Honor. Lene Wold
rodziny był zagrożony, jako że Szarkijja nie wyszła za mąż i nie miała dzieci, i więcej czasu poświęcała na naukę i spotkania z przyjaciółmi, niż na szukanie sobie męża. Gadali też, że najchętniej żyłaby szybkim miejskim życiem i że nie nadawała się do małżeństwa.
Natomiast Baba i mama twierdzili, że pobrali się z miłości. Rahman i Nasir nie mieli powodu w to wątpić. Ojciec i mama ciągle przekomarzali się i śmiali jak nastolatki, gdy wieczorami przytulali się do siebie pod wełnianymi pledami. Baba potrafił komplementami i drobnymi upominkami z targu sprawić, że mama oblewała się rumieńcem. A opowieści mamy o jej życiu i przygodach w mieście, zanim się pobrali, zawsze wywoływały na twarzy Baby ciepły uśmiech. W każdą sobotę wstawała nieco wcześniej, aby zaparzyć słodką herbatę szałwiową i podać mu ją do łóżka. Gdy para z wrzącej wody napełniała namiot, a blade promienie słońca igrały na ubitej ziemi, świat w oczach Baby był idealny.
– Jesteś wszystkim, czego mężczyzna może pragnąć – mawiał, kiedy mama szła ku niemu po dywanie, ostrożnie niosąc gorące czarki z herbatą.
Rahman był święcie przekonany, że nikt na całym świecie nie kocha się tak bardzo jak jego rodzice. Aż do owego dnia wokół misy z jedzeniem, kiedy matka splunęła ojcu na ręce.
Przewróciła oczami i wstała. Chciała jakiejś reakcji, wyjaśnienia, czegokolwiek ze strony Baby, ale on – najsilniejszy z nich wszystkich, dumny ojciec, który zawsze miał coś do powiedzenia – siedział i gapił się na własne pięści, jakby nie należały już do niego. Jakby wstyd zapuścił korzenie tam, gdzie kiedyś był jego honor. Łza spłynęła na jego gęstą brodę. Surowy ojciec Rahmana siedział i płakał.
W tamtej chwili Rahman pojął, że odtąd nic już nie będzie takie jak przedtem. Hierarchia władzy została postawiona na głowie w tej rodzinnej szarpaninie. Ze zdumieniem spostrzegł, że to on – najmłodszy – najlepiej wyszedł z całej tej sytuacji. Patrzył na Babę i brata stłamszonych poczuciem winy, podczas gdy jego sumienie było czyste. Dostał nauczkę, przyjął swoją karę. Ból po śmierci Masumy zdążył się ulotnić. Rany na twarzy zaczynały mu się goić. Miejsce wyrzutów sumienia zajął odzyskany honor. Był silny, był odważny i już nie bał się fizycznego bólu.
– A mnie żal Baby i Nasira – powiedział Rahman do matki i spróbował się uśmiechnąć, co wyszło mu niezgrabnie i cudacznie z powodu rozciętej wargi. W spojrzeniu matki wyczuł tę samą troskę. Stało się tak, jak miało się stać, pomyślał Rahman. Wyrzuty sumienia, wszystko to, co bolesne i trudne, skomplikowane lub niejednoznaczne, można było wymienić na honor. To czyniło z honoru rzecz najcenniejszą na świecie. Coś, czego warto było bronić – za wszelką cenę i zawsze.
W jednej chwili Rahman zrozumiał, dlaczego Masuma musiała ponieść konsekwencje swoich czynów. To było jedynie słuszne, najlepsze dla wszystkich. Tak było lepiej, dla niej i dla jej rodziny.
*
– Musisz zrozumieć, że honor zawsze oznacza zbiorową odpowiedzialność i miłość – mówi Rahman. Minął rok od naszego ostatniego spotkania, ale on, ta kafejka i nasza rozmowa są wciąż takie same. Tłumaczy mi, że wszyscy mężczyźni w rodzinie odpowiadają za jej honor i że żaden ojciec ani matka nie pragną krzywdy swoich dzieci, lecz wyznaczają im granice, aby nauczyć je odróżniać dobro od zła.
– Ale wyznaczać komuś granice a zabić go to przecież nie to samo – mówię.
– Jesteśmy społecznością, która wspólnotę stawia ponad jednostkę – odpowiada Rahman. Gestykuluje z ożywieniem, usiłując wyjaśnić mi logikę zabójstw honorowych. – Kiedy ktoś narusza czyjś honor, sam stawia się poza wspólnotą. Taki ktoś pozbawia swoich bliskich godności i znaczenia. Sam się wystawia na ryzyko kary grożącej za to, czym przewinił. – Kręci głową i mówi, że w zachodnich mediach przedstawia się to tak, jakby to rodzice decydowali: zabić czy nie zabić, podczas gdy w istocie decyzja o wyborze między dobrem a złem należy do samych dzieci.
Zastanawiam się. On częściowo ma rację. Media zazwyczaj przedstawiają zabójstwa honorowe jako barbarzyńskie praktyki pozbawione kulturowego kontekstu i logiki. Często traktuje się je jako zjawisko, które występuje jedynie w społeczeństwach tradycyjnych, tak oddalonych od zachodnich norm moralnych, że nie umiemy utożsamić się z żadnym z jego aspektów. Jednak zabójstwo honorowe to w praktyce to samo co kara śmierci. To kolektywne dyscyplinowanie, w którym zabójstwo jest reakcją na to, co lokalna społeczność definiuje jako zbrodnię. I jest to częściowo sankcjonowane przez państwo, ponieważ system prawny w Jordanii pośrednio daje ludziom prawo do samosądu, jako że kary za zabójstwa honorowe są minimalne.
Jednak osobę skazaną na śmierć w USA określa się w zachodnich mediach jako przestępcę, podczas gdy ktoś zgładzony w imię honoru na Bliskim Wschodzie jest traktowany przez nas wyłącznie jako ofiara. Przyczyną nie jest w pierwszym rzędzie to, że zabójstw honorowych dokonuje się pozasądownie, ani też fakt, że dokonują ich krewni ofiary, tylko to, że osoba zabijana nie popełniła według nas żadnej zbrodni. A to przeświadczenie jest uwarunkowane kulturowo i aksjologicznie.
Tak czy inaczej jednak poglądy na karę śmierci czy mord honorowy zależą od tego, czy przemoc i zabójstwo uznaje się za dopuszczalny rodzaj kary, czy też nie. A co do tego nie ma zgody – ani w Jordanii, ani w USA.
– Jest pan za karą śmierci? – pytam Rahmana.
Kiwa głową, tłumacząc, że jego zdaniem w pewnych przypadkach jest ona usprawiedliwiona, ale że kara musi być proporcjonalna do zbrodni. Oko za oko, tak to działa, precyzuje.
Próbuję pojąć to, co mówi. Logika kary, do której odsyła, to zasada odwetu. Zatem jeżeli honor i ludzkie życie są tyle samo warte, można uznać obrazę honoru za czyn równie haniebny jak mord. Jednak celem mordu honorowego jest nie tylko zemsta, lecz także odzyskanie honoru, a więc rodzaj rehabilitacji.
– Można odzyskać honor, zabijając innego człowieka?
Zastanawia się.
– Honor nie leży w samym zabójstwie, tylko w tym, że rodzina jest zdolna zareagować – mówi i przyznaje, że smutek po utracie dziecka pozostaje na zawsze, ale że honor zostaje przywrócony, kiedy cała rodzina zwraca się przeciw temu, kto zasłużył na karę. Dowodzi to, że nie cały ród jest chory. Uczynki wspólnoty mówią bowiem więcej niż zły wybór dokonany przez jednostkę.
– Tam, skąd pochodzisz, nie karze się przestępców? – pyta.
Patrzę na niego i potwierdzam, że tak, w Norwegii karzemy przestępców.
– Więc wiesz, dlaczego wymaga się kary. Nie wiesz natomiast, jak to jest stracić honor w tym kraju.
*
„Abd an-Nasir, co za podłe nazwisko”, usłyszał kiedyś Rahman w drodze ze szkoły – tak zawołali za nim starsi chłopcy. Przyśpieszył kroku, aż pustynny piasek chłostał mu łydki, gdy prawie biegł przez brązowe pustkowie.
To było długo po tym incydencie, kiedy Baba pobił go w namiocie. Dwa, może trzy miesiące. Teraz wszystko się zmieniło. Gdy tylko pojął, jak ważny jest honor, ten został mu odebrany. Ci, którzy dziś wołali za nim i z niego szydzili, to jego dawni koledzy. Razem się bawili i śmiali, opowiadali sobie historie. Ale to było kiedyś. Gdy imię Abd an-Nasir jeszcze cieszyło się szacunkiem. A on był jeszcze zwykłym chłopcem.
Rahman pomyślał o dniu, kiedy porzuciła ich matka, i poczuł, jak wzbiera w nim płacz. Przypomniał sobie, jak pakowała swoje rzeczy. Sukienki, buty i flakoniki z olejkiem migdałowym. Wszystko leżało na jednym stosie na podłodze. Widział Babę, który zalany łzami usiłował zatrzymać mamę, rzucał z powrotem jej ubrania, kurczowo ściskał jej biżuterię, tak że musiała mu ją dosłownie wydłubywać z dłoni.
– Inny mężczyzna by cię zabił – łkał. Jakby groźby kiedykolwiek