Doczesne szczątki. Donna Leon
odruchowej chęci poklepania jej po ręce, bojąc się, że ten gest wyda się protekcjonalny.
– Nic mi nie jest, signorina. To wszystko było wynikiem zamieszania, ale zamierzam to wykorzystać i spróbować... – na chwilę zgubił wątek, potem go odnalazł – ...odprężyć się. – Mówiąc to, uśmiechnął się, a ona odwzajemniła uśmiech, odetchnąwszy zapewne z ulgą, że w swojej trosce nie naruszyła hierarchii i zachowała dobre maniery.
Szybko przeszedł do rzeczy i wyjaśnił, że na razie wszystkie dokumenty dotyczące dochodzenia, co avvocato Ruggieri dał albo nie dał na przyjęciu tej dziewczynie, powinny zostać przekazane commissario Griffoni.
Widząc zmianę w wyrazie twarzy Elettry, zapytał:
– Coś przeoczyłem?
Jej uśmiech był dyskretny, niemal nieśmiały.
– Pucetti powiedział mi wczoraj o rozmowie z avvocato Ruggierim. Pozwoliłam sobie przyjrzeć mu się bliżej.
– I dowiedziała się pani, że...
– Że mieszka z córką Sandra Bettinardiego – odparła, wymieniając nazwisko wpływowego parlamentarzysty. Dała komisarzowi kilka chwil na rozważenie sensowności prowadzenia sprawy przeciwko partnerowi córki tego człowieka, a potem dodała: – Ona jest w siódmym miesiącu ciąży.
Po opuszczeniu biura Patty Brunetti zastanawiał się, czy powinien pójść na górę do swojego gabinetu, żeby rozejrzeć się w poszukiwaniu rzeczy, których mógłby potrzebować w następnych tygodniach: raportów z toczącego się śledztwa, swojego pistoletu, lekkiego płaszcza przeciwdeszczowego, który wiosną zostawił w szafie? Nie, wyzbędzie się wszelkich myśli o pracy. Po co, na litość boską, człowiekowi zdeterminowanemu, człowiekowi czynu policyjne raporty, pistolet i płaszcz przeciwdeszczowy? Jeżeli zmoknie, to trudno; jeżeli napotka na nieznane zagrożenie na morzu, pokona je własnym wiosłem, a potem powróci do swojego kawalerskiego lokum i przyrządzi złowioną rano rybę, zje ją, popijając kieliszkiem wina z lokalnej winnicy; później siądzie ze szklaneczką grappy i będzie słuchał świergotu szykujących się do snu ptaków na bagnach. Potem zaś pójdzie i sam uczyni to samo, śpiąc spokojnie i bez snów dzięki światłu słonecznemu, prostocie zajęć i wielu godzinom wiosłowania.
Tego wieczoru się spakował, gotów zmieścić wszystko w małej walizce na kółkach, tej, której używał, kiedy wyjeżdżali na weekend lub gdy odbywał kilkudniowe podróże w sprawach służbowych. Spakował tenisówki z podeszwami dobrymi do wiosłowania oraz skórzane sandały i postanowił włożyć stare mokasyny z brązowej skóry, które podzelowywał i reperował więcej razy, niż mógł spamiętać. Cztery T-shirty; nie mając pewności, czy w domu będzie pralka, i wstydząc się zapytać o to Paolę, dorzucił dwa następne. Bielizna, dwie białe bawełniane koszule, a potem trzecia, od Brooks Brothers, z przypinanymi wyłogami kołnierzyka, z tkaniny o splocie koszykowym, którą kupił w Nowym Jorku i która teraz nabrała idealnej miękkości. Stara beżowa marynarka z bawełny, której kupna już nie pamiętał, znoszony kaszmirowy sweter, z którym od lat nie chciał się rozstać, kąpielówki, jasnoniebieskie dżinsy oraz jeszcze nienoszone granatowe bermudy. Kiedy wziął do ręki brzytwę, zawahał się, czy włożyć ją do skórzanej kosmetyczki, którą Paola dała mu na czterdzieste urodziny. Czy wieśniacy golą się codziennie? – zapytał w myślach. Głos Paoli jakoś przedostał się do pokoju, odpowiadając: „Tak, golą się”, i Brunetti spakował brzytwę. Szczoteczka i pasta do zębów, grzebień i na tym koniec.
A teraz trudne zadanie. Przypuszczalnie nie będzie miał żadnych gości; chyba że Paola postanowi go odwiedzić z dziećmi lub bez nich. Do dziewiątej, kiedy zje kolację, a potem się położy, będzie jasno. Ale rano będzie mógł zaparzyć kawę i wrócić do łóżka, żeby poczytać, cóż za rozkosz. A jeżeli będzie padało? Wobec tej perspektywy jego poczucie heroizmu osłabło, uznał więc, że chyba wolałby spędzać czas sam, nieniepokojony, z książką, niż wiosłując łodzią bez celu po lagunie w padającym deszczu.
