Motylek. Katarzyna Puzyńska

Motylek - Katarzyna Puzyńska


Скачать книгу
Od tyłu.

      – A właśnie – dodała Julka, wkładając różowy sweterek. – Był dziś u nas twój stary.

      – Po co?

      – Wypytywał moich starych o ten wypadek z tamtą zakonnicą. Ten, co oglądałyśmy zdjęcia na naszym-lipowie, pamiętasz?

      – No i? – zniecierpliwiła się Ewka. Nudziła ją ta rozmowa. Chciała już iść do Mężczyzny. – Co mnie to?

      – W ogóle to wszyscy z komisariatu łazili i wypytywali każdego po kolei. Twój stary też pytał, czy moi starzy coś widzieli i w ogóle.

      – Ciebie też pytał?

      Julka przytaknęła.

      – No.

      – Powiedziałaś mu coś?

      – Co ty! Zresztą ja nie gadam z psami – Julka powtórzyła ulubione powiedzenie swojego chłopaka. – Ziętar tego nie lubi. Poza tym Ziętar mówił, że pogada sobie z twoim braciszkiem, żeby coś zrobił z tym wypytywaniem. Trzeba trzymać trochę tego waszego starego na wodzy, bo co się będzie tak wszędzie panoszył. W Lipowie to Ziętar ma najwięcej do powiedzenia. Nie psy.

      Ewa Rosół znowu wzruszyła ramionami. Nuda. Julka zawsze powtarzała to, co mówił Ziętar. Nie miała własnego zdania.

      Ewka nałożyła więcej mascary. Jej spojrzenie miało być przecież uwodzicielskie. Tuszu do rzęs nigdy nie mogło być za dużo. Takie było jej zdanie. Kto mówił inaczej, nie znał się na sztuce makijażu. Zupełnie!

      – Nie mówiłam Ziętarowi, ale ja coś tam widziałam – powiedziała powoli Julka.

      – Ale że co? Co widziałaś?

      – Bo poszłam do lasu. Chciałam zrobić sobie zdjęcie na fejsa. Takie wiesz, zimowe. W śniegu i w ogóle. Wszystko wzięłam. Wiesz. Tamtą coolerską kurtkę i czapkę.

      – Poszłaś beze mnie?! – syknęła Ewka. – Miałyśmy sobie nawzajem zrobić sesję!

      – No zrobimy, po prostu wiesz…

      – Chciałaś być pierwsza, tak? – Ewka była wściekła. To ona chciała pierwsza zamieścić te zdjęcia. Cholera!

      Teraz z kolei Julka wzruszyła ramionami.

      – Rozłożyłam się tam ze wszystkim i robiłam sobie zdjęcia. Sama. Super wyszły – pochwaliła się zadowolona z efektu swoich słów. – I coś tam widziałam. Taki był dosyć duży samochód. Taki wiesz, terenowy, jak czasem turyści przyjeżdżają. Oo, coś takiego, jak mają ci Kojarscy ze dworu.

      – Oni mają dużo samochodów. Więcej mascary?

      – Wystarczy. Chodzi mi o ten taki duży, czarny. Włożysz tę mini z cekinami?

      Ewka schowała kosmetyki do torebki.

      – Tak. Dzisiaj jest specjalny dzień. Już prawie dwa miesiące jesteśmy razem. Ja i mój Mężczyzna.

      – Nieee, to już? – nie dowierzała Julka. – Myślisz, że coś dla ciebie szykuje?

      Ewka zamiast odpowiedzi uśmiechnęła się z wyższością. Julka spojrzała na nią, jakby właśnie podjęła decyzję.

      – Widziałam też, kto prowadził ten samochód – powiedziała.

      Na jej twarzy malowała się złośliwa satysfakcja.

      – Kto? – zainteresowała się Ewka. – Widziałaś, jak ktoś potrącił starą?

      – Bartek kierował – wyrzuciła z siebie Julka.

      – Co?! Mój brat? Mój brat przejechał zakonnicę?

      Ewka nie wiedziała, co o tym myśleć. Nie żeby specjalnie żałowała tej kobiety. I tak była stara. Z drugiej strony, gdyby ktoś się dowiedział, Bartek miałby poważne problemy. A brat, jakikolwiek by był, to jednak przecież rodzina. Latem potrącił turystkę. Mogło mu się znowu przydarzyć. Nie zdziwiłaby się.

