Przyszło nam tu żyć. Jelena Kostiuczenko
W końcu jednak posłuchałem, zaufałem przyjacielowi i tak oto znalazłem się tutaj. Moi rodzice nie wiedzą, gdzie przebywam. Nawet żonie nie powiedziałem. Okłamałem ją, że znajomy zaoferował mi pracę. Powiedziała mi: „Jeśli będzie ci tam tak dobrze, jak mówisz, jedź”.
Dopiero zaczynam odzyskiwać jako taką równowagę, łykam proszki przeciwbólowe i inne pigułki. Bili mnie, ale Bóg z nimi, i tak nic nie powiedziałem. Duchowo… Duchowo oni mnie tam zabili. Powiesiłbym się, ale to grzech. Śpię i się wzdrygam ze strachu. Wychodzę na ulicę i ciągle mi się wydaje, że idą za mną. Boję się dzwonka telefonu. Samochód się zatrzymuje, a ja uciekam jak najdalej. Nie chcę mieszkać nawet w ogromnej Moskwie. Bo oni są wszędzie.
Nie ma dla mnie drogi powrotnej. Wyjeżdżam w nieznanym kierunku i sam nie wiem, co dalej ze mną będzie. Wiem jedno: jeśli się już przeprowadzę, jakoś urządzę, zabiorę do siebie rodzinę. I moje dzieci, a nawet moje wnuki nigdy nie pojadą do Czeczenii. Nie puszczę ich tam, póki będę żył. Tak się o nich boję.
Dzieci są do mnie bardzo przywiązane. Córeczka nie zaśnie, jeśli nie ma mnie w pobliżu. Ona za mną płacze, rozumie pani? A ja nie mogę wrócić do domu.
I za co to wszystko? Chcę spokojnie żyć, jak inni ludzie. Pracować. Jeść, pić. Płacić podatki. Nikogo nie skrzywdziłem. Nikogo o nic nie prosiłem. Całe życie ciężko pracuję, są ze mnie same korzyści. To nie moja wina, że jestem gejem. Nie organizuję parad, nie drażnię tych, którzy sobie tego nie życzą. Nie należy się z tym afiszować. Ale jeśli ktoś już się taki urodził, sądzę, że nie powinno się go zabijać, tylko mu jakoś pomóc. Umieścić w szpitalu. Może jest na to jakieś lekarstwo. Albo po prostu – zaakceptować.
27 maja 2009
Czyli dwadzieścia cztery godziny na komisariacie milicji.
Komisariat Wydziału Spraw Wewnętrznych, dokąd trafiłam na praktykę jako stażystka kryminalistyki, mieści się w typowym dwupiętrowym budynku w oddalonej dzielnicy Moskwy (to praktycznie już podmoskowje). Na parterze jest dyżurka, gdzie odbiera się telefony, pokój GSR, czyli grupy szybkiego reagowania, gabinety przesłuchań. Na pierwszym piętrze znajduje się najtajniejsza część wydziału: biuro oficerów operacyjnych, a także archiwum i kryminalistycy. Na drugim są gabinety dochodzeniówki.
O dziewiątej rano zaczyna się odprawa. Oficer dyżurny sprawdza broń i jej stan w obecności szefa wydziału. Odnoszę wrażenie, że ten drugi jest tu jedynie figurantem. Zaraz udaje się do swojego gabinetu i więcej już się nie pojawia. A zaspany patrol wyjeżdża na wyznaczony teren.
Nie mogę z nimi pojechać.
– Mają swoją specyfikę pracy.
SPP, czyli Służba Patrolowo-Posterunkowa, zbiera haracz od przyjezdnych, wymusza łapówki, fałszuje protokoły. Mogą z nimi jeździć wyłącznie zaufani stażyści.
Dyżurka to centrum każdego komisariatu. Mieści się w dużym pokoju z okratowanym oknem na pół ściany. Oprócz tego w budynku jest także niewielka kuchnia (w niej lodówka, stół, mikrofala), mały pokój z dwiema kanapami – tam dyżurni odsypiają na zmianę – oraz zbrojownia. W dyżurce bez przerwy dzwonią telefony, wisi papierosowy dym i ciągle słychać krzyki. Akurat wydziera się Sasza, ma dziś dyżur. Rano, aż do pierwszego piwa, wszystko go wkurza.
Saszę uważa się tu za nieudacznika. Kiedyś służył w specnazie GRU, a potem znalazł się w milicji. Na dodatek Sasza jest fanem Władcy pierścieni. Lubi dyskutować o nieuchronnym zwycięstwie dobra nad złem. Co jednak nie przeszkadza mu spokojnie patrzeć, jak biją „jeńców”.
