Święte słowo. Sigríður Hagalín Björnsdóttir

Święte słowo - Sigríður Hagalín Björnsdóttir


Скачать книгу
innemu w podobnej sytuacji doradziłaby to samo, jaki sens jest nosić w sobie dziecko po dwutygodniowej przygodzie z byle szmirusem ze stolicy? Ale to nie była przygoda, w każdym razie dopóki trwała, nie z jej strony.

      Dał jej prezent z okazji rozstania, starą broszkę. Biały ptak wylatujący ze złotej klatki, przypiął go do jej starego anoraka, kiedy stali na nabrzeżu, jego towarzysze przygotowywali jacht do wypłynięcia.

      – Nigdy cię nie zapomnę – powiedział. – Dałaś mi wolność do bycia tym, kim jestem.

      Nic nie powiedziała, nie chciała znów pytać, czy będą w kontakcie, czy zadzwoni do niej po przyjeździe do Rejkiawiku, patrzyła tylko, jak uwalnia cumy i wskakuje na pokład, stał w rozkroku i machał jej, a łódź się oddalała.

      Zanim wróciła do domu, wypięła broszkę z kurtki i schowała do kieszeni, wiedziała, że on nie zadzwoni.

      Nie chce o nim myśleć, usunęła go z pamięci, zamknęła w małej pozłacanej klatce w sercu, wyrzuciła klucz. Ragnheidur ma do tego talent, talent do miłości, szybko się zakochuje. A na koniec okazuje się, że wszystkie te romanse nie niosą ze sobą nic innego poza rozczarowaniem, już się nauczyła znosić w milczeniu miłosne rozczarowania. Tym razem jednak wyniosła z tego coś więcej niż odrzucenie, urodzi to dziecko i będzie je kochać, w zamian też będzie bezwarunkowo kochana.

      Teraz wszystkie drogi prowadzą do Rejkiawiku, do Julii. Decyzja była tak łatwa, tak logiczna, w zasadzie sama się podjęła. Ragnheidur nawet postawiła tarota – dla zabawy, z nawyku – i wyciągnęła arcykapłankę i cesarzową, jedną po drugiej. Nie żeby to cokolwiek znaczyło, skąd.

      – Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – pyta zmartwiona mama. – Nie wiesz o tej dziewczynie nic poza tym, że mieszka z tym człowiekiem i spodziewa się z nim dziecka. Może jest zazdrosna. Może chce cię skrzywdzić.

      – Przestań – odpowiada Ragnheidur. – To tylko tymczasowo, dopóki nie znajdę sobie jakiegoś lokum. Poza tym już ją dość dobrze znam, pisujemy do siebie.

      – Mimo wszystko to dziwne – oburza się jej najlepsza przyjaciółka. – Jesteście w ciąży z tym samym palantem i będziecie razem mieszkać? Założycie dla niego harem czy coś takiego? To jest po prostu obrzydliwe i na pewno nielegalne. Jakbyście byli sektą czy czymś takim.

      – Nie będzie żadnego haremu, głuptasie. Jego tam nie będzie. Normalnie wpadł w szał, kiedy Julia powiedziała mu, że zamieszkamy razem w jego mieszkaniu, a on się musi wyprowadzić, dopóki nie znajdziemy dla siebie czegoś innego. Kupił sobie bilet do Kopenhagi. Mówi, że zostanie tam na zimę, zamieszka na barce w porcie.

      – To wszystko razem jest strasznie dziwne. Raczej wbrew naturze, powiedziałabym.

      – Musisz poznać Julię. Naprawdę świetna dziewczyna.

      – Myślę, że jeszcze zrobi z ciebie miazgę.

      Ragnheidur chichocze, ale już nie jest tak przekonana, jaką udaje. Oczywiście nie wie nic na temat tej dziewczyny, obawiała się, że ona będzie chciała ją zabić podczas tego jedynego ich spotkania, w tamtym okropnym miejscu w Skeifan. Julia się spóźniła, ostrzyżona na zapałkę i chuda jak więźniarka z Belsen, z tym szaleńczym błyskiem w oku.

      Ale było w niej coś miłego i kruchego, Ragnheidur nie potrafi jej nie lubić. Jest niezwykle dowcipna, w każdym razie w tych mejlach, bezczelna i błyskotliwa, w tym surowym śródmiejskim życiu czuje się niczym ryba w wodzie, wszystkich kojarzy, na wszystkim się zna.

      Ale Julia gra u siebie. Zawsze będzie miała przewagę, jeśli zechce ją wykorzystać.

      Ragnheidur patrzy przez okno, fiord jest szary, karłowata roślinność żółta, czerwona i fioletowa, nad Djup nadciąga bezlitosna zima. Oczywiście, że chce jechać do Rejkiawiku. Chce podjąć naukę, zostać prawdziwą plastyczką, rozczytuje się w artykułach w dodatku weekendowym o Tracey Emin i Damienie Hirście, rekinie w formalinie, ona też chce wzbudzać oburzenie i podziw.