      – Powiedziałaś mojemu ojcu? – zapytała Ewka ostrożnie.

      – No co ty! Już mówiłam, że z psami nie gadam – oburzyła się przyjaciółka. – Słowa mu nie pisnęłam.

      – A Ziętar wie?

      Julka milczała.

      Zapalił kubańskie cygaro. Wspaniale smakowało. Powoli wypuścił dym z płuc. Przywiózł ze sobą całe pudełko, tak na wszelki wypadek. Nie były tanie, ale pieniądze się tu nie liczyły. Junior Kojarski wiedział, że przyjdzie czas, kiedy mu się przydadzą w tej zabitej dechami dziurze.

      Rozsiadł się wygodnie w fotelu w pokoju bilardowym. Skóra obicia trzeszczała przyjemnie, kiedy się poruszał. Lubił ten pokój, ale mimo wszystko miał już zdecydowanie dość tego domu. Był tu ledwie półtora dnia, a już chciał wracać do miasta. Tym bardziej że poznał ostatnio pewną bardzo interesującą panią. Tutaj Róża nie dawała mu spokoju. Nie mógł już znieść tej swojej męczącej kościstej żony i jej ciągłego gadania o bachorze. Zgoda, to był jego syn, ale miał lepsze sprawy na głowie. Dzieci to damska domena. A Junior był przecież stuprocentowym mężczyzną.

      Całe to spotkanie rodzinne, które zarządził Senior, było jakimś idiotyzmem od początku do końca. Do ojca w najmniejszym stopniu nie pasowało organizowanie rodzinnych obiadków. Junior był pewien, że za tym musiało coś stać. Musiał być jakiś powód.

      Poza tym, jakby zmartwień było mało, nie wiedział, jak się pozbyć Blanki. Stawała się coraz bardziej nachalna. W ogóle się nie kryła z ich związkiem. Właściwie lepiej powiedzieć: byłym związkiem. Nie miał przecież zamiaru tego kontynuować! Ocierała się o niego, chwytała go za rękę w nieodpowiednich momentach. Róża może była koścista i nudna, ale na pewno nie była głupia. Mimo wszystko nie czuł się najlepiej, kiedy żona musiała patrzeć na popisy Blanki. Bądź co bądź była jego żoną i, jak na razie, nie spisywała się najgorzej. Siedziała tu na wsi i nie przeszkadzała mu w warszawskim życiu. To było najważniejsze.

      Poza tym znał Różę lepiej niż inni. Potrafiła wyglądać na znękaną, ale w rzeczywistości była twarda. Chociaż pewnie nikt by w to nie uwierzył. Na tym polegała cała sztuczka. Bał się, że może na razie ignorować jego romans, ale jednocześnie w tajemnicy szykować coś, co go pogrąży. Junior Kojarski uznał, że czas zacząć szykować okopy, żeby go przypadkiem nie zaskoczyła.

      Blanka stanowiła problem nie tylko ze względu na Różę. Problemem mógł okazać się również ojciec. Wydawało się, że Seniora nie obchodziła już cycata żonka, ale jednak! Gotów jeszcze zacząć drążyć. A drążenie było teraz ostatnią rzeczą, której Junior Kojarski potrzebował. Nie teraz, kiedy jest o krok od sukcesu. Stary z tym swoim idiotycznym tupecikiem miał mimo wszystko w rękach rodzinną fortunę. Ciągle. A pieniądze się zawsze przydadzą. Zwłaszcza w tej chwili. Problemy Juniora były przejściowe, ale potrzebował wsparcia starego, dopóki nie stanie na nogi.

      Przejechał ręką po policzku. Na szczęce pojawił się już wieczorny zarost. Junior podszedł do lusterka, które wisiało w kącie. Wziął brzytwę i zaczął się powoli golić. Lubił mieć gładką twarz i był zdania, że tylko brzytwą człowiek może się ogolić perfekcyjnie. Oczywiście tylko jeśli ktoś miał wprawną rękę. To nie było narzędzie dla małych chłopców, tylko dla stuprocentowych mężczyzn.

      Maria Podgórska zaczęła przygotowywać się do wyłączenia komputera. Stanowiło to pewnego rodzaju rytuał na koniec dnia pracy lipowskiego komisariatu. W ten sposób chciała oswoić przerażającą maszynę. Za każdym


Скачать книгу