Oblężenie. Geraint Jones
panował środek zimy, chociaż wrześniowy dzień przyniósł nieco ciepła. Grube stroje utrudniały ocenę ich rozmiarów, ale nie byli wysocy. Wszyscy mieli krótkie, kruczoczarne brody. W rękach trzymali łuki, które siały śmierć ze ścian fortu.
– Są ze Wschodu? – zapytałem H.
– Taa. Syryjczycy. Mamy tutaj ich kohortę. Mówiąc szczerze, to prawdopodobnie oni zabili tę dziewczynkę. Po prawdzie nie są wiele lepsi od kozojebców.
Pomimo słów H. poczułem powiew otuchy – kohorta łuczników na umocnieniach dałaby się Arminiuszowi mocno we znaki podczas każdego ataku. Ilu ludzi był gotów stracić? A co ważniejsze: ilu wojowników były gotowe poświęcić plemiona? Arminiusz był ich przywódcą jedynie tak długo, jak długo postanowią przy nim trwać. Germanie zostali poderwani do walki i w lesie odnieśli wspaniałe zwycięstwo, ale widziałem na własne oczy, że drogo za nie zapłacili. Czy byli gotowi stracić więcej swojej młodzieży, żeby wedrzeć się głębiej na tereny rzymskie, czy też Arminiusz i grupa jego kacyków zadowolą się odepchnięciem Rzymian za Ren, zanim ustanowią pokój?
Przed nami zamajaczył budynek kwatery głównej.
– Dowódca fortu chce usłyszeć twoje sprawozdanie – wyjaśnił H. – Spróbuję to jak najbardziej skrócić. Nie chcę, żebyś padł u niego trupem, skoro dotarłeś tak daleko.
Wymamrotałem słowa podziękowania, kiedy mijaliśmy dwóch wartowników stojących przed wejściem do budynku dowództwa. Jak inne konstrukcje w forcie, został wzniesiony z drewna rękami żołnierzy legionu – warownie Warusa nad Lippe miały być tymczasowe, zanim na ich miejscu powstałyby kamienne forty, jak te nad Renem, albo potrzeba ich zbudowania przesunęłaby się w głąb Germanii. Z całą pewnością owe marzenia o ekspansji umarły w lasach wraz z trzema legionami.
Poczułem nagle niepokój i zorientowałem się, że odwykłem od przebywania w zamkniętych pomieszczeniach. Minęły całe tygodnie, odkąd stałem w jakimś wnętrzu chroniącym mnie przed żywiołami, i teraz przypominałem sobie, że ludzie mieszkają w miastach i miasteczkach, w których mokrego koca pod drzewem nie uważa się za dobre posłanie na noc.
– Minęło trochę czasu, co? – H. się uśmiechnął, zauważywszy, jak strzelam oczami w stronę stołów i krzeseł.
– W Minden – wymamrotałem w odpowiedzi.
– Podobało mi się tam – powiedział. – Wydałem mnóstwo oszczędności moich dzieci na blondwłosą kurwę. Warto było. Nawet niczego nie złapałem.
Nie byłem pewny, jak na niego spojrzałem, ale skłoniło to H. do przyjaznego poklepania mnie po plecach.
– Nie martw się. Nie jestem znowu takim draniem! Wydałem je dopiero wtedy, gdy moje córki umarły.
– Przykro mi – mruknąłem.
– Ha! Naiwniak z ciebie. – Mężczyzna się roześmiał, kręcąc głową nad moją łatwowiernością. – Bystrzak, co? Dzieci, też mi coś! Zwykła strata forsy. Właź do środka.
Zostałem wprowadzony do małego pokoju. W środku czekał oficer o siwych włosach i niebieskich oczach. Pomimo zaawansowanego wieku był atletycznie zbudowany i pełen życiowej energii.
– Podejdź, żołnierzu – zachęcił mnie. – Usiądź i odpręż się. Jestem prefekt Cedycjusz, dowódca fortu – przedstawił się, po czym spojrzał na mojego towarzysza. – H., mógłbyś pójść i przynieść temu człowiekowi trochę jedzenia i wody, z łaski swojej? Ale nie za dużo. – Cedycjusz odwrócił się do mnie z przepraszającym uśmiechem. – Organizm musi się ponownie przyzwyczaić.
