Åšwiaty równolegÅ‚e. Åukasz Lamża
jednostkami, wchodzi tu w grę dokładnie ta sama logika, dzięki której wiemy, że nie upijemy się w trupa od ilości alkoholu znajdującej się w jednym kawałku tortu. W przypadku farmaceutyki wszystkie składniki są ponadto ważone z dokładnością, no cóż, laboratoryjną. Zresztą w sprawach bezpieczeństwa jeszcze lepsza od teorii jest praktyka. I rzeczywiście, nie ma żadnych dowodów na to, że stosowanie szczepionek z tiomersalem powoduje zatrucie rtęcią4.
Co jednak najistotniejsze, wszystkie te subtelności stają się z każdym kolejnym rokiem coraz mniej istotne, ponieważ począwszy od lat dziewięćdziesiątych XX wieku, tiomersal jest stopniowo wycofywany ze szczepionek stosowanych w Stanach Zjednoczonych i krajach Unii Europejskiej. Dziś (czyli w maju 2019 roku, gdy piszę ten tekst) w Polsce występuje wyłącznie w czterech wariantach szczepionki przeciwko błonicy produkowanych przez IBSS Biomed SA. Skąd to odejście? Cóż, medycyna i farmakologia po prostu się rozwijają, po co więc stosować związki, w przypadku których występuje choćby najmniejsze ryzyko działań niepożądanych – zwłaszcza jeśli ryzyko to zostało rozdmuchane w mediach? Zresztą tiomersal stosuje się jako środek konserwujący w produktach medycznych od lat trzydziestych XX wieku, więc już najwyższy czas na emeryturę. Jednym z jego następców jest 2-fenoksyetanol, środek, który można chyba zareklamować o wiele lepiej niż tiomersal: nie tylko bowiem występuje w wielu perfumach jako tak zwana fiksatywa, czyli związek przyspieszający schnięcie, lecz także jest składnikiem popularnego środka odkażającego, octeniseptu. Jeśli więc kiedykolwiek psiknęliście octenisept dziecku na ranę, wprowadziliście do jego organizmu jednego z czołowych następców tiomersalu. Lepiej?
Ten autyzm…
Jak widać, rozwianie jednej tylko wątpliwości nie jest prostą sprawą, a w rzeczywistości dogłębne omówienie kwestii tiomersalu wymagałoby napisania sporej rozprawy naukowej. Jest zresztą chyba jasne, że nad niektórymi subtelnościami tego zagadnienia z konieczności się prześlizgnąłem. W medycynie można zaś w dany temat wchodzić… i wchodzić… i wchodzić… Wspominałem już, że świat jest bardzo skomplikowany? Nic dziwnego, że nawet po godzinnym wykładzie o tiomersalu ktoś o najzupełniej otwartym umyśle wciąż może mieć uzasadnione pytania.
Bywa jednak, że jakiś zarzut jest oparty na przesłankach w tak oczywisty sposób fałszywych, że aż trudno uwierzyć w to, jak trwale obecny jest on w debacie publicznej. Tak właśnie jest w przypadku słynnego artykułu Andrew Wakefielda z 1998 roku, od którego rozpoczęła się cała potężna afera pod tytułem „szczepionki a autyzm”. Od tego czasu zarówno jego artykuł, jak i on sam zostali zdyskredytowani w każdy możliwy sposób znany społeczności naukowej i lekarskiej – a jednak wciąż można spotkać się z tezą, że Wakefield nie tylko pisał prawdę, ale i że jest wręcz wielkim bohaterem medycyny. Jest to historia tak nieprawdopodobna, w dodatku pięknie ilustrująca „anatomię” oszustwa naukowego, że warto opowiedzieć ją w całości (historię innego sławnego „oszustwa” naukowego, które ostatecznie prawdopodobnie nie okazało się oszustwem, opowiadam w rozdziale 9 o strukturyzacji wody).
Wszystko zaczęło się od artykułu zatytułowanego Ileal-Lymphoid-Nodular Hyperplasia, Non-Specific Colitis, and Pervasive Developmental Disorder in Children [Guzkowy przerost limfoidalny jelita grubego, nieswoiste zapalenie okrężnicy i całościowe zaburzenia rozwoju u dzieci] opublikowanego w 1998 roku w jednym z najbardziej prestiżowych czasopism medycznych świata „The Lancet”5. Tekst miał dwanaścioro autorów, pierwszym zaś, czyli tradycyjnie najważniejszym, był Andrew Wakefield. W artykule opisano historię medyczną dwanaściorga dzieci w wieku od trzech do dziesięciu lat przyjętych do londyńskiego Royal Free Hospital, u których nagle pojawiły się zaburzenia zachowania (głównie językowe) i u których później zdiagnozowano również choroby układu pokarmowego. Zasadniczą tezą artykułu było więc współwystępowanie zaburzeń rozwojowych (w dziewięciu przypadkach był to autyzm) z chorobami jelit (głównie: chroniczny stan zapalny).