      Kierowca ciężarówki wychodzi z kibla i zapina spodnie, rzuca barmanowi pozdrowienie i daje jej znak, żeby się zbierała. Chcę przejechać przez wyżynę, zanim się ściemni, mówi, a Ragnheidur wzdycha, dopija colę, w tej sytuacji już się nie rozmyśli.

      Wspinają się do szoferki i ruszają. Na drodze stoi owca z dwójką tłuściutkich jagniąt, gdy kierowca trąbi, maciorka natychmiast bierze nogi za pas, a za nią jedno jagnię. Drugie stoi i wbija wzrok w zbliżające się auto. Ragnheidur wstrzymuje oddech, spodziewa się wypadku, uderzenia, plam krwi i kępek wełny na przedniej szybie, ale zwierzak w ostatniej chwili uskakuje z drogi, nietknięty.

      Kierowca kręci głową.

      – Co za, kurwa, idiota – mówi, a potem się nie odzywa aż do Holmaviku.

      *

      Nikogo nie ma w domu.

      Ragnheidur stoi na mokrym chodniku z walizką i kartonem z książkami, z kołdrą w czarnym worku na śmieci, i po raz czwarty naciska dzwonek. Zrobiła z siebie idiotkę, jak mogło jej przyjść do głowy, że to jest coś innego niż brzydki numer, to całe zaproszenie do wspólnego zamieszkania.

      Deszcz przychodzi falami, jest już kompletnie przemoczona, nie chce myśleć o książkach w kartonie. One tam są, jej ulubienice, Svanurinn, Salka Valka, Imię róży, nie wyobrażała sobie, że mogłaby je zostawić w domu. Pozostałe miały dojechać następnym transportem z jej łóżkiem, biurkiem i regałem, ale chyba nic z tego nie będzie. Będzie musiała wrócić do domu z podkulonym ogonem i przemokniętymi ulubionymi książkami, poświęconymi w imię infantylnej wiary właścicielki.

      Zauważa żółtą plamę na chodniku, karteczkę samoprzylepną, którą deszcz zmył z drzwi. Podnosi ją i rozszyfrowuje litery:

      Cześć,

      Atli z 3 B Cię wpuści

      Tadam

      J

      Odnajduje dzwonek, naciska i zanim się zdąży się zorientować, wesoły starszy jegomość taszczy po schodach jej karton z książkami i inne rzeczy, a ona podąża za nim i usiłuje wybronić się przed zalewem pytań, skąd pochodzi, czy długo zostanie, czy jest krewną Julii, czy Örlygura, jak oni się tam pomieszczą we trójkę. Wychudzony mały pies szczeka u niego na progu, on wpycha go kapciem do mieszkania i kontynuuje wspinaczkę na poddasze, rzuca karton przed drzwiami i szerokim gestem podaje jej klucz, voilá, mademoiselle!

      Ragnheidur dziękuje mu za pomoc i czeka, dopóki sąsiad nie zejdzie na dół, po czym wkłada klucz do zamka i otwiera drzwi. Serce wali w jej piersi, nie wie, czego się spodziewała, ale mieszkanie jest takie małe, takie maleńkie! Naprzeciwko drzwi znajduje się miniaturowa wnęka kuchenna, na prawo niewysprzątana sypialnia, nieposłane stare żelazne łóżko, sterty ubrań na podłodze. Po lewej mały salonik wyposażony w uginający się pod ciężarem wieku komplet wypoczynkowy, który kiedyś był jasnobrązowy, zdobiony frędzlami i dzyndzlami. Stolik wygląda na zrobiony ze skrzyni po starym klawesynie i szklanego blatu. Są tu także duży telewizor, magnetowid i gramofon, pod jedną ze ścian ustawiono kuchenny stolik i dwa krzesła. Poza tym ściany w salonie całkowicie przesłaniają książki, które znajdują się także na stoliku i parapecie, gdzie walczą o przestrzeń życiową z dwoma zabiedzonymi roślinkami. Zarówno w saloniku, jak i sypialni sufit jest skośny, trudno sobie wyobrazić, by dorosły człowiek był w stanie się wyprostować gdzie indziej niż na kilku metrach kwadratowych pośrodku mieszkania.

      Ragnheidur opadają ręce, co też tej Julii strzeliło do łba, że się tu obie pomieszczą? To mieszkanie nie zmieści nawet jednej osoby w całości, może zakochana para byłaby w stanie dzielić to mieszkanie pod warunkiem, że przez cały czas tuliliby się do siebie.

      Na początku nie odnajduje nawet łazienki, dopóki nie wyjdzie na klatkę, tam za drzwiami do szafy mieści się nieduża toaleta, główka prysznica wisi na środku, nad muszlą.

      Ragnheidur


Скачать книгу