Doczesne szczątki. Donna Leon
sprawę, że ponieważ zajmujesz, Panie, najwyższe stanowisko i posiadasz dar najwspanialszej elokwencji oraz najznakomitszego umysłu, nawet ci, którzy przybywają złożyć Ci wyrazy uszanowania, czynią to z pewną czcią”[2].
– „Wiem, że do ciebie, znajdującego się na najwyższym szczycie rodzaju ludzkiego i obdarzonego największą elokwencją oraz erudycją, poddani nieustannie zbliżają się z szacunkiem i dlatego troszczą się, by oddać ci cześć, na jaką w pełni zasługujesz [3]”.
Spojrzał znad książki, żeby sprawdzić reakcję Paoli, i zobaczył, że stoi w drzwiach z rozdziawionymi ustami, wrócił więc do poprzedniego akapitu.
– „Twa wielka pomyślność nie spowodowała też żadnej zmiany w Tobie, dała jedynie władzę czynienia maksymalnego dobra wedle Twoich życzeń. I choć wszystkie okoliczności wzmagają cześć, którą inne osoby czują dla Ciebie, jeśli chodzi o mnie, uczyniły mnie na tyle śmiałym, bym zapragnął się bardziej spoufalić”[4].
– „(...) i niczego nie zmieniła w Tobie świetność losu, jak tylko to, że w równej mierze możesz, jak i chcesz pomagać. Podczas gdy inni na wszelki sposób mogą oddawać Ci cześć, mnie wystarcza jedynie śmiałość, aby traktować Cię z większą zażyłością ”[5].
Tym razem spojrzał na Paolę i pytająco uniósł brwi, postanowiwszy oszczędzić jej służalczości zawartej w dalszej części dedykacji: „Jakież bogactwo talentów posiadasz”[6].
Kiedy Paola już doszła do siebie po tej niespodziewanej przemowie, zapytała:
– Czy to wstęp do twojego listu do Patty z prośbą o urlop?
Rozdział 5
Nazajutrz rano Brunetti zadbał o to, żeby znaleźć się w komendzie o dziewiątej. Kiedy wszedł do sekretariatu, signorina Elettra spojrzała na niego zdumiona. Zanim zdążył spróbować cokolwiek wyjaśnić, powiedziała:
– Pucetti powiedział, że jest pan w szpitalu. Że miał pan problemy z sercem. – Podniosła ku niemu rękę i zastanawiał się, czy będzie chciała ją włożyć do rany w jego boku, aby się upewnić, że żyje. Zamiast to uczynić, cofnęła ją i ruchem dłoni wskazała na telefon, dodając: – Dzwoniłam do nich co najmniej cztery razy, ale za każdym razem otrzymywałam inną odpowiedź: że jest pan na kardiologii, gerontologii albo że nie ma pana w rejestrze, albo że pan u nich był, ale został odesłany do domu.
– Ta ostatnia jest prawidłowa – odparł spokojnie, licząc na to, że uspokoi ją swoim tonem.
– Pucetti powiedział, że zabrano pana karetką – nie ustępowała, jakby w świetle tej informacji odesłanie go do domu mogło nie mieć żadnego znaczenia.
– Owszem, zabrano – przyznał komisarz. – Ale to wszystko była pomyłka. – Powoli, powtarzając się trochę i cofając, opowiedział jej całą historię, minimalizując wkład Pucettiego i tworząc wrażenie, że błędnie zinterpretował zachowanie młodszego kolegi i przez to przesadził z reakcją, której niefortunnym skutkiem było to, że wylądował w szpitalu i niepotrzebnie wzbudził obawy personelu medycznego o konsekwencje dla swego serca.
– Pracujemy w fachu, który ma konsekwencje dla serca – odparła śmiertelnie poważnie signorina Elettra, po czym zapytała: – Co teraz?
– Mam zamiar wykorzystać parę tygodni zwolnienia, które wystawił mi lekarz – odparł świadom, że za każdym razem, gdy to mówi, jest bardziej przekonany, że tak należy, a nawet trzeba uczynić.
– I co robić?
– Nic. Czytać. Kłaść się wcześnie spać. Trochę poćwiczyć. – Dodał to ostatnie zdanie, kiedy sobie przypomniał, że zdaniem Paoli w posiadłości na Sant’Erasmo powinna znajdować się jakaś łódź. Zdawał sobie sprawę, że dwa tygodnie wiosłowania to nic, ale być może dzięki temu zacznie znowu wracać do formy. Myśląc o tym, wiedział, że po powrocie z wyspy i tak nie wytrwa w wioślarskich ćwiczeniach, ale wmawianie sobie, że tego chce, poprawiało mu samopoczucie.
– Czy naprawdę coś panu dolega? – zapytała sekretarka Patty.
– Mam nadzieję, że nie – odpowiedział pogodnie. Zanim jednak zdołał wyjaśnić, co dokładnie stwierdzili lekarze, usłyszał zbliżające się do drzwi kroki i gdy się odwrócił, ujrzał swojego zwierzchnika, zastępcę komendanta Giuseppe Pattę.
Gdyby doskonałe zdrowie i męską witalność można było połączyć i jakoś przeobrazić w chodliwy produkt, na jego opakowaniu widniałoby zdjęcie vice-questore. Na tle białek jego oczu tęczówki jaśniały ciemniejszym brązem, włosy były młodzieńczo gęste i dopiero zaczynały bieleć na skroniach, najwyraźniej postanowiwszy wyrzec się starzenia, którego widomą oznaką jest siwizna. Zęby oczywiście miał własne i śnieżnobiałe, a jego chód stanowił połączenie swobodnego posuwistego kroku i energicznego odbicia. Brunetti wiedział od signoriny Elettry, że Patcie zostały zaledwie trzy lata do emerytury, lecz widząc go, trudno było w to uwierzyć.
W czasie, którego zastępca komendanta potrzebował, żeby przemierzyć sekretariat i dotrzeć do biurka Elettry, Brunetti zdołał się zgarbić i opuścić głowę, przez co upodobnił się do człowieka chorego. Okazując niesłychany takt i dyskrecję, którymi przez lata zaskarbił sobie sympatię kolegów, na widok Brunettiego Patta stanął jak wryty i zapytał:
– Co się z tobą znowu dzieje?
– Mój lekarz uważa, że to serce, signore – odpowiedział nagle nieśmiały Brunetti.
– Wyglądasz okropnie. Pewnie ma rację. Co zamierzasz zrobić?
Komisarz westchnął, jakby myśl o konieczności odpowiedzi na jakiekolwiek pytania wymagała od niego zbyt dużego wysiłku.
– Zalecił mi bezwzględny wypoczynek przez dwa tygodnie, vice-questore – odparł, przystając na zmianę płci lekarki na taką, która nie skłoni Patty do natychmiastowych podejrzeń o jakąś intrygę, a przynajmniej o zawodową niekompetencję. Pozwolił sobie wyciągnąć chusteczkę i otrzeć nią czoło, po czym wsunął ją z powrotem do kieszeni. – Uważa, że powinienem wyjechać z miasta.
– Dokąd?
– Na Sant’Erasmo, signore.
– Gdzie to jest? – zapytał Patta, mimo że pracował w Wenecji od kilku dekad. Surowość w jego głosie świadczyła o przekonaniu, iż to wszystko jest mistyfikacją i Brunetti wyjedzie do Cortiny zaczerpnąć świeżego powietrza i wylegiwać się nad hotelowym basenem.
– Tam, panie komendancie – rzekł Brunetti, machając ręką mniej więcej w kierunku wschodnim.
– Powiedziałeś, że na jak długo?
– Na dwa tygodnie, signore.
– Dobrze. Tyle wystarczy, żeby każdego postawić na nogi – oświadczył Patta i skierował się do swojego gabinetu, pozostawiając sekretarce dopilnowanie spraw komisarza, który niewątpliwie w opinii zastępcy komendanta z wichrzyciela stał się teraz wichrzycielem symulującym chorobę.
Kiedy ich zwierzchnik zniknął za drzwiami, Brunetti powrócił do normalnego wzrostu i postawy, a signorina Elettra zapytała:
– Sant’Erasmo?
– Owszem. Jest tam dom, w którym mogę się zatrzymać.
– Jedzie pan sam? – zdziwiła się. – A rodzina?
– Zostaje tutaj – odparł i nie powiedział nic więcej.
Ton jego głosu musiał stanowić dla niej ostrzeżenie, nie pytała bowiem o żadne osobiste sprawy, a tylko o to, kiedy wyjeżdża i jak