Istoty ulotne. Opowieści psychoterapeutyczne. Irvin D. Yalom
krótkie, przypadkowe notatki, jak i rozbudowane listy z poważnymi rozważaniami. Pisma profesora Muellera były schludnie pisane na maszynie i zakończone drobnym, bardzo eleganckim podpisem, listy Paula natomiast – zarówno starsze, pisane przez kalkę, jak i późniejsze, odbite na ksero – kończyła po prostu jedna litera P.
– Proszę, zacznij czytać. – Paul kiwnął mi głową.
Przeczytałem kilka pierwszych listów i przekonałem się, że była to bardzo wykwintna i ujmująca korespondencja. Chociaż profesor Mueller najwyraźniej miał dla Paula wiele szacunku, strofował go za zbytnie zamiłowanie do gier słownych. Już w pierwszym liście napisał: „Widzę, że jest Pan zakochany w słowach, Andrews. Wręcz tańczy Pan z nimi walca. Ale słowa to tylko nuty. Melodię tworzą myśli. To myśli nadają strukturę naszemu życiu”.
„Przyznaję się do winy” – odpowiadał Paul w kolejnym liście. „Nie pożeram i nie trawię słów, wolę z nimi tańczyć. I mam szczerą nadzieję, że zawsze będę popełniał ten grzech”. Kilka listów później, nie bacząc na dzielącą ich różnicę pozycji i półwiekową różnicę w latach, porzucili formalne tytuły „Pana” oraz „Profesora” i zaczęli zwracać się do siebie po imieniu: Paul i Claude.
W kolejnym liście moje oko padło na zdanie napisane przez Paula: „Zawsze jakoś udaje mi się wprawić towarzystwo w zakłopotanie”. A więc miał jakieś towarzystwo. „Przez to – kontynuował Paul – zawsze będę się cieszył samotnością. Wiem, że popełniam błąd, zakładając, że inni podzielają moje zamiłowanie do wielkich słów. Wiem, że narzucam im moje pasje. Nie wyobrażasz sobie nawet, jak szybko ci wszyscy goście zmywają się, kiedy próbuję się do nich zbliżyć”. „To coś istotnego” – pomyślałem. „«Cieszyć się samotnością» to zwrot łagodny i poetyczny w tonie, ale w istocie Paul jest chyba bardzo samotnym starym człowiekiem”.
A następnie, jeszcze parę listów później, przyszła chwila olśnienia, gdy trafiłem na ustęp mogący być kluczem do zrozumienia całej tej surrealistycznej sytuacji. Paul pisał: „Sam więc widzisz, Claude, że nie pozostało mi nic innego, jak szukać najżywszego i najszlachetniejszego umysłu, jaki potrafię znaleźć. Potrzebuję umysłu, który doceni moją wrażliwość, moją miłość do poezji, umysłu dość ostrego i zuchwałego, by podjąć ze mną dialog. Czy moje słowa przyprawiają cię o szybsze bicie serca, Claude? Potrzebuję żwawego partnera do tego tańca. Czy uczynisz mi ten honor?”.
I nagle jakbym doznał olśnienia umysłu. „Teraz wiem, dlaczego Paul tak się upierał, żebym przeczytał jego korespondencję. To takie oczywiste. Jak mogłem to przegapić. Profesor Mueller umarł dwadzieścia lat temu, a Paul poluje na nowego partnera do tańca! Oto co ma tutaj do rzeczy moja powieść o Nietzschem! Nic dziwnego, że byłem zdezorientowany. Zdawało mi się, że go sonduję, a w rzeczywistości on sondował mnie. Tak, to musi być to”.
Wpatrywałem się w sufit, zastanawiając się, jak wyrazić dokonany właśnie wgląd, gdy Paul wyrwał mnie z zadumy i wskazując na zegarek, przypomniał:
– Doktorze Yalom, nasz czas ucieka, proszę czytać dalej.
Posłuchałem go. Listy były urzekające i z przyjemnością zanurzyłem się w nich ponownie.
W kilku pierwszych tuzinach dawała się wyraźnie odczuć relacja między studentem i jego mistrzem. Claude często podsuwał konkretne zadania, na przykład: „Paul, chciałbym, żebyś napisał szkic zestawiający mizoginię Nietzschego z mizoginią Strindberga”. Przypuszczałem, że Paul wykonywał te polecenia, ale w dalszej korespondencji nie było o nich żadnych wzmianek. Musieli je omawiać w bezpośrednich rozmowach. Stopniowo jednak, po pół roku, rozróżnienie na role nauczyciela i ucznia zaczęło się rozmywać. Mniej było napomknięć o zadaniach do wykonania, niekiedy wręcz trudno byłoby stwierdzić, kto tu jest nauczycielem, a kto uczniem. Claude załączył kilka swoich własnych wierszy z prośbą o opinię, a odpowiedzi Paula, gdy namawiał Claude’a do wyłączenia umysłu i skupienia się na wewnętrznej gonitwie emocji, dalekie były od pochlebstwa. Z drugiej strony Claude krytykował poezję Paula, pisząc, że jest wprawdzie pełna pasji, lecz brak w niej zrozumiałego sensu.
