Anioły w czerni. Evan Currie

Anioły w czerni - Evan Currie


Скачать книгу
Tutaj się na to nie zapowiada.

      – Nie pasują do żadnego profilu jednostki w naszych siłach, zresztą to samo tyczy się Priminae.

      Eric pokiwał głową, wciąż zagłębiony w lekturze.

      – Co prawda, to prawda. Trzecia strona?

      – Taki mamy plan, Ericu.

      Myśliwce nowej generacji były ogromne w porównaniu do pierwotnych Archaniołów, które powstały jako szybka przeróbka płatowców przewagi powietrznej, by jak najszybciej wykorzystać wykradzioną Chińczykom technologię masy przeciwnej. Nie było wtedy czasu, by w pełni wykorzystać możliwości oferowane przez tę technologię, Eric podjął więc decyzję, żeby wygrzebać stertę niepotrzebnych korpusów myśliwca Raptor ze złomowiska i przerobić je na coś użytecznego.

      Teraz przed oczami miał zupełnie coś innego.

      – To bardziej kutry niż myśliwce – stwierdził, przyglądając się masie i profilowi konstrukcji. – Albo może jakieś patrolowce.

      Gracen wzruszyła ramionami.

      – Inne środowisko, inna specyfikacja. Potrafią wymanewrować twoją generację Archaniołów, prześcignąć nawet „Odyseusza”, zarówno pod względem przyspieszenia, jak i prędkości maksymalnej, a mają przy tym dość uzbrojenia, żeby nawet Włóczęga musiał zastanowić się dwa razy, nim zacznie je zaczepiać.

      – Właśnie widzę – mruknął Eric. – Nie mówię, że to zły projekt. Robi dobre wrażenie, po prostu trochę się to gryzie z faktem, że ma to być nowa generacja Archaniołów. Myślicie o długoterminowej misji, w dużej mierze niezależnej od NACOM?

      – Zgadza się.

      – A więc zasady rodem z epoki żagli – mruknął Eric. – Korsarze. Nie będzie z nimi kontaktu przez dłuższy czas. Nawet przy komunikacji nadświetlnej nie da się utrzymać takich struktur dowodzenia, do jakich przywykliśmy. A to oznacza konieczność zapewnienia dowódcy jednostki olbrzymiej swobody działania, jeśli chodzi o rozkazy i uprawnienia.

      Gracen przytaknęła.

      – Spodziewałam się tego.

      – Kogo chcecie widzieć na tym stanowisku? – spytał Eric, wciąż zagłębiając się w specyfikację myśliwca.

      – Michaelsa.

      Uniósł poważny wzrok na Gracen, a po chwili pokręcił głową.

      – Kradniecie mi głównego sternika, a do tego jeszcze pewnie oficera taktycznego?

      – Nie czuj się dyskryminowany. Przetrzebimy też inne okręty – oświadczyła z lekkim uśmieszkiem.

      – Tak, inne okręty pod moją komendą, więc wcale nie poprawia mi to humoru. – Eric śmiał się już na całego. – Zakładam w takim razie, że te okręty są wyposażone w interfejs neuronowy?

      – Nowej generacji, znacznie wydajniejszy.

      – Szlag. Zazdroszczę.

      I była to szczera prawda. Typ misji, o którym mówiła – latanie pod fałszywą banderą, bycie samemu sobie sterem oraz spędzanie miesięcy, a może i lat, bez jawnego kontaktu – to coś, czego nie próbowano już od setek lat.

      To zadanie wymagało określonego wzorca osobowego. Dla kogoś obdarzonego takim charakterem była to jednak praca marzeń. Niektórzy czerpali siłę z łańcucha dowodzenia, lecz inni czuli we krwi zew wolności. Minęły wieki od czasów, kiedy swoboda, o której mówiła admirał, była realną propozycją.