„Jeńcami” nazywają zatrzymanych.
Przychodzą wezwania, dyżurni wywołują przez głośniki tych, którzy mają się szykować „na wyjazd”: dochodzeniówkę, operacyjnych, czasem kryminalistyków. Wyjeżdżający pyta:
– Jasne przestępstwo?
– Ciemne.
– No to dzięki za wisielca.
„Jasne” przestępstwa są wtedy, gdy poszkodowany widział sprawcę. „Ciemne” – gdy nie ma świadków. „Wisielec” to nierozwiązana sprawa.
Milicjanci mówią o sobie „współpracownicy”. Współpracownik dla współpracownika zrobi wszystko: zasłoni przed kulą, wybieli przed szefostwem, podpisze fałszywy protokół, pomoże załatwić studia synowi.
Świat poza oddziałem dzieli się na „złoczyńców”, czyli podejrzanych o popełnienie przestępstwa, i „słaboszczaków”, czyli poszkodowanych. I jedni, i drudzy są wrogo nastawieni do milicji. Współpracownicy odwdzięczają im się pięknym za nadobne.
Między wyjazdami milicjanci dla zabicia czasu oglądają niekończące się seriale o dzielnej rosyjskiej milicji.
W tym zamiłowaniu funkcjonariuszy do seriali o glinach jest jakaś niezdrowa sublimacja – seriale utrzymują w przekonaniu, że ludzie naprawdę potrzebują milicji. Na dodatek dobrzy bohaterowie notorycznie łamią prawo, co zgodnie z logiką tych filmów jest nieuniknione i jak najbardziej prawidłowe.
Z moim kierownikiem praktyk – kryminalistykiem Jegorem – oglądamy już czwarty z rzędu odcinek Glin[4]. Bohater serialu jest bardzo podobny do Jegora: wstąpił do milicji, żeby uniknąć poboru do wojska, spodobało mu się, zafascynował się, został, potem przyszło rozczarowanie, ale nie może odejść, bo „chłopaki” nie puszczą.
Z kryminalistykami, którzy ukrywają wszystkie przestępstwa funkcjonariuszy i pomagają wsadzić podejrzanych, fałszując dowody winy, zwierzchnicy nie lubią się żegnać.
– Nie myśl tylko, że się boję. Nie boję się chłopaków. Po prostu jestem im bardzo, bardzo potrzebny.
Dzwonią z dyżurki:
– Słaboszczak się stawił. Idźcie, trzeba obfotografować jego wóz.
– Film oglądamy. Niech poczeka.
– Dwie godziny już czeka. Wkurza się.
– No to niech się wkurza! – wybucha Jegor, ale wstaje z krzesła.
„Człowiek potrzebny ludziom” może od czasu do czasu pokazać, kto tu rządzi.
Idziemy zrobić zdjęcia samochodowi, którym przyjechał słaboszczak. Samochód jest cały w gównie – wymazany dokładnie aż po sam dach. Poszkodowany, młody chłopak w drogim garniturze, wygląda niewątpliwie na zszokowanego. Żali się funkcjonariuszom:
– No, u nas często coś takiego się dzieje! Obok jest szkoła, gnoje idą na lekcje i tak się zabawiają. Ale zawsze mazali jakieś stare graty, łady albo coś. A mój przecież to DROGI samochód!
– Czy pana ubezpieczenie uwzględnia przypadki zabrudzenia samochodu fekaliami? – oficer operacyjny Żenia lubi stroić sobie żarty.
– Nie chodzi o pieniądze. Chcę dać tym gnojom nauczkę. Znajdziecie ich, prawda? Zadzwońcie do szkoły…
– Powiem ci szczerze – Żenia z lekkością przechodzi na ty – nie będziemy ich szukać. I do szkoły też nie będziemy dzwonić. Trudno tu cokolwiek udowodnić, a nawet jeśli, maksimum, co dostaną, to mandat. Auto wyczyść i postaw przy bramie szkoły. I sam je poobserwuj. Zobaczysz, kto to zrobił, wetknij mu to gówno w gębę, aż się udławi.
Z faksu wychodzi wydruk. Dyżurny czyta i siarczyście klnie. Wpycha mi pod nos:
– Patrz!
Z wydruku wynika, że podczas majówki w Moskwie dojdzie do aktu terrorystycznego. Dwóch Inguszów (podane są ich imiona i nazwiska oraz dane paszportowe), poruszając się samochodem