Doczesne szczątki. Donna Leon
na czole i wokół oczu. Tak, to była Lucia Zanotto, która siedziała w ławce przed nim przez cztery lata szkoły podstawowej.
– Lucia – rzekł, zachwycony.
W ciągu z górą trzydziestu lat widział ją tylko raz – nie, dwa razy – a mimo to poznał ją błyskawicznie. Łagodna, zabawna, wielkoduszna Lucia, która wyszła za swojego Giuliana Sandiego, będąc jeszcze nastolatką, i urodziła trójkę dzieci. I oto stała teraz na promie płynącym na Sant’Erasmo.
Objęli się, cofnęli, żeby lepiej się sobie przyjrzeć, po czym znowu padli sobie w objęcia. Następnie dwa pocałunki w policzek i bezwarunkowy zachwyt z odnalezienia dawnego przyjaciela.
– Wszędzie bym cię poznał/a. Wyglądasz tak samo jak dawniej – powiedzieli równocześnie. W ich przypadku było to prawdą, mimo że lata zmieniły ich oboje.
Lucia zawołała do siebie dziewczynki, córki jej syna Luki, i przedstawiła je – Reginę i Cinzię – „wujkowi Guido”. Wyciągnęły swoje maleńkie ręce i uścisnęły dłoń Brunettiemu. Regina poprosiła, by znowu poruszył uszami, żeby Cinzia mogła to zobaczyć, a gdy to zrobił, obie zaklaskały.
Mieli niewiele czasu na rozmowę, ale Lucia zdołała wyjaśnić, że wraca do domu z zakupów na Murano, a on zdążył jej powiedzieć, dokąd się wybiera i kto, zgodnie z jego rachubami, odbierze go na przystani; zapytał, czy zna Casatiego.
– Wszyscy na Sant’Erasmo znają się nawzajem – odpowiedziała.
– I wiedzą, co kto jadł na kolację?
– Oraz gdzie to złowił – dokończyła Lucia i zaśmiała się głośno. Następnie, już poważniej, dodała: – Skoro Davide powiedział, że tam będzie, to będzie.
– Cóż, kiedy powiedziałem, że przypłynę o dziesiątej pięćdziesiąt trzy, tylko chrząknął w odpowiedzi.
Lucia znów się roześmiała, tym samym głośnym śmiechem, który Brunetti zapamiętał z lat szkolnych.
– U Davide chrząknięcie jest równoznaczne z potwierdzeniem, a potwierdzenie pewne jak w banku.
– Prawdziwy gaduła, co? – podpowiedział Brunetti.
– Naprawdę dobry człowiek – poprawiła go Lucia. – Nie mógłbyś trafić tutaj w lepsze ręce. On i jego córka dbają o ten dom jak o swoją własność. Falierowie mają szczęście, że ich zatrudniają.
Brunetti przyjął to do wiadomości, ale powrócił do tematu Davide.
– Ile ma lat?
– Co najmniej siedemdziesiąt – odparła – ale patrząc na niego lub widząc, jak pracuje, nigdy byś się nie domyślił. Jak człowiek dwa razy młodszy. – Wyjrzała przez okno promu, szukając mężczyzny, o którym rozmawiali. Po czym, głosem, jakiego się używa, przekazując smutne wieści, powiedziała: – Jego żona Franca zmarła przed czterema laty i od tego czasu bardzo się zmienił. Zabrała ze sobą jego serce. – Lucia zniżyła głos do poziomu stosownego dla opisu tragedii, gdy dodała: – Umierała długo. To był jeden z tych paskudnych przypadków.
Brunetti usłyszał, że silniki zmniejszają obroty, i sięgnął po walizkę. Siedząca obok Lucia wstała.
– My też tutaj wysiadamy – oznajmiła.
Dziewczynki podniosły się z foteli; Cinzia wzięła za rękę swoją babcię, Regina – Brunettiego.
Komisarz wysiadł razem z małą. Spojrzał na tę krainę i stwierdził, że jest żyzna i przyjemna dla oka. Drzewa i pola atakowały go swą zielenią, przypominając, że nie tylko kamień i świat człowieka mogą być piękne. Na lewo od niego posłusznie stały równe rzędy winorośli, obwisłe stożki owoców różowiły się w porannym świetle. Pola z prawej strony były w opłakanym stanie: niesforna trawa zdeptana na ścieżkach prowadzących do drzew morelowych tak mocno obciążonych owocami, że nawet złodzieje nie mogliby wywieźć wszystkich. Pamiętał, że razem z przyjaciółmi przyjeżdżał tutaj podczas szkolnych wakacji i wspólnie wytyczali własne szlaki do przodków tych drzew.
