Opowiadania kołymskie. Варлам Шаламов
Frühsorger opowiedział mi później, że kiedy go wywołano, to pomyślał, że wołają go na rozstrzelanie, tak bardzo go zastraszył śledczy jeszcze na kopalni. Mieszkaliśmy z nim razem przez okrągły rok w jednym baraku i nie zdarzyło się, żebyśmy się pokłócili. Jest to rzadkość w stosunkach pomiędzy aresztantami, zarówno w łagrze, jak i w więzieniu. Kłótnie wynikają z powodu byle głupstwa, wzajemne obrzucanie się wyzwiskami osiąga taki poziom, że dalej to już może być tylko nóż lub w najlepszym wypadku jakiś pogrzebacz. Ja szybko nauczyłem się jednak nie przywiązywać znaczenia do tych tak wyszukanych przekleństw. Gorączka szybko opadała i jeżeli obaj jeszcze przez jakiś czas obrzucali się leniwie wyzwiskami, odbywało się to raczej dla „porządku”, dla zachowania „twarzy”. Ale z Frühsorgerem nie pokłóciłem się ani razu. Myślę, że to jego zasługa, gdyż nie było bardziej od niego zgodnego człowieka. Nikogo nie obrażał i niewiele mówił. Głos miał starczy, drżący, ale w jakiś sztuczny sposób podkreślający jego drżenie. Takim głosem mówią młodzi aktorzy grający w teatrze starców. W łagrze wiele osób stara się (i nie bez powodzenia) uchodzić za starszych i fizycznie słabszych, niż nimi są naprawdę. Wszystko to robi się nie zawsze świadomie, a jakoś tak instynktownie. Ironia życia zawiera się w tym, że więcej niż połowa z tych, co dodawali sobie lat i jakby się pozbawiali sił, rzeczywiście znalazła się w stanie znacznie gorszym od tego, który miał być na pokaz. Ale w głosie Frühsorgera nie było żadnego udawania. Codziennie, rano i wieczorem, Frühsorger cicho się modlił, odwróciwszy się od wszystkich i utkwiwszy wzrok w podłodze, a jeżeli już brał udział w ogólnych rozmowach, to jedynie na tematy religijne, a więc bardzo rzadko, gdyż aresztanci nie lubią takich tematów. Stary bezwstydnik, miły memu sercu Izgibin, próbował kiedyś pokpić sobie z Frühsorgera, ale jego dowcipy napotykały taki spokojny uśmiech, że wszystek ich ładunek szedł na marne. Cały zwiad lubił Frühsorgera, nawet sam Paramonow, któremu Frühsorger zrobił wspaniałe biurko, przepracowawszy przy nim chyba z pół roku.
Nasze łóżka stały obok siebie, więc często prowadziliśmy rozmowy i czasem Frühsorger, wymachując po dziecinnemu niewielkimi rękami, wyrażał zdziwienie, zetknąwszy się z moją znajomością jakichś popularnych historii ewangelicznych – co w prostocie swej duszy uważał za dostępne jedynie wąskiemu kręgowi religijnych ludzi. Chichotał i cieszył się, kiedy wykazywałem się znajomością tych spraw. I podniesiony na duchu, zaczynał opowiadać mi te miejsca z Ewangelii, których albo nie byłem pewien, albo w ogóle o nich nic nie wiedziałem. Bardzo mu się te rozmowy podobały.
Ale jednego razu, wyliczając imiona dwunastu apostołów, Frühsorger się pomylił. Wymienił imię Pawła Apostoła jako rzeczywistego twórcy religii chrześcijańskiej, jej przywódcy i teoretyka. Znałem trochę biografię świętego Pawła i nie przepuściłem okazji, aby poprawić Frühsorgera.
