Światy równoległe. Łukasz Lamża

Światy równoległe - Łukasz Lamża


Скачать книгу
by przypuszczać, gdyby sądzić wyłącznie po ich obecności w mediach głównego nurtu. Nawet jeśli jest to treść dogłębnie fałszywa, myślę, że warto dobrze ją poznać.

      Drugim moim celem – choć nie najważniejszym – jest wyjaśnienie, czysto merytorycznie, dlaczego dane przekonanie jest błędne. Co ciekawe, w większości przypadków procedura ta doprowadziła mnie przy okazji do pytania o to, czym są nauka, dowody i pewność jako taka, a więc na grunt działu filozofii zwanego epistemologią. Pseudonauka rośnie bowiem najchętniej w „sferze cienia” – obszarze wiedzy ludzkiej, który jest obciążony szczególnie dużą dozą niepewności. Nawigowanie po tych obszarach wymaga wielkiego wyczucia i zrozumienia, jak działa nauka i jakiego właściwie poziomu pewności powinniśmy się po niej spodziewać. Sporą część tej książki poświęcam więc temu, co dzieje się za kulisami nauki i medycyny.

      Trzeci i najważniejszy cel, który sobie postawiłem, to próba odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego?”. Dlaczego istnieją ruchy młodoziemskie i płaskoziemskie, dlaczego kwitnie handel homeopatyczną wodą, gigantycznymi dawkami witaminy C i magicznymi kabelkami do sprzętu audio? Jeżeli naszym celem jest świat oczyszczony z bzdur, świat racjonalny, epistemologicznie „czysty” – przynajmniej w tym zakresie, w którym irracjonalne zabrudzenia światopoglądu powodują realne ludzkie cierpienie – to powinniśmy ze szczególną uwagą przyjrzeć się właśnie pytaniom o głębokie przyczyny.

      Na koniec powinienem chyba wyznać, że w trakcie pisania tej książki trudno mi było zachować powagę, której można by się pewnie spodziewać po tak podniosłej deklaracji celów. Cóż, wspominałem już, że czasem nie sposób się nie uśmiechnąć, gdy czyta się recenzje audiofilskich kabli zasilających, kreacjonistyczne obliczenia tempa produkcji nawozu na arce Noego albo relacje z eksperymentów płaskoziemców. Co bardziej kuriozalne znaleziska, na które natrafiłem, badając „kiepskie teorie”, przytaczam w kolejnych rozdziałach. Starałem się nie pokpiwać i nie puszczać oka, ale pewnie nie zawsze mi się udało. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi.

      1 Antyszczepionkowcy

      czyli co się dzieje, gdy spotykają się wiedza i wartości

      Protesty przeciwko szczepieniom właściwie pojawiają się, odkąd istnieją same szczepionki – znamy z historii akcje antyszczepionkowe z połowy XIX wieku. Motywacje są najróżniejsze: finansowe, religijne, merytoryczne, ideologiczne. Wątpliwości budzą skutki uboczne czy przymus szczepień, a zwłaszcza obejmowanie tym przymusem noworodków. Kiedy przyjrzeć się debatom na temat szczepień obowiązkowych z perspektywy nieco szerszej niż epidemiologiczna, okazuje się, że wyrastają one na wybuchowym koktajlu składającym się z dwóch składników aktywnych – nieporozumienia co do wiedzy i co do wartości – na co nakłada się jeszcze, jak to często bywa w medycynie, codzienna, niedoskonała praktyka medyczna, nie zawsze tak świetlana jak w podręcznikach epidemiologii. Choć więc w mediach opór przeciwko szczepieniom często przedstawia się jako prosty konflikt niewiedza kontra wiedza, w rzeczywistości jest on znacznie bardziej skomplikowany.

      Mogłoby się wydawać, że nie ma nic prostszego niż obalenie na gruncie nauki określonego nieprawdziwego stwierdzenia na temat szczepień. Gdy czyta się materiały antyszczepionkowców, czy to polskie, czy zagraniczne, regularnie pojawiają się w nich wciąż te same, dawno już skompromitowane argumenty. Są ich dziesiątki. Można by się zastanawiać, dlaczego właściwie nie da się ich „po prostu obalić”. Problem tkwi w tym – co będzie przewijało się w tej książce jak mantra – że świat jest naprawdę, ale to naprawdę bardzo skomplikowany i nawet na pozór najprostsze stwierdzenie potrafi kryć w sobie setki subtelności, zaułków i zastrzeżeń. Wielu fałszywych tez nie da się „po prostu” obalić – czasem trzeba do tego długiego wykładu albo opasłego tomu.