      – Rozpisanie choćby zarysu doktryny będzie wymagało sporo pracy – zaznaczył z powagą. – Ale zajmę się tym. Musi tylko pani pamiętać, że z powodu natury samego zadania spora część będzie zmieniana w trakcie. Proponuje pani wysłanie ludzi w nieznane, co do którego trudno nam nawet cokolwiek zgadywać.

      – Wiem – przyznała Gracen. – Ale choćby luźna koncepcja na pewno pomoże.

      Eric pokiwał głową.

      – Zajmę się tym.

      Gwiezdna Kuźnia Alfa

      Milla stęknęła cicho, próbując się wygrzebać z ciasnego włazu zapewniającego dostęp do przewodów zasilających główne systemy myśliwca komandora Michaelsa. Była równie zła na siebie co na Stepha.

      Jak to w ogóle możliwe, że przeciążył właśnie te obwody?

      Rozumiała, że po to właśnie odbywali loty próbne, aby sprawdzić takie rzeczy, ale jej umysł po prostu nie był w stanie ogarnąć, jak w ogóle do tego doszło.

      – Przysięgam, ten człowiek wytwarza pole entropii niszczące każdą maszynę, jakiej się tknie – burknęła gniewnie pod nosem, próbując jak najdokładniej pozbyć się smaru i pyłu z dłoni, by w końcu wytrzeć je o nogawki kombinezonu.

      – Z pilotami tak już jest.

      Milla pisnęła i podskoczyła w półobrocie, dopiero teraz dostrzegając komandor Black, opartą nonszalancko o nieaktywną ściankę kokpitu.

      – Proszę tak nie robić – wysapała Milla, przyciskając ręce do piersi, jakby próbowała złapać wyskakujące z niej serce. – Wystarczył już sam Odyseusz. Brakuje mi tylko tego, żeby zakradali się do mnie prawdziwi ludzie.

      Alexandra Black uniosła brew.

      – Słyszałam oczywiście o Odyseuszu, ale nie spotkałam… go?… jeszcze..

      Milla przytaknęła.

      – Wydaje się być płci męskiej, tak… po większej części?

      Alex uniosła brew jeszcze wyżej wobec ogólnego niezdecydowania Milli odnośnie do bytu wałęsającego się po „Odyseuszu”, który miał być rzekomo jego… jej… tego… domem.

      – Przedziwne. Żywy okręt to naprawdę wyższy poziom abstrakcji – stwierdziła Alex, kręcąc głową. – Ale najwyraźniej w takich czasach teraz żyjemy.

      Milla stłumiła śmiech.

      – Jak to?

      – No, z podróżami międzygwiezdnymi i tak dalej – wyjaśniła Alex. – Chyba należy spodziewać się odrobiny dziwactwa.

      – Na tym etapie spędziłam na statkach kosmicznych, w ten czy inny sposób, większość mojego życia – odparła rozbawiona Milla. – A nasz lud przemierzał kosmos od czasów dawniejszych, niż umiemy sięgnąć historią, ale nigdy nie napotkałam niczego, co przypominałoby Odyseusza. Będę całkowicie szczera, komandor Black: nie sądzę, żeby to była sprawka kosmosu. Myślę, że to sprawka Terran.

      Black roześmiała się.

      – Poddaję się. Mów mi Alex.

      – Dobrze. Ja jestem Milla.

      – Millo – podjęła Alex z uśmiechem – możesz mieć rację. Wychowywałam się na starym science fiction i coś takiego pasowałoby jak ulał do niektórych z tych historyjek. Tylko że zazwyczaj ktoś taki jak Odyseusz wpadał w nich w morderczy szał i ćwiartował wszystkich jak popadnie.

      Teraz to Milla uniosła brew.

      – Nie sądzę, żeby miało nas to spotkać.

      – Mam nadzieję, ale tak to właśnie wyglądało w tych filmach.

      – Macie naprawdę dziwne pojęcie rozrywki – stwierdziła Milla, kręcąc głową. – Poszłam kiedyś do… kina, czy tak? Byłam tam kilka razy ze Stephane’em, ale ilość przemocy nie mieściła się w głowie.


Скачать книгу