O miłości. Charles Bukowski
jak dźwięczące dzwony;
twoje dłonie są złote i twój głos jest złoty
i wszystkie idące dzieci
i rosnące drzewa i nawet idioci co sprzedają gazety
34256780000 och a ty jesteś
trąbka Eustachiusza
czerwony ogień
zielrobalmartwy
bluszcz
kardynał i złoto
i nasze słowa z dziś wieczór
odchodzą
nad drzewami
przy tramwaju
a ja zamknąłem księgę
z ogniście czerwonym lwem
przy bramach ze złota.
dla Jane: z całą moją miłością,
której było za mało
biorę do ręki spódnicę,
biorę do ręki iskrzące korale
w czerni,
to coś niegdyś ruchliwe
wokół ciała,
i mówię Bogu że kłamie,
mówię że coś co ruszało się
tak
i znało
moje imię
nie mogłoby umrzeć
w przyjętej prawdziwości umierania,
i biorę do ręki
jej uroczą
sukienkę,
cały urok przepadł,
i mówię
do wszystkich bogów,
żydowskich, chrześcijańskich,
skorup z mrugających błyskotek,
bożków, pigułek, chleba
sond, ryzykownych spraw,
poznawalnej kapitulacji,
szczurów w sosie dwojga kompletnych świrów
bez cienia szansy,
kolibrzej wiedzy, kolibrzej szansy,
opieram się na tym,
opieram się na tym wszystkim
i wiem:
mam na ręce jej sukienkę;
ale
jej samej mi
nie oddadzą.
dla Jane
225 dni pod trawą
i wiesz więcej niż ja.
dawno pobrały ci krew,
jesteś suchy patyk w koszu.
czy tak to działa?
w tym pokoju
godziny miłości
wciąż rzucają cienie.
kiedy odeszłaś
zabrałaś prawie
wszystko.
klęczę po nocach
przed tygrysami
które nie dają mi żyć.
to czym byłaś
nigdy się nie powtórzy.
tygrysy mnie znalazły
i co mnie to obchodzi.
komunikat
łabędzie toną w wodzie z zęzy,
zdjąć znaki,
spróbować trucizn,
odgrodzić krowę
od byka,
piwonię od słońca,
zabrać lawendowe pocałunki z mojej nocy,
wygnać orkiestry symfoniczne na ulice
jak żebraków,
szykować gwoździe,
chłostać plecy świętych,
zgłuszyć żaby i myszy dla kota duszy,
spalić zniewalające malowidła,
szczać na świt,
moja miłość
nie żyje.
moja prawdziwa miłość w Atenach
i pamiętam nóż,
i jak dotykasz róży
i cofasz dłoń we krwi
i tak samo dotykasz miłości,
a kiedy chcesz wjechać na obwodnicę
ciężarówki lżą cię na lewym pasie
światło księżyca i ryk
rozjeżdżają twoją odwagę,
każą ci dotknąć hamulców
i przywodzą na myśl obrazki:
wiszącego Chrystusa
albo Hiroszimy
albo twojej ostatniej żony
jak smaży jajko.
tak samo jak dotykasz róży
opierasz się o boki trumien
z umarłymi,
tak jak dotykasz róży
i widzisz umarłych, jak wirują wstecz
pod twoimi paznokciami;
nóż
Gettysburg, Bulge, Flandria,
Attyla, Muss...
jak mam rozumieć historię
kiedy zawęża się
do cienia o trzeciej
pod liściem?
a gdy umysł trwa w udręce
a róża kąsa
jak pies,
mówią
mamy miłość...
ale jak mam rozumieć miłość
skoro każdy rodzi się
w innym czasie i miejscu
a spotykamy się tylko
dzięki sztuczce stuleci
i trzem przypadkowym krokom
w lewo?
twierdzisz
że miłość jeszcze nie spotkana
to mniej niż samolubstwo
które nazywam bliskim?
czy mogę teraz powiedzieć
z