– Nie, nie – powiedział, śmiejąc się. – Pan nie wie, proszę – i zaczął wyliczać na palcach – Piotr, Paweł, Marek…
Opowiedziałem mu wszystko, co wiedziałem o apostole Pawle. Słuchał mnie uważnie i milczał. Było już późno i należało iść spać. W nocy przebudziłem się i w migoczącym, dymiącym świetle kopciłki ujrzałem otwarte oczy Frühsorgera i usłyszałem jego szept: „Boże, dopomóż mi! Peter, Paul, Markus…” Do rana już nie spał i wcześnie poszedł do pracy. Powrócił późno wieczorem, kiedy już zdążyłem zasnąć. Rozbudził mnie cichy, starczy płacz. Frühsorger modlił się, klęcząc.
– Co z panem? – spytałem, doczekawszy końca modlitwy.
Frühsorger znalazł mą rękę i uścisnął ją.
– Ma pan rację – powiedział. – Pawła nie było w liczbie dwunastu apostołów. Zapomniałem o Bartłomieju.
Milczałem.
– Pan się dziwi moim łzom? – powiedział. – To łzy wstydu. Ja nie mogę, nie powinienem zapominać takich rzeczy. To grzech, to wielki grzech. Mnie, Adamowi Frühsorgerowi, obcy człowiek wytyka niewybaczalny błąd. Nie, nie, pan tu nic nie zawinił – to ja sam, to jest mój grzech. Ale to dobrze, że pan mnie poprawił. Wszystko będzie dobrze.
Ledwo go uspokoiłem i od tej pory (było to krótko przed zwichnięciem stopy) staliśmy się jeszcze większymi przyjaciółmi.
Jednego razu, kiedy w warsztacie stolarskim nikogo nie było, Frühsorger wydobył z kieszeni zatłuszczony notatnik w płóciennej oprawie i przywołał mnie skinieniem ręki do okna.
– Spójrz – powiedział, wyciągając do mnie maleńką połamaną fotografię-„momentówkę”.
Było to zdjęcie młodej kobiety, z jakimś przypadkowym, jak na wszystkich „momentówkach”, wyrazem twarzy. Pożółkła, popękana fotografia była starannie oklejona kolorowym papierkiem.
– To moja córka – powiedział uroczyście Frühsorger. – Moja jedyna córka. Żona już dawno umarła. Córka co prawda do mnie nie pisze, ale pewnie nie zna adresu. Pisałem do niej wiele razy i teraz też piszę. Tylko do niej. Nikomu tej fotografii nie pokazuję. Jeszcze z domu ją mam. Sześć lat temu wziąłem ją z komody.
W drzwiach warsztatu bezszelestnie pojawił się Paramonow.
– Czy to córka? – powiedział, szybko spojrzawszy na zdjęcie.
– Córka, obywatelu naczelniku – odrzekł, uśmiechając się, Frühsorger.
– Pisze?
– Nie.
– Cóż to, zapomniała o starym? Napisz do mnie podanie, aby ją odszukano, wyślę gdzie należy. Jak twoja noga?
– Kuleję, obywatelu naczelniku – odpowiedziałem.
– No, to kulej sobie, kulej – i Paramonow wyszedł.
Od tego czasu, nie kryjąc się już przede mną, Frühsorger po ukończeniu modlitwy i położeniu się do łóżka wyciągał fotografię córki i głaskał jej barwne obramowanie.
I tak żyliśmy spokojnie przez prawie pół roku, aż jednego razu przywieziono pocztę. Paramonowa nie było, gdzieś wyjechał, i pocztę przyjmował jego sekretarz, więzień Riazanow, który, jak się okazało, wcale nie był agronomem, lecz jakimś tam esperantystą, co mu zresztą nie przeszkadzało w zręcznym zdzieraniu skór z padłych koni, w wyginaniu grubych żelaznych rur po napełnieniu ich piaskiem i rozgrzaniu w ognisku oraz w prowadzeniu kancelarii naczelnika.
– Spójrz no – powiedział do mnie – przysłali jakieś oświadczenie związane z Frühsorgerem.
W pakiecie było oficjalne „pismo” zawierające prośbę o zapoznanie więźnia