Skinąłem głową i usiadłem na wskazanym krześle. Spojrzałem znowu na stojącego przede mną człowieka. Jako prefekt Cedycjusz zajmował trzecie co do znaczenia stanowisko w legionie, najwyższe, jakie mógł osiągnąć żołnierz, który zaczął służbę od samego dołu jako zwykły piechur. Był doświadczonym żołnierzem, ale miał także szczęście; znajdował się za umocnieniami Aliso, gdy jego legion został zmasakrowany w lesie.
– Jak się nazywasz, żołnierzu?
– Legionista Feliks, panie. Druga centuria, druga kohorta, siedemnasty legion.
– A druga centuria gdzie teraz jest?
– W większości nie żyje, panie.
– W większości?
– Są inni ocalali. Dwóch przybyło ze mną.
– Zatem, o ile wiesz, trzech ocalało z twojej centurii, a reszta nie żyje.
– Tak, panie.
– A ty nie zginąłeś z innymi.
Kurwa. Powinienem się tego spodziewać. Cedycjusz nie widział przed sobą ocaleńca. Tylko dezertera. W końcu to było rzymskie wojsko. Jeśli orły padały, spodziewano się, że pójdziemy w ich ślady i będziemy na tyle przyzwoici, żeby zginąć w ich obronie.
– Zostaliśmy wzięci do niewoli, panie.
– Opowiedz mi o tym.
Zrobiłem to. Zacząłem od zrelacjonowania, jak – po odebraniu sobie życia przez Warusa i jego oficerów – prefekt Cejoniusz zebrał resztki armii i podjął ostatnią próbę wyrwania się z lasu. Te usiłowania załamały się na germańskiej zaporze, a potem utworzyliśmy ostatnią pozycję obrony pod orłami. W końcu kilkuset Rzymian było wszystkim, co zostało z wielkiej armii, i to tej grupie Arminiusz zaoferował warunki kapitulacji i niewoli. Cejoniusz je przyjął. Potem on i pozostali oficerowie zostali zamordowani w niezwykle okrutny sposób. Zwykli żołnierze, wśród nich i ja, poszli w niewolę.
Kiedy opowiadałem, Cedycjusz ani na chwilę nie spuszczał ze mnie wzroku. Spojrzenie moich oczu było wbite w ścianę. To był pierwszy raz, gdy przywoływałem wydarzenia tamtego dnia, i wspomnienia smrodu krwi i gówna sprawiały, że czułem go w nozdrzach. Kiedy skończyłem relację, dłonie miałem białe jak marmur. Zauważyłem też, że w niekontrolowany sposób stukam stopą. Zmusiłem się do zaprzestania tego, ale drżące mięśnie mnie nie posłuchały.
Wtedy Cedycjusz oddalił się na chwilę. Wróciwszy, uprzejmie nałożył mi na ramiona grubą opończę. Drzwi się otworzyły i oczami pełnymi łez wywołanych przez szok ujrzałem, że stawia się przede mną pożywienie i wodę.
– Jedz – polecił łagodnie Cedycjusz.
Wysilałem się, żeby utrzymać w żołądku chleb i bulion, które przyniósł mi H. Mój żołądek przywykł do pustki, ale trudności, jakich teraz doświadczałem, stanowiły raczej rezultat wspominania ostatnich chwil leśnej bitwy – wstrząsnęło to mną do tego stopnia, że umysł mi się mroczył, a krew dudniła w skroniach. Miałem mdłości i minęło sporo czasu, zanim uporałem się z posiłkiem, a cierpliwy dowódca się odezwał:
– Dobrze znałem prefekta Cejoniusza. Był wspaniałym przyjacielem i zawsze dbał o swoich ludzi bardziej niż o własną reputację. Miał dobrą śmierć?
– Tak, panie. Umarł szybko. – Starałem się nie myśleć o tym, jak ostrze miecza zdjęło mu głowę z barków. Jak krew tryskała z karku.
Potem Cedycjusz wypytywał mnie bardziej szczegółowo: czy Warus naprawdę popełnił samobójstwo? Czy orły wpadły w ręce wroga? Jakie straty ponieśli nieprzyjaciele? Jaką mieli taktykę? Odpowiadałem najlepiej, jak mi na to pozwalało moje wyczerpanie, uważając, żeby ominąć wszelkie pułapki, które ujawniłyby coś z mojej przeszłości i związku z przywódcą wrogów.
– Zawsze lubiłem Arminiusza – mruknął prefekt. – Był niezwykle obiecującym oficerem sztabu Warusa i zawsze wydawał się bardziej Rzymianinem niż tubylcem. Mógłby się okazać genialny.
Nie było