Doczesne szczątki. Donna Leon
Kiedy ich spojrzenia się spotkały, skinęła głową. Brunetti zauważył, że lekarka trzyma w dłoniach plastikową teczkę. Sięgnęła ręką i dotknęła jego dłoni, obróciła ją i sprawdziła puls. Spojrzała na zegarek, odnotowała coś w karcie badań, po czym odchyliła komisarzowi dolną powiekę, nadal nic nie mówiąc. Brunetti patrzył przed siebie.
– Słyszy mnie pan? – zapytała.
Pomyślał, że rozsądniej będzie skinąć głową niż odpowiedzieć.
– Czuje pan ból?
Spojrzał na kobietę, dostrzegł plakietkę z nazwiskiem, ale nie był w stanie odczytać go pod tym kątem.
– Trochę – odparł szeptem.
Była ciemnowłosa, mniej więcej w jego wieku. Miała suchą skórę, w oczach znużenie i nieufność.
– Gdzie?
– W ręce – odparł, pamiętając niewyraźnie, że jedną z oznak ataku serca jest ból w ręce, chyba w lewej.
Kobieta zapisała coś w karcie badań. Po chwili odwróciła się od pacjenta i wsunęła ją do przezroczystej plastikowej koszulki przymocowanej do górnej poręczy łóżka.
– Może mi pani powiedzieć, co się stało, dottoressa? – zapytał, sądząc, że należy o coś takiego zapytać, jeżeli się trafiło do szpitala nieprzytomnym.
Odwróciła się z powrotem do niego i teraz zobaczył jej nazwisko: Sanmartini. Wyraz twarzy lekarki był tak obojętny, że Brunetti zastanawiał się, czy ona wie, że rozmawia z ludzką istotą.
– Parametry pańskich czynności życiowych – zaczęła wyjaśniać, wskazując na zawieszoną na łóżku kartę badań – pozwalają na szeroki zakres interpretacji. – Zamknęła na chwilę oczy i westchnęła głęboko.
Po czym spojrzała na Brunettiego, tym razem sprawiając wrażenie, że go zauważa.
– Czym się pan zajmuje?
– Jestem komisarzem policji.
– Aha – wyrwało się jej z ust. Wyjęła kartę badań, otworzyła ją i zapisała coś na pierwszej stronie.
– Chyba czuję się lepiej – rzekł nerwowo Brunetti, pomyślawszy, że czas z tym wszystkim skończyć i wydostać się stąd.
– Musimy przeprowadzić jeszcze pewne badania – przerwała mu, po czym, być może na widok jego miny, dodała: – Niech się pan nie martwi, signor... – zajrzała do karty badań – ...Brunetti. Sprawdzimy kilka rzeczy, żeby wiedzieć na pewno, co się dzieje.
– Nie sądzę, by cokolwiek się działo – rzekł spokojnie, mając nadzieję, że pewność pobrzmiewająca w jego głosie przekona lekarkę.
– Chyba będzie lepiej, jeżeli pozostawi pan to naszemu uznaniu, signore – odparła dość uprzejmie, utwierdzając Brunettiego w przekonaniu, że będzie musiał zapłacić za swoją nierozwagę.
Zamknął oczy z rezygnacją. Sam to uruchomił; teraz mógł jedynie odegrać swą rolę do końca.
Gdy lekarka mówiła dalej, jej głos nagle stał się ożywiony i rzeczowy.
– Pobierzemy krew i zrobimy dalsze badania. Chciałabym wykluczyć niektóre możliwości.
Przyszło mu do głowy, żeby zapytać, co takiego chce wykluczyć, ale zdał sobie sprawę, że sprzeciwianie się lekarzom jest niemądre.
– Dobrze – rzekł na przekór swej woli.
Kroki kolejnej podchodzącej osoby i wypowiedziane męskim głosem słowa:
– Elena kazała mi przyjść, dottoressa.
Brunetti spojrzał w stronę, z której padły, i zobaczył zwalistego białobrodego mężczyznę z małą metalową tacą. Postawił ją na szafce przy łóżku, podwinął Brunettiemu rękaw i zacisnął mu na ręce kawałek gumowej rurki. Wziął z tacy strzykawkę i rozerwał plastikowe opakowanie. W jego ogromnej dłoni strzykawka wydawała się maleńka i dlatego jakoś mniej groźna. Mężczyzna rzekł z poważną miną:
– Mam nadzieję, że to pana nie zaboli.
