Świst umarłych. Graham Masterton

Świst umarłych - Graham Masterton


Скачать книгу
jakoś dostać się do środka i posłał mu siedem kul przez drzwi toalety.

      – O święty Michale. Masz pomysł, jaki mógł być motyw? Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś powiedział o Jimmym Ó Faoláinie coś złego. Nigdy.

      – No właśnie, dlatego wszyscy jesteśmy zdumieni. Ale słuchaj, wrócę do domu, kiedy tylko będę mogła. Co chcesz zjeść wieczorem? Zostało trochę gulaszu, możesz sobie podgrzać.

      – Nie wiem, pewnie po prostu zadzwonię i zamówię pizzę w Apache.

      Katie wzięła wdech i powiedziała:

      – Jeszcze raz dziękuję, że zająłeś się tak Barneyem. Gdybym już cię nie kochała, to po tym zakochałabym się w tobie na zabój.

      – Przed nami jeszcze długa droga, Katie, ale Domnall jest dobrej myśli.

      – A ty dalej mi nie powiesz, co to za niespodzianka?

      – Nie. W żadnym wypadku. Do zobaczenia. Kocham cię.

      Odłożyła słuchawkę. W tej chwili do jej gabinetu wszedł, szurając nogami, komendant Denis MacCostagáin. Jak zwykle miał na sobie koszulę z długimi rękawami, workowate szare spodnie i czerwone szelki. Jego cienkie białe włosy sterczały jak naelektryzowane. Do tej pory Katie zawsze myślała, że szef wygląda na doświadczonego i sprawnego stróża prawa, ale tego dnia popatrzyła na jego przygarbione ramiona, wydęty brzuch i uświadomiła sobie, że strasznie się postarzał.

      – Słyszałem, że pojechałaś zobaczyć nieodżałowanego Jimmy’ego Ó Faoláina – powiedział, przyciągając krzesło, by usiąść po drugiej stronie jej biurka.

      – Tak jest. I mam dla pana zagadkę, jeżeli w ogóle coś może pana zaskoczyć. Zginął najpopularniejszy człowiek w Cork. No… może drugi co do popularności… po naszym prezenterze telewizyjnym Daíthím Ó Sé. I to nie wygląda na wypadek podczas włamania rabunkowego. Chyba że w domu było coś szczególnego, po co specjalnie przyszedł zabójca, a czego braku nie można stwierdzić. Może dałam się zwieść, ale wydaje mi się, że to bardzo profesjonalnie zorganizowane zabójstwo.

      – Będziemy pod wielką presją, żeby jak najszybciej zamknąć to śledztwo, Kathleen. Słyszałaś, co wyszło wczoraj na temat Mulligana przed komisją badającą nieprawidłowości? O Józefie i wszyscy święci! W dodatku sąd rejonowy w zeszłym tygodniu odrzucił nasz pozew przeciwko Joemu Falseyowi. Zaczynamy wyglądać na bandę przygłupów.

      – Mam tego świadomość, panie komendancie – powiedziała Katie. – Jest jednak o wiele za wcześnie na wnioski co do motywów. Jimmy Ó Faoláin był rzeczywiście lubiany, ale angażował się w tak wiele spraw, że wcale bym się nie zdziwiła, gdyby komuś nadepnął na odcisk, nawet niechcący. W każdym razie ktokolwiek go zastrzelił, znał się na rzeczy, i jeśli nie znajdziemy śladów DNA czy wiarygodnego świadka, niełatwo będzie wytropić winnego.

      Do gabinetu weszła Moirin z filiżanką cappuccino i talerzem herbatników z żurawiną i migdałami.

      – Miałby pan ochotę napić się herbaty, panie komendancie? – spytała.

      – Nie, nic mi nie trzeba – odparł MacCostagáin, choć wziął herbatnika i go ugryzł. Przez dłuższą chwilę żuł go z ponurą miną, jakby życie mu obrzydło, a potem powiedział: – Tak naprawdę przyszedłem w sprawie McManusa.

      Katie zmroziło. Wiedziała, co się szykuje. We współpracy z inspektorem Carrollem z Tipperary Town aresztowała Zezowatego McManusa za organizowanie walk psów. Za dwa tygodnie miał stanąć przed sądem. Należał do Travellersów, choć właściwie mieszkał na stałe w obozowisku Ballyknock na wzgórzu Palmera i nie ukrywał, że organizuje wszystkie ważniejsze walki psów w Tipperary.