      W tym zresztą często tkwi moc argumentacji pseudonaukowej – w ciągu minuty można spokojnie wypowiedzieć dziesięć nieprawdziwych zdań, które będą intuicyjnie zrozumiałe dla publiczności, podczas gdy rozpracowanie ich zajęłoby wiele godzin i wymagałoby sięgnięcia do specjalistycznej wiedzy z zakresu fizyki, chemii, farmakologii, fizjologii człowieka i biotechnologii. Istnieją całe książki poświęcone wyłącznie cierpliwemu rozprawianiu się z tego typu nieprawdami1. Ponieważ systematyczna walka z mitami na temat szczepień nie jest celem tej książki, spróbuję może na próbę zademonstrować, jak wygląda rozmowa z jednym tego typu „mikroargumentem” antyszczepionkowców: „rtęć w szczepionkach powoduje autyzm”. Potem przejdziemy do kwestii wartości i „brudnej codzienności” szczepień.

      „Szczepionki są trujące, bo zawierają rtęć”

      Jest to jedno z tych stwierdzeń, które mają wielką moc oddziaływania ze względu na szybkie, emocjonalne, negatywne skojarzenie. W tym przypadku to skojarzenie „rtęć = źle”. Jest to jednak potężne uproszczenie, i to z dwóch powodów.

      Po pierwsze, rtęć w czystej, pierwiastkowej postaci, w jakiej występuje choćby w staromodnych termometrach rtęciowych albo w niektórych związkach chemicznych, istotnie jest toksyczna. Samo występowanie w jakimś związku chemicznym atomu rtęci nie oznacza jednak z automatu, że ów związek jest szkodliwy dla zdrowia. Często podawaną przy tej okazji, bardzo dobrą analogią jest przypadek chloru: w temperaturze pokojowej czysty chlor jest żółtawym gazem, który w odpowiednio dużym stężeniu jest silnie toksyczny. Podczas I wojny światowej stosowano go zresztą jako broń chemiczną: w czasie II bitwy pod Ypres, 22 kwietnia 1915 roku, armia niemiecka wypuściła do atmosfery sto sześćdziesiąt osiem ton tej substancji, czym spowodowała spore straty po stronie aliantów. Dokładnie te same atomy chloru, jeśli złączyć je w odpowiednich proporcjach z atomami sodu, tworzą jednak sól kuchenną, NaCl.

      Drugą sprawą jest stężenie. Niemal wszystko w odpowiednio dużej dawce jest śmiertelne, a w odpowiednio małej – nieszkodliwe (chyba że wierzyć homeopatom, którzy twierdzą, że w bardzo małej dawce substancje na nowo zaczynają być aktywne biologicznie – zobacz rozdział 4). Zresztą nawet solą kuchenną można się zatruć, chociaż co ciekawe, w tym przypadku zagrożenie wiąże się głównie z poziomem sodu, a nie chloru. Hipernatremia, czyli niebezpiecznie duże stężenie sodu we krwi, powoduje między innymi obkurczanie się mózgu, czego skutkiem mogą być splątanie, dreszcze, a nawet napad padaczkowy i śmierć.

      Krótko mówiąc, sama obecność danego pierwiastka w jakimś produkcie o niczym jeszcze nie świadczy. Sprawie trzeba przyjrzeć się bliżej – czy postać, w jakiej występuje, i jego stężenie są powodem do niepokoju. W przypadku obecności rtęci w szczepionkach nieporozumienie wynika z obu tych źródeł.

      Po pierwsze, nie jest to rtęć pierwiastkowa, tylko prosty związek organiczny o nazwie tiomersal[1], będący środkiem antyseptycznym i grzybobójczym, zapewniającym bezpieczeństwo mikrobiologiczne szczepionek. W organizmie ludzkim związek ten zostaje rozbity; jedna „połówka” tiomersalu staje się związkiem o nazwie kwas tiosalicylowy, atom rtęci zaś pozostaje przyłączony do krótkiej węglowej „końcówki” tiomersalu i trafia do krwiobiegu w postaci związku o nazwie etylortęć. Ten z kolei, w porównaniu choćby ze swoim bliskim chemicznym kuzynem, metylortęcią (która występuje między innymi w rybach oceanicznych i jest z tego powodu pod lupą świata medycznego), jest względnie szybko usuwany z organizmu2 i nie przekracza tak zwanej bariery krew–mózg, a więc nie trafia z krwiobiegu do tkanek mózgu3. To jedna z subtelności chemii – dwie cząsteczki różniące się od siebie tylko kilkoma atomami, jak metylortęć i etylortęć, potrafią oddziaływać na organizm w skrajnie różny sposób.

      To jednak tylko połowa wyjaśnienia. Ilości tiomersalu obecne w szczepionkach (zwykle jest to pięćdziesiąt mikrogramów, a więc milionowych części grama, na dawkę) dobierane są tak, aby uniemożliwiały rozwój mikroorganizmów, a nie szkodziły


Скачать книгу