Komisarz zamknął oczy. Poczuł dłoń mężczyzny na nadgarstku, a następnie delikatne dotknięcie zimnej igły na ramieniu; potem, czekając, aż coś się stanie, w ogóle nic nie czuł. Był świadom nacisku, słyszał jakieś brzękanie, ale nie otwierał oczu i czekał.
Nagłe muśnięcie na skórze spowodowało, że otworzył oczy i zobaczył, jak mężczyzna rozwiązuje gumową rurkę. Trzy szklane fiolki krwi stały pionowo w plastikowym koszyku na tacce.
Lekarka położyła na niej kartkę, mówiąc:
– Wszystkie, Theo. I chciałabym, żeby natychmiast zrobili badanie na enzymy.
– Oczywiście, dottoressa. – Mężczyzna wziął tacę i odwrócił się.
Brunetti słuchał, jak jego kroki cichną w głębi korytarza. Co ja narobiłem? Co ja narobiłem?
– Chciałbym zadzwonić do żony – powiedział.
– Przykro mi, ale telefonini nie działają w gabinetach. Nie ma odbioru – wyjaśniła dottoressa.
Brunetti wyciągnął uwolnioną z opaski zaciskowej rękę ku brzegowi koca i zaczął go z siebie ściągać.
– Nie tak szybko, signore – powiedziała Sanmartini. – Trzeba jeszcze zrobić EKG. Zadzwonić może pan do niej potem. Pielęgniarka zawiezie pana tam, skąd będzie pan mógł zatelefonować. – I nagle, jakby wyczarowana przez słowa lekarki, pielęgniarka weszła do gabinetu i stanęła w nogach łóżka.
Lekarka cofnęła się, a siostra wypchnęła łóżko z pokoju. Zawiozła Brunettiego na drugą stronę dużego atrium przed budynkiem pogotowia, a następnie prosto na izbę przyjęć na oddziale kardiologicznym. Kiedy jednak komisarz się tam znalazł, wszystko zaczęło toczyć się wolniej. Jakieś zamieszanie z harmonogramem badań oznaczało, że musi zaczekać, aż przebadane zostaną trzy inne osoby.
Pomyślawszy o Paoli, zdenerwował się tym, że ona nie wie, co się dzieje. Spojrzał na zegarek i zobaczył, że jest tuż po dwunastej – upłynie jeszcze godzina, zanim żona zacznie się o niego martwić.
W końcu jakiś lekarz wykonał EKG, a potem Brunetti został zawieziony do kolejnego pokoju, gdzie ten sam człowiek wysmarował mu pierś grubą warstwą zimnego żelu, żeby przygotować go do ultrasonografii. Powiedział, że mogą oglądać obraz na monitorze razem, lecz Brunetti nie skorzystał z propozycji.
Lekarz długo rozcierał żel na piersi komisarza, po czym zaczął przesuwać po niej końcówką aparatu. Od czasu do czasu stukał w ekran komputera, robiąc zdjęcia pod różnym kątem i cały czas milcząc. W końcu urwał długi kawałek papierowego ręcznika z wielkiej rolki i podał go Brunettiemu. Kiedy ten wytarł się do sucha, wrzucił ręcznik do dużego plastikowego kubła przy łóżku, nie będąc ani na jotę mądrzejszy niż na początku badań.
Przeciągłe „Hmmmm” stanowiło jedyny komentarz lekarza, gdy Brunetti zapytał, czy coś jest nie w porządku.
Uświadomiwszy sobie, że innej odpowiedzi nie uzyska, zadał kolejne pytanie.
– Czy teraz mogę już wrócić do domu?
Lekarz nie mógł ukryć zaskoczenia.
– Do domu?
– Tak.
– Tej decyzji podjąć nie mogę, signore. Nie jestem pańskim lekarzem prowadzącym – wyjaśnił, po czym, zerkając na ekran, dodał: – Chyba byłoby jednak rozsądniej, gdyby