Wszedł do sypialni, gdzie trzymał swoje książki, zesłane tam dziesięć lat temu, kiedy miejsce na półkach w gabinecie Paoli, wbrew wcześniejszym obietnicom, zabrały im jej lektury. Stał i przez pięć minut wpatrywał się w ich grzbiety, wodząc po nich oczami i licząc dni pobytu na wyspie. Ile czasu minęło, odkąd czytał Odyseję? Sięgnął po dzieło Homera, ale jego ręka wróciła pusta; zbyt dobrze pamiętał treść epopei, a poza tym podczas urlopu będzie miał wystarczająco dużo okazji do podróży po ciemnym jak wino morzu. Poszedł do salonu i zabrał Pliniusza z kanapy, wrócił i położył jego Historię w nogach łóżka. Potem Herodot, w nowym przekładzie, którego miał już trzy lata i jeszcze do niego nie zajrzał. Powrócił do oglądania pozostałych książek i gdy jego wzrok padł na Swetoniusza, którego nie czytał od lat, sięgnął po książkę i rzucił na stos; cóż nada się lepiej na deszczowy dzień niż plotki?
Potem się zawahał, wyobrażając sobie panikę, która pojawiała się, gdy nie było już nic do czytania. Zawsze mu mówiono, że prawdziwi mężczyźni stale się czymś zajmowali: polując, rąbiąc drewno na opał, broniąc swojego terytorium oraz kobiet przed hordami maruderów. Wiedząc, że spędzi dwa tygodnie na obrzeżach miasta, które zawsze potrzebowało odważnych mężów do obrony, Brunetti spojrzał jeszcze raz na wybrane książki, wyciągnął egzemplarz Eurypidesa, żeby mieć tyle samo Greków co Rzymian, dołożył te cztery tomy do swojego bagażu i zamknął walizkę.
Rozdział 6
Po świadomie niedramatycznym pożegnaniu z Paolą Brunetti popłynął jedynką z San Silvestro do Ca’ d’Oro i przeszedł ku Fondamente Nove, docierając tam w samą porę, by zdążyć na prom odpływający o dziesiątej dwadzieścia pięć. Ponieważ był środek tygodnia, to mimo lipca na pokładzie olbrzymiej trzynastki znajdowało się niewiele osób; w nielicznych tylko rozpoznał turystów. Miał na sobie spłowiałe bawełniane spodnie i jedną z dwóch bawełnianych koszul, która zaczęła mu się kleić do grzbietu, zanim dotarł na nabrzeże. Zadzwonił pod podany przez Paolę numer do Davide, który nosił nazwisko Casati, i powiedział mu, że na przystań Capannone na Sant’Erasmo przypłynie o dziesiątej pięćdziesiąt trzy. Zakładał, że chrząknięcie, którego doczekał się w odpowiedzi, obejmuje obietnicę, iż dozorca powita go na przystani. Myśl o pokonaniu pieszo na wyspie jakiegokolwiek dystansu z walizką w ręku nie pociągała go ani trochę.
Pierwszy przystanek wypadł w Murano Faro, gdzie komisarz bezczynnie przyglądał się wysiadającym i wsiadającym ludziom. Jego uwagę zwróciła jedna kobieta: wysoka, białowłosa, bardzo krzepka, pchająca wielki wózek z zakupami i równocześnie trzymająca za ręce dwie jasnowłose dziewczynki, chyba trzy- i pięcioletnią. Wyższa wyrwała się kobiecie i ruszyła ku drzwiom z tyłu vaporetto, które prowadziły do foteli na zewnątrz kabiny.
– Regina! – krzyknęła kobieta i Brunetti usłyszał w jej głosie strach. Wahadłowe drzwi prowadziły do foteli, ale i do relingu, a potem za burtę i do wody.
W chwili gdy dziewczynka go mijała, Brunetti przechylił się i poderwał ją z pokładu, mówiąc:
– Ciao, Reginetta. Nie chcesz chyba uciec od swojej babci, prawda? – Posłużywszy się odruchowo dialektem weneckim, powiedział to na tyle głośno, by usłyszała go kobieta. Uważał też, żeby trzymać małą pod pachami i w należytej odległości od siebie, zdając sobie sprawę z obaw – bezpodstawnych bądź nie – rodziców i dziadków.
Postawił Reginę z powrotem na pokładzie i puścił, zgarbiwszy się w swoim fotelu, żeby nie patrzeć na nią z góry. Spojrzała na niego zaskoczona, a on zrobił zeza, po czym poruszył uszami w górę i w dół, wykonując sztuczkę, która kiedyś wywoływała u jego córki Chiary histeryczny chichot. Regina roześmiała się głośno i klasnęła w dłonie z zachwytem. Odwracając się do kobiety, krzyknęła przeszywającym