Doczesne szczątki. Donna Leon

Doczesne szczątki - Donna  Leon


Скачать книгу
pijącą z kieliszka jasny płyn, który musiał być zimny, ponieważ na zewnętrznej powierzchni szkła skraplała się para wodna. W milczeniu wychwalając własną spostrzegawczość, na tacy przed kanapą zauważył drugi kieliszek.

      – Dla mnie? – zapytał.

      Zbyt zmęczona lub zbyt zgrzana, żeby zażartować w odpowiedzi, Paola poprzestała na skinieniu głową. Usiadł obok niej, podniósł kieliszek i odstawił go po pierwszym łyku.

      – To lemoniada? – zapytał, robiąc co w swojej mocy, żeby nie zabrzmiało to jak pytanie policjanta.

      – Nie smakuje ci? – zdziwiła się Paola. – Nie mogę znieść myśli o piciu czegokolwiek innego.

      Brunetti wypił kolejny łyk.

      – Chyba masz rację. Zapytałem tylko dlatego, że jestem zaskoczony.

      – Tym, że to nie wino?

      Pytanie Paoli sprawiło, że poczuł się nieswojo, jakby zasugerowała, że nie pijał niczego, co nie zawiera alkoholu.

      – Smaczna – rzekł i pociągnął jeszcze jeden łyk. Że nie był to jednak spritz, to pewne.

      Kiedy Paola wypiła lemoniadę, odstawiła kieliszek i zapytała:

      – No i?

      Brunetti zastanawiał się nad odpowiedzią i w końcu rzekł:

      – Pozwolono mi na dwa lub trzy tygodnie całkowitego wypoczynku.

      – I zamierzasz z nich skorzystać?

      – Tak – odparł bez wahania. – Tak.

      – To dobrze – orzekła Paola. – Właśnie tego ci trzeba.

      – Choćby po to, żebym nie mógł robić głupstw?

      – To, co zrobiłeś, wcale nie było głupie. Pochopne, być może, lub impulsywne, ale w żadnym wypadku głupie.

      Brunetti zastanawiał się, czy ich dzieci reagowały w taki sam sposób na jej słowa aprobaty, czy one również czuły, że niepewność lub poczucie winy znikają w chwili, gdy słyszą, że to, co zrobiły, było słuszne.

      – Cieszę się, że tak uważasz – powiedział, mimowolnie sprawiając, że wyszło to niezręcznie.

      Ignorując jego uwagę, zapytała:

      – I co zrobisz z dwoma lub trzema tygodniami wolnego?

      Brunetti zdał sobie sprawę, że w ogóle się nad tym nie zastanawiał, ograniczając się do konstatacji, że wykorzysta ten czas dla siebie. Zsunął buty i położył nogi na stoliku przed kanapą. Jak przyjemnie byłoby napić się czegoś mocniejszego, pomyślał znowu, i osunął się niżej.

      – Chciałbym gdzieś wyjechać i popatrzeć na wodę.

      – Tu, w Wenecji, czy gdzieś indziej? – zapytała, jakby nie mógł powiedzieć nic bardziej naturalnego.

      – Tutaj – odparł, po czym sam siebie zaskoczył, dodając: – Chciałbym powiosłować. – Ta właśnie myśl przyszła mu do głowy, podobnie nieoczekiwana jak jego wcześniejsza reakcja na działanie Pucettiego.

      – W tym skwarze?

      – Na lagunie jest inaczej – odpowiedział, przypominając sobie siebie w młodszym wcieleniu: bardziej umięśnionego, trzeźwiej myślącego i, musiał to przyznać, chociaż tylko przed sobą, chyba bardziej bezlitosnego. – Nie czujesz upału, bo zawsze jest bryza.

      – Oraz prądy, komary i szaleni młodzieńcy na motorówkach.

      – Ze szczęśliwymi psami na dziobach – rzucił w odpowiedzi. – A także światło na wodzie, dno łodzi pod stopami i cisza, gdy wpływasz do mniejszych kanałów – wyliczył. Potem jednak, widząc, że Paola jeszcze nie zemdlała na myśl o magii i tajemniczości laguny, dodał: – No i młode dziewczyny w bikini.