      Nie krył się też z tym, że to on zlecił porwanie Barneya. I że pies został skatowany, ponieważ Katie nie zgodziła się wycofać zarzutów.

      Miał ksywkę „Zezowaty”, bo z powodu lekkiego zeza nigdy nie było wiadomo, czy na człowieka patrzy, czy nie, i robiło to dość nieprzyjemne wrażenie.

      – Polecono mi, żeby nie wszczynać postępowania przeciwko McManusowi – oświadczył komendant.

      – Polecono? Kto polecił?

      – Frank Magorian. Ale nie wkurzaj się. To nie była decyzja Franka. Naciskali na niego z organizacji Travellersów. Mówią, że McManus jest szykanowany ze względu na przynależność do mniejszości etnicznej.

      – Nie aresztowałam McManusa za to, że jest inny, ale za to, że robi majątek na katowaniu psów.

      Komendant połknął resztę herbatnika i otrzepał dłonie.

      – Kathleen, ja to wiem i ty to wiesz. Ale musimy być postrzegani jako sprawiedliwi wobec społeczności Travellersów, a biorąc pod uwagę, że McManusa ukarano by jedynie grzywną, jeśli w ogóle zostałby uznany za winnego, to wyrywanie się z procesem nie jest warte świeczki.

      – Społeczności Travellersów? A co z psami? Co z tymi biednymi głupimi zwierzakami, które dręczy się całe ich życie, żeby walczyły i wypruwały sobie nawzajem flaki, nabijając kabzy takim łajdakom jak McManus? Czy one nie mają żadnych praw? Czy nie powinniśmy ich chronić?

      – Niestety, Travellersi mają prawników, a psy nie.

      – I co gorsza, zastraszają ludzi. Reaguję alergicznie na Franka Magoriana i nie robię z tego tajemnicy, ale myślałam, że jest nieco odważniejszy. Co, boi się, że banda nomadów wpadnie do klubu golfowego i złoi mu skórę jego własnymi kijami?

      MacCostagáin wstał.

      – Przykro mi, Kathleen, ale w tych czasach trzeba uważać na polityczną poprawność, a my mamy i tak dość kłopotów.

      – Jestem wściekła – rzuciła Katie. – Tak naprawdę wściekła. Jak pan wie, mój pies, Barney, został porwany przez McManusa. O mało go nie zabili. Przed chwilą dowiedziałam się, że może jednak przeżyje. Kocham tego psa. Nie wyobraża pan sobie nawet, ile dla mnie znaczy. Ale nie miałam zamiaru odpuścić McManusowi, nawet gdyby to znaczyło, że stracę Barneya na zawsze, bo codziennie setki psów przechodzą piekło, setki, i chcę położyć temu kres.

      – Kathleen, nie mamy środków finansowych ani osobowych, nawet żeby ochronić ludzi, którzy tego potrzebują. Nie możemy rozczulać się nad psami. Poza tym te walki psów, gangi… lepiej ich nie drażnić, jeśli nie mamy pewności, że uda nam się ich wszystkich pozamykać, a prawo nie daje nam takiej możliwości. Oni robią więcej forsy na jednej walce psów niż na większej transakcji z narkotykami. Nie przerzucą się na robótki ręczne, wierz mi.

      Nie odezwała się. Lubiła i szanowała komendanta MacCostagáina, choć jego pierwsza reakcja na jej awans była niechętna, podobnie jak większości innych oficerów w Regionie Południowym. Teraz ją akceptował i bronił jej w razie potrzeby, choć zdarzało się to rzadko. Miała skuteczność dobrze powyżej sześćdziesięciu procent i nauczyła się nie ustępować wobec golfistów, mizoginów i masonów takich jak zastępca komendant głównej Garda Síochána – Frank Magorian, którego władza stopniowo słabła.

      MacCostagáin spojrzał na nią z góry. Czuła jego smutek.

      – No to do zobaczenia – powiedział i wziął kolejnego herbatnika.

      * * *

      Mathew McElvey, młody rzecznik prasowy, przyszedł zobaczyć się z nią około trzeciej, żeby przejrzeć to, co zamierzała powiedzieć mediom o Jimmym Ó Faoláinie.

      – Jeśli mam być z tobą szczera, nie chcę mówić wiele – zaznaczyła. – Poproszę, by zgłaszali się do nas świadkowie, jeśli ktoś coś widział. I tyle. Powiem, że dziewczyna Ó Faoláina znalazła go w domu zastrzelonego, ale nie wspomnę,


Скачать книгу