Z każdą wymianą listów ich relacje stawały się coraz bardziej intymne i intensywne. Miałem uczucie, że trzymam w dłoniach popioły wielkiej miłości, być może jedynej miłości w życiu Paula. „Możliwe, że Paul cierpi z powodu nigdy nieprzeżytej do końca żałoby. Tak, tak, pewnie o to chodzi. To właśnie próbuje mi powiedzieć, nakłaniając mnie do czytania tej korespondencji z dawno nieżyjącym człowiekiem”.
W miarę upływu czasu tworzyłem kolejne hipotezy, ale żadna nie tłumaczyła w pełni tego, co widziałem. Im dłużej czytałem, tym bardziej mnożyły się pytania. Dlaczego Paul zwrócił się do mnie? Deklarował, że jego głównym problemem jest niemoc twórcza, dlaczego więc nie okazywał żadnego zainteresowania, gdy próbowałem drążyć to zagadnienie? Dlaczego nie chciał mi zdradzić szczegółów swojego życia? I dlaczego tak się upierał, żebyśmy spędzili całą sesję na czytaniu tych dawno przebrzmiałych listów? Powinniśmy jakoś to uporządkować. Uznałem, że muszę poruszyć wszystkie te sprawy, zanim się rozstaniemy.
Potem jednak trafiłem na wymianę listów, która dała mi do myślenia. „Paul, twoja przesadna gloryfikacja czystych doznań prowadzi cię w niebezpiecznym kierunku. Przypominam ci jeszcze raz o Sokratesie, który przestrzegał, że życie bez refleksji nie zasługuje na to, by je przeżyć”.
„Dobra robota, Claude” – pochwaliłem w myślach. „Sam dokładnie to samo bym powiedział. W pełni popieram twoje zalecenie, by Paul zastanowił się nad swoim życiem”.
Ale w swoim następnym liście Paul replikował ostro: „Mając wybór między życiem a rozważaniem życia, zawsze wybiorę to pierwsze. Uniknąłem choroby szukania uzasadnień i tobie też to zalecam. Pęd do wyjaśniania wszystkiego jest epidemią współczesnej myśli, a głównymi jej nosicielami są terapeuci: każdy, z którym się zetknąłem, cierpiał na tę chorobę, a jest ona zaraźliwa i uzależniająca. Uzasadnienia to iluzja, miraż, sztuczna konstrukcja, usypiająca kołysanka. Uzasadnienie nie jest realnym bytem. Nazwijmy je tak, jak na to zasługuje: tchórzliwa obrona przed szarpiącą nerwy i rzucającą na kolana grozą przypadkowości, nijakości i kapryśności czystej egzystencji”. Przeczytałem ten fragment po raz drugi i trzeci. Byłem zbity z tropu. Po głowie chodziły mi różne pomysły do wykorzystania, ale zawahałem się. Wiedziałem, że nie ma żadnych szans na to, by Paul przyjął moje zaproszenie do tańca.
Ilekroć na chwilę podniosłem oczy, chwytałem wbite we mnie spojrzenie Paula, jasno sygnalizujące, że mam czytać dalej. W końcu jednak, gdy zobaczyłem, że zostało już tylko dziesięć minut, zamknąłem segregator i zdecydowanie przejąłem inicjatywę:
– Paul, mamy już niewiele czasu, a chciałbym omówić z tobą kilka spraw. Dobijamy do końca sesji, a ja mam przykre uczucie, że w ogóle nie zająłem się głównym problemem, który cię do mnie przygnał, twoją niemocą twórczą.
– Niczego takiego nie mówiłem.
– Ale w mailu napisałeś… o, tutaj, wydrukowałem to sobie… – Otworzyłem teczkę, ale zanim znalazłem właściwą kartkę, Paul przerwał:
– Pamiętam swoje słowa: „Chciałbym prosić o konsultację. Czytałem pana powieść Kiedy Nietzsche szlochał i byłbym szczęśliwy, gdyby zechciał pan przyjąć kolegę pisarza, który cierpi na niemoc twórczą”.
Spojrzałem na niego, spodziewając się, że zobaczę uśmiech, ale on był zupełnie poważny. Rzeczywiście napisał, że cierpi na niemoc twórczą, ale przecież nie stwierdził jasno, że to jest właśnie powód szukania u mnie pomocy. To była pułapka słowna i z trudem stłumiłem irytację wywołaną tym, że dałem się w nią złapać.
– Moim zadaniem jest pomaganie ludziom, którzy mają problemy. Na