      – I ty w swoim T-shircie, demonstrujący muskulaturę.

      Brunetti nachylił się ku Paoli, zgiął rękę w łokciu niczym zapaśnik i zacisnął pięść.

      – Proszę, pomacaj – zaproponował. – Kiedy zbliżyła ku niemu dłoń, ostrzegł: – Tylko uważaj, żebyś nie uszkodziła sobie ręki.

      Zamiast dotykać jego mięśni, szturchnęła go w żebra, mówiąc:

      – Och, przestań, Guido. Bądź poważny. Dokąd chcesz pojechać? – Brunetti pomyślał, że powiedziała to jednak tak, jakby już znała odpowiedź.

      – Nie wiem. Do tego jeszcze nie doszedłem. Mógłbym jednak chyba zatrzymać się na Burano lub nawet popłynąć na Torcello. Tam jest mniej ludzi.

      – W hotelu? – zapytała w stylu sędziego śledczego, wzmacniając w ten sposób przekonanie męża, że sama zna odpowiedź. – A ta łódź, którą się tak zachwycasz. Gdzie ją ukrywasz?

      Brunetti wstał z kanapy i poszedł do kuchni. Wyciągnął z zamrażarki kostki lodu i wrzucił je do kieliszków, przypomniał sobie o skwarze i nalał dużo wody mineralnej, dodał trochę campari do obydwu i otworzył jedną z butelek prosecco stojących na drzwiach lodówki. Dopełnił nim kieliszki niemal po brzegi i zaniósł do salonu.

      Wręczając jeden Paoli, usiadł z powrotem obok niej i wypił spory łyk.

      – Teraz jestem gotowy – oznajmił.

      – Na co? – zapytała Paola i umoczyła usta w koktajlu.

      – Na wszystko, o czym myślisz. Na to, dokąd mogę pojechać. I prawdopodobnie na to, gdzie mogę również skorzystać z łodzi.

      Paola odstawiła ledwie napoczętego drinka na stolik i rozsiadła się na kanapie obok męża.

      – Dom ciotki Constanzy – powiedziała, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Cóż, sądzę, że to tak naprawdę wiejska rezydencja.

      Brunetti zawahał się, próbując sobie przypomnieć ciotkę Constanzę, i w końcu mu się udało: wielokrotnie zamężna i wielokrotnie owdowiała kuzynka jego teścia, która miała jednego syna oraz mnóstwo nieruchomości zarówno na stałym lądzie i w Wenecji, jak i na otaczających ją wyspach.

      Na przestrzeni lat słuchał rozmów o mieszkaniach, dziwnym palazzo i kilku sklepach, ale nie przypominał sobie żadnej wzmianki o wiejskiej rezydencji.

      – Gdzie?

      – Na samym czubku Sant’Erasmo. Ma tam rezydencję i trochę ziemi.

      Długa znajomość z rodem Falierów uświadomiła Brunettiemu potrzebę doprecyzowania takich wyrażeń jak „trochę ziemi” lub, jak bywało w przeszłości, „kilka mieszkań”.

      – Jest pusta?

      – Tak jakby – odparła Paola. – Dozorca i jego rodzina mieszkają w drugim domu na terenie posiadłości i utrzymują główny budynek w gotowości na przyjazd każdego, kogo ciotka mogłaby tam przysłać.

      – W twoich ustach brzmi to jak doskonałe miejsce na resztę kuracji – rzekł Brunetti z uśmiechem. – Wypił kilka drobnych łyków swojego spritza. Postawił na wpół pusty kieliszek obok kieliszka Paoli i skinął głową. – Jak duża jest ta posiadłość?

      Paola przycisnęła głowę do oparcia kanapy i zamknęła oczy.

      – Kiedy chodziłam do szkoły, niemal każdego lata posyłano mnie tam na kilka tygodni. Wówczas dom wydawał mi się bardzo duży. Na terenie wokół niego rosły karczochy.

      – Czemu cię tam p o s y ł a n o?

      – Ojciec uważał, że byłoby dobrze, gdybym się przekonała, jak naprawdę wygląda życie na wsi.


Скачать книгу