Rzecz w tym, że pojawienie się niepokojących symptomów w zachowaniu dzieci w ośmiu przypadkach na dwanaście zbiegło się w czasie z podaniem im szczepionki typu MMR, czyli przeciwko odrze, śwince i różyczce. Co ciekawe, sami autorzy pracy zaznaczają wyraźnie, że nie stwierdzili powiązania przyczynowego między szczepionką a opisywanymi objawami6 – co w zasadzie nie powinno dziwić, ponieważ samo następstwo czasowe pomiędzy dwoma zjawiskami, zwłaszcza zaobserwowane u zaledwie kilkunastu osób, absolutnie nie dowodzi związku przyczynowego. Zasadniczym tematem artykułu, co można poznać choćby po jego tytule, było wyłącznie powiązanie między chorobami układu pokarmowego i autyzmem7, a zbieżność czasowa ze szczepieniami została wymieniona przy okazji jako dodatkowy element historii medycznej tej konkretnej dwunastki dzieci.
Tyle artykuł. Okazuje się jednak, że sam Andrew Wakefield miał dodatkowy powód, aby umieścić w tym tekście wzmiankę o szczepionce MMR. Tuż przed publikacją artykułu w „The Lancet” zorganizował konferencję prasową, na której ogłosił, że w świetle jego badań rozsądnie będzie wstrzymać się od podawania dzieciom potrójnej szczepionki, a decydować się w zamian za to na wykonywanie trzech osobnych szczepień. Późniejsze śledztwo dziennikarskie oraz postępowania wyjaśniające i dyscyplinarne prowadzone przez redaktorów „The Lancet” oraz najróżniejsze komitety lekarskie, a także najzwyklejsze śledztwo prowadzone przez wymiar sprawiedliwości wykazały, że Wakefield znajdował się w sytuacji rażącego konfliktu interesu: wraz z ojcem jednego z dzieci opisywanych w artykule założył dwie spółki, Immunospecifics Biotechnologies Ltd. oraz Carmel Healthcare Ltd., których biznesplan opierał się na sprzedaży zestawów diagnostycznych do wykrywania „autystycznego zapalenia jelita cienkiego” (autistic enterocolitis) – nieistniejącej jednostki chorobowej wymyślonej przez Wakefielda, wywoływanej rzekomo przez szczepionkę MMR. Dodatkowym celem artykułu w „The Lancet” było więc dodanie wiarygodności stwierdzeniu, że taka choroba istnieje (skoro „napisano o tym w »The Lancet«”…). Co więcej, grupa rodziców, których dzieci opisano w artykule, planowała zbiorowy pozew wymierzony przeciwko producentom szczepionki, Wakefield zaś pełnił funkcję ich doradcy, przyjmując od prawników przygotowujących pozew wynagrodzenie w wysokości ponad czterystu tysięcy funtów8.
To jednak nie koniec. Z czasem okazało się, że dane, na których opierał się artykuł Wakefielda i współpracowników, zostały dramatycznie zafałszowane. Brytyjski dziennikarz śledczy Brian Deer na łamach innego szanowanego czasopisma medycznego „British Medical Journal” opublikował tekst, w którym szczegółowo porównał opis przypadków zamieszczony w artykule Wakefielda z zapisami medycznymi na temat tych samych pacjentów, uzyskanymi wprost z Royal Free Hospital9. Wykazał tam między innymi, że:
Troje z dziewięciorga dzieci, które miałyby rzekomo zostać zdiagnozowane jako chore na autyzm, w rzeczywistości nie otrzymało tego typu diagnozy.
Choć w artykule stwierdzono, że przed szczepieniem wszystkie dzieci rozwijały się prawidłowo, niektóre z nich posiadały udokumentowaną historię objawów zaburzeń rozwojowych.
Odstęp czasowy pomiędzy szczepionką a wystąpieniem objawów nie wynosił w rzeczywistości maksymalnie czternastu dni, jak stwierdzono w artykule, lecz w niektórych przypadkach nawet kilka miesięcy.
Gdy fakty te zaczęły wychodzić na światło dzienne, rozpętała się burza. W 2004 roku, po pierwszej serii artykułów Deera, dziesięcioro spośród dwunastki autorów artykułu opublikowało wspólnie na łamach „The Lancet” oficjalny komunikat, tak zwaną częściową retrakcję, oznaczającą, że publicznie wycofują się z wniosków swojego artykułu. 2 lutego 2010 roku nastąpiła już pełna retrakcja ze strony samego „The Lancet”, co jest bardzo rzadkim zdarzeniem, równającym się w praktyce temu, że artykuł „wykreśla się ze świata nauki”. Do tytułu artykułu dodano formalnie słowo retracted (wycofany), na dostępnych w internecie kopiach artykułu w formacie PDF przez środek każdej kartki przebiega olbrzymi czerwony napis o tej samej treści. To nie zdarza się na co dzień