– Signor Brunetti? – zapytał męski głos.
Komisarz odwrócił się i zobaczył mocno zbudowanego mężczyznę w spłowiałej koszuli i brązowych sztruksach wytartych tuż pod kolanami. Jasnoniebieskie oczy odznaczały się na tle ogorzałej od słońca twarzy. Na lewo od ust rozciągał się skrawek gładkiej, błyszczącej skóry wielkości monety jednoeurowej. Widząc, jak dokładnie ogolony jest Casati, Brunetti zastanawiał się, czy ten gładki kawałek nie przysparza mu kłopotu.
Nadal trzymając Reginę za rączkę, podszedł do mężczyzny, postawił walizkę na ziemi i wyciągnął do niego dłoń. Widząc charakterystyczne wioślarskie zgrubienia na czubkach palców Casatiego, Brunetti niezbyt mocno uścisnął mu rękę i szybko ją puścił.
– Davide Casati – rzekł mężczyzna mrukliwym głosem, który komisarz słyszał wcześniej przez telefon.
Odwracając się od Brunettiego, Casati przyklęknął i pocałował Reginę w oba policzki, po czym zrobił to samo, gdy Cinzia przybiegła się z nim przywitać.
– Wujku Davide, kiedy możemy znowu popływać łódką? – zapytała błagalnie starsza siostra.
Casati podniósł się z łatwością i odparł:
– To wasza babcia o tym decyduje, ragazze, nie ja.
Brunetti z radością stwierdził, że on także posługuje się dialektem weneckim. Casati spojrzał na babcię dziewczynek, która właśnie do nich dołączyła. Lucia skinęła głową na znak zgody.
– Ale to ty jesteś mężczyzną – powiedziała Regina, wydłużając ostatnie słowo.
– Nie jestem pewien, czy to tak bardzo się liczy – odparł Casati. – Kobiety są o wiele mądrzejsze od nas, więc zawsze staram się robić, co mi każą.
Dziewczynki spojrzały na swoją babcię, ale ona milczała, pozwalając drugiemu mężczyźnie rozwikłać tę tajemnicę. Niczym dwie maleńkie sowy odwróciły główki w stronę Brunettiego, który popatrzył na nie i rzekł:
– Wasz wujek ma rację. My tak naprawdę nie jesteśmy zbyt mądrzy. Będzie dla was lepiej, gdy posłuchacie swojej babci.
Słysząc to, Lucia uśmiechnęła się do szkolnego kolegi i powiedziała:
– Nie mogę się doczekać chwili, kiedy zapytają o to Giuliana przy obiedzie.
– Cóż on może powiedzieć? – zapytał Brunetti.
– Jeżeli wie, co dla niego dobre, zgodzi się z wami – odparła, po czym zaczęła się śmiać z tego, co powiedziała.
Spojrzała na zegarek, pospiesznie oznajmiła Brunettiemu, że ich numer jest w książce telefonicznej, pod Sandi, oraz że powinien zadzwonić i wpaść któregoś wieczoru na kolację. Potem, przywołując dziewczynki do siebie, obróciła swój wózek i ruszyła w kierunku drugiego końca wąskiej wyspy.
W żadnym momencie ich krótkiej rozmowy nie zapytała, dlaczego przypłynął na wyspę sam. Być może małżonkowie nie mieli odwagi zadawać tego pytania innym małżonkom.
Kiedy Brunetti znów spojrzał na Casatiego, spostrzegł, że tamten odchodzi nabrzeżem z jego walizką w ręku. Krzyknął „do widzenia” do dziewczynek i Lucii. Siostry odwróciły się i pomachały mu na pożegnanie; Lucia podniosła rękę, ale nie spojrzała za siebie.
Ruszył w pośpiechu za Casatim, który szedł w stronę liny przywiązanej do jednego z pachołków. Gdy dotarł do dozorcy, spojrzał w dół i zobaczył puparìn unoszącą się na wodzie metr poniżej nabrzeża; drewniany kadłub