Motylek. Katarzyna Puzyńska

Motylek - Katarzyna Puzyńska


Скачать книгу
ich małego domu dobiegały krzyki dwójki najmłodszych dzieci. Była zmęczona. Bardzo zmęczona. Przyłapała się na tym, że żałuje, że trwają ferie. Gdyby był rok szkolny, przynajmniej część dzieci byłaby teraz w szkole. Zganiła się za te myśli. Jaka z niej matka? Powinna kochać swoją rozkoszną gromadkę, ale jakoś nie potrafiła się na to zdobyć. Kiedy na nie patrzyła, widziała tylko jego twarz. Były tak bardzo podobne do Pawła. Momentami chciała się po prostu spakować i uciec, zostawiając ich samych sobie. Nigdy jednak nie starczyło jej odwagi. Paweł miał rację, była tchórzem.

      Zabrała się do przygotowywania obiadu. Dzieci kłóciły się o coś w pokoju, ale nie zawracały jej głowy. To najważniejsze. Przyzwyczaiły się, że muszą radzić sobie same. Mieszała wodnistą zupę, kiedy nagle ogarnęła ją niespodziewana złość. Czuła, że musi coś zrobić tylko dla siebie, bo inaczej zwariuje. Wyłączyła gaz i zdjęła garnek z kuchenki. Dziś nie będzie czekał na Pawła gotowy obiadek. Nie dziś!

      Zdecydowała, że pójdzie do fryzjerki. Może chociaż te słowiańskie włosy da się uratować, nawet jeśliby miała wieczorem dostać za to po głowie. Było jej wszystko jedno. Do bicia i tak zawsze znajdzie się pretekst.

      Ubrała dwójkę najmłodszych dzieci. Mimo wszystko lepiej było ich nie zostawiać w domu.

      – Chodźcie, wychodzimy – krzyknęła. – Cała reszta, zachowujcie się grzecznie! Jak wrócę, ma być porządek, bo pogadam z tatą! A wiecie, co się wtedy dzieje!

      Pociągnęła córeczki za pulchne rączki. Chyba boleśnie, bo obie pisnęły płaczliwie. Musiała się uspokoić. Odetchnęła głęboko kilka razy. Włożyła klucz do zamka. Ręka drżała jej z emocji i nie mogła go przekręcić. Znów zaczerpnęła powietrza i wypuściła je powoli. Spokojnie. Bała się, że jeżeli poczeka jeszcze chociaż chwilę, zabraknie jej odwagi i wróci do gotowania obiadu dla męża.

      W końcu udało się. Zamek szczęknął, Grażyna odetchnęła z ulgą. Teraz nie było już odwrotu. Włożyła rękę do kieszeni, sprawdzając, czy są tam pieniądze. Te kilka banknotów, które udało jej się ukryć w starej puszce po ciastkach. Paweł nigdy by jej nie dał pieniędzy na fryzjera.

      Ruszyła w kierunku salonu „U Eweliny”. Doskonale wiedziała, gdzie on jest, chociaż nigdy tam nie wchodziła. Nie odważyła się. Nie wiedziała, jak to wszystko funkcjonuje. Czy trzeba się umawiać, czy można zwyczajnie przyjść. Wszystko jedno. Dziś po prostu musi się udać. Ewelina powiedziała kiedyś, że zawsze na nią czeka. Dziś nadszedł ten dzień.

      Wiera postanowiła otworzyć sklep dopiero po południu. Powiesiła na drzwiach kartkę z napisem „Obecnie zamknięte. Zapraszam kiedy indziej” i zaciągnęła zasłony w oknach. Nie chciała, żeby ktoś zaglądał do środka. Poszła na zaplecze, gdzie znajdowały się strome schody prowadzące do jej mieszkania na górze. Wdrapała się po nich z trudem. Była zmęczona, ale musiała najpierw zrobić coś ze spódnicą. Potem przyjdzie czas na odpoczynek.

      Spojrzała na materiał krytycznie. Spódnica nie nadawała się już chyba do niczego. Od wczoraj próbowała ją doprać wszystkimi sposobami, jakie znała, ale krew uparcie nie schodziła. Chyba że tylko tak jej się wydawało.

      Spojrzała na materiał jeszcze raz. Uważnie. Spódnica miała już swoje lata. Mówiąc wprost, była bardzo stara, ale Wiera miała do niej sentyment. Pamiętała jak dziś, że to w nią była ubrana te trzydzieści kilka lat temu, kiedy poznała Łukasza. Nie mogła się jej tak po prostu pozbyć. Byłoby to jak porzucenie całego pięknego okresu jej życia.

      Zebrała włosy w gruby kok na karku i podwinęła rękawy. Spróbuje jeszcze raz wyprać spódnicę ręcznie. Może pójdzie lepiej niż w pralce. Te nowe wynalazki często są zawodne.

      Nalała wody do miski. Była to dobra stara miednica, którą Wiera dostała od matki, kiedy była młoda. Matka pochodziła z Ukrainy, wyrecytowała w myślach sklepikarka. Wiera urodziła się już w Polsce. Mimo to całe życie tęskniła za stepami, o których śpiewała jej matka. Sama nie miała nigdy szansy zaśpiewać tych pieśni swojemu dziecku. Westchnęła. Trzymała swojego jedynego syna tylko przez kilka chwil, tuż po porodzie. Nie patrzyła na niego nawet. Kołysała go tylko w drżących z nieoczekiwanych emocji rękach. Potem wzięła go tamta kobieta. Wtedy wydawało się, że to będzie najlepsze wyjście, że w ten sposób zapewni mu lepsze życie. Teraz nie była już pewna, czy dobrze zrobiła.

      Tarła spódnicę z całych sił, a woda robiła się coraz bardziej czerwona.

      Młodszy aspirant Daniel Podgórski czekał niecierpliwie, aż wszyscy policjanci zjawią się w ich salce konferencyjnej. Ostatnia przyszła Maria. W rękach trzymała talerz z równo pokrojonymi kawałkami ciasta. Postawiła go na stole i zachęcająco skinęła głową, zapraszając ich do częstowania się. Zachowywała się jak zwykle, ale Danielowi wydawało się, że matka jest czymś zmartwiona. Podgórski postanowił, że później z nią porozmawia i sprawdzi, co się dzieje. Na razie jednak musiał podzielić się z kolegami nowymi wiadomościami w sprawie siostry Moniki. Praca przede wszystkim.

      – Przed chwilą rozmawiałem z lekarzem sądowym – zaczął. Był pewien, że żaden z kolegów nie spodziewa się tego, co za chwilę usłyszy. – Zrobili już sekcję zwłok ofiary.

      Wszystkie oczy skierowane były na niego wyczekująco. Streścił pokrótce to, co powiedział mu patolog. Z każdym kolejnym słowem twarze kolegów wyrażały coraz większe zdumienie. Nawet Janusz Rosół, który zwykle siedział apatycznie z boku, wyglądał na zaciekawionego.

      Kiedy Daniel skończył referować odkrycia patologa, Paweł Kamiński zagwizdał znacząco.

      – Niezła imprezowiczka z tej naszej siostrzyczki. – Zaśmiał się. – Pijaczka i dodatkowo miała dziecko z nieprawego łoża. Kurwa, no nieźle!

      – Skąd możemy wiedzieć, że z nieprawego? – zapytała spokojnie Maria.

      – No to może z księdzem dobrodziejem miała to dziecko. Albo to było niepokalane poczęcie.

      Paweł Kamiński śmiał się głośno ze swojego żartu. Nikt mu nie zawtórował.

      – Równie dobrze mogła kiedyś mieć męża – kontynuowała Maria niewzruszona. – Takie rzeczy się przecież zdarzają.

      – Jeżeli już, to chyba na odwrót – zakpił znowu Kamiński. – Najpierw jest zakonnicą, a potem spotyka chłopa i występuje z zakonu. Nie słyszałem nigdy, żeby kobieta, która zaznała męskości, dobrowolnie z tego zrezygnowała. Pieprzenie.

      – Mało jeszcze wiesz o życiu, Pawełku – stwierdziła spokojnie Maria Podgórska.

      Wzięła jego talerz i nałożyła mu kolejny kawałek ciasta. Kamiński wydawał się zbity z tropu brakiem jakiejkolwiek reakcji z jej strony. Lubił irytować ludzi, a kiedy to nie działało, nie wiedział, jak się zachować.

      Daniel Podgórski wykorzystał moment spokoju, żeby podsumować sytuację.

      – Więc tak w skrócie: wiemy, że siostra Monika w przeszłości nadużywała alkoholu i urodziła przynajmniej jedno dziecko. Mieszkała w parafii w Warszawie, gdzie dała się poznać jako przykładna córka Kościoła i działaczka ośrodka pomocy dla młodzieży. We wtorek przyjechała tutaj, do Lipowa. Na razie nie wiemy dlaczego. Ksiądz Piotr zaprzecza, że do niego, a nikt inny jej nie zapraszał. Przynajmniej nikt się do tego nie przyznał podczas naszych przesłuchań. W każdym razie we wtorek rano zakonnica zostaje zamordowana poprzez kilkakrotne przejechanie samochodem. Wygląda na to, że zabójca chciał być pewny, że kobieta nie przeżyje.

      – Czyli właściwie odpada możliwość,


Скачать книгу