiciel ministerstwa, a był to mężczyzna pod pięćdziesiątkę o sympatycznym spojrzeniu i mocnym uścisku dłoni, pojawił się o czasie. Razem z nim kierowniczka miejscowego wydziału kultury, Alina Bańka, nieco zestresowana obecnością kogoś z wyższych władz. Wiadomo, każdy chciał się zaprezentować jak najlepiej i ująć czymś gościa.

      – To nasza dyrektorka biblioteki, Patrycja Konopińska.

      – Miło mi panią poznać, Adam Szymanowski. Przyznam, że bardzo chciałem odwiedzić tę placówkę.

      Patrycja pokraśniała z zadowolenia. To wspaniale, że wieści o jej osiągnięciach dotarły aż do stolicy. Alina Bańka czym prędzej podchwyciła ten wątek.

      – Tak, panie dyrektorze, o sukcesach naszej biblioteki jest głośno w całym regionie. Mamy znakomite osiągnięcia na niwie czytelnictwa, wdrażamy też nowe technologie.

      Szymanowski rozejrzał się po pomieszczeniu z uśmiechem.

      – Zupełnie nie o to mi chodzi, choć rzeczywiście, wszystko jest pięknie utrzymane.

      Kobiety wymieniły pytające spojrzenia.

      On przytaknął.

      – Tak, pewnie się panie dziwią. Mam sentyment do tego miejsca. Jako dziecko przyjeżdżałem do Uroczyna na letnisko, wiedzą panie – ciągle chorowałem, lekarze zalecali lepsze powietrze. Panie z pewnością tego nie pamiętają, ale w latach osiemdziesiątych w wakacje pogoda bywała okropna. A że podczas deszczu wkradała się nuda, przychodziłem do waszej biblioteki. Pracowała tu wtedy taka urocza pani. Zainteresowała mnie książkami Niziurskiego i serią o Panu Samochodziku. Wcześniej nie lubiłem czytać, ale dzięki niej wciągnąłem się w lekturę. Nie raz i nie dwa spędziłem tu cały dzień, siedząc na podłodze i czytając różne książki podróżnicze. Jakże ona się nazywała? Przypomniałem sobie: Flora Majewska. Z pewnością dawno temu odeszła na emeryturę, ale mam nadzieję, że ma się dobrze. Wspaniała kobieta! Więcej takich trzeba.